Samuel Pereira ma się za świetnego dziennikarza. Nawet na prawicy zaczynają dostrzegać, że to nie prawda.
Samuel Pereira ma się za świetnego dziennikarza. Nawet na prawicy zaczynają dostrzegać, że to nie prawda. Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Reklama.
Prawa strona sieci, ciągle nie może się pogodzić z tym, że Polacy postanowili pomóc kierowcy seicento, który brał udział w wypadku z limuzyną Beaty Szydło. Rafała Bieguna, który zorganizował zbiórkę na nowe auto dla chłopaka, najpierw oskarżano przemyślane działanie przeciwko Prawu i Sprawiedliwości. Gdy akcja została już zakończona, a na specjalnie stworzonym koncie uzbierało się ponad 150 tys. zł, Biegunowi zaczęto zarzucać, że pieniądze sobie przywłaszczył i zniknął.

Gdy do tej bezpodstawnej nagonki dołączył wiceszef publicystyki TVP Info Samuel Pereira, nie wytrzymał nawet dziennikarz "Do Rzeczy" Wojciech Wybranowski. Dobitnie wytłumaczył Pereirze, na czym polegają podstawy pracy dziennikarza. I podkreślił, że rozpętywanie burzy w internecie bez weryfikowania informacji nie ma z dziennikarstwem nic wspólnego.
logo
Fot. twitter.com/MPrajs
Szybko okazało się bowiem, że Rafał Biegun nigdzie nie zniknął. Ba, jak pisaliśmy w naTemat teraz wręcz będzie się domagał przeprosin w sprawie takich oskarżeń. "Możemy się teraz spodziewać wypuszczania takich informacji. Nagle najbardziej prawicowe środowiska i media z tej strony pytają co z kasą, kiedy zostanie przelana, już powinna być przelana! — skomentował Biegun na Facebooku. Wyjaśnił również, że zakończył zbiórkę 22 lutego 2017 i pieniądze są zdeponowane na koncie Pomagam.pl. "Czekam tylko na informacje dotyczące rozliczenia podatków i szczegółów niezbędnych do wykonania przelewu" — tłumaczył. Wystarczyło więc podjąć próbę kontaktu z Biegunem, by się dowiedzieć, jak się sprawy mają. Dla Samuela Pereiry najwyraźniej okazało się to za trudne.

Napisz do autora:przemyslaw.penconek@natemat.pl