Marcelina i Joanna od przeszło dekady wspierają się w walce z depresją.
Marcelina i Joanna od przeszło dekady wspierają się w walce z depresją. fot. Maciej Stanik
Reklama.
Niejednemu mężczyźnie, któremu zdarzyło się przypadkiem obejrzeć choć fragment „Seksu w wielkim mieście”, albo którego łkająca ze wzruszenia ukochana zmusiła do spędzenia dwóch godzin na kanapie, gdy w telewizji leciały akurat „Stalowe Magnolie”, na twarzy pojawiał się kompletny brak zrozumienia.
Kilku może zaryzykowało nawet pytanie „Ale o co chodzi?” albo „Czy one muszą tyle gadać?”, po czym szybko zamilkło, widząc pełen oburzenia wzrok partnerki, która właśnie w duchu dziękowała niebiosom, że podobnie jak ekranowe bohaterki ma serdeczne przyjaciółki, z którymi może dzielić radości i smutki, i gadać do upadłego o wszystkim. Że kiedy rzucił ją poprzedni chłopak, przyjaciółka spędziła z nią tydzień, pijąc wino i podając chusteczki. Że kiedy w pracy się nie układa, lunch czy rozmowa telefoniczna z przyjaciółką wystarczy, aby poukładać sobie wszystko w głowie. A kiedy zachoruje, obok będzie ktoś, kto o 7 rano zjawi się w szpitalu z jej ulubionymi pomarańczami, żądając od lekarzy informacji o stanie zdrowia przyjaciółki.
Prawdziwa kobieca przyjaźń nie ogranicza się bowiem do banalnych plotek przy kawie czy wspólnych zakupów (choć niewątpliwie opinia osoby, która dobrze nam życzy, bywa podczas nich bezcenna!). Prawdziwa przyjaźń to pewność, że jest ktoś, kto się troszczy, interesuje i myśli o tym, jak cię wesprzeć. To pewność, że mimo sporów, kłótni czy różnic zdań, jest to wsparcie na dobre i złe, przeżywanie ważnych momentów (śluby, narodziny dzieci, śmierć bliskich) i banalnych (impreza, nowe kolczyki, złamany obcas).

Przyjaźń – damski sposób na przetrwanie

Choć kobiety, jak i mężczyźni są istotami społecznymi zdolnymi do zawierania bliskich relacji, okazuje się – często wbrew pozorom – że to kobiece przyjaźnie są trwalsze i bliższe.
Profesor Robert Bell, autor książki “Friendships of Women and of Men” dowodzi, że kobiety wkładają więcej serca i energii w podtrzymywanie przyjaźni. Pielęgnujemy i dbamy o relacje, sprawiając, że zwykłe znajomości stają się przyjaźniami na całe życie. Przez wieki kobietom było trudniej niż mężczyznom, więc szukały wsparcia tam, gdzie miały szanse je znaleźć. Jest na to nawet ewolucyjne wyjaśnienie.
Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego zajęli się nie tylko historią przyjaźni, ale i chemią naszego ciała. Odkryli, że w mózgach zestresowanych kobiet wytwarzają się substancje chemiczne odpowiedzialne za nawiązywanie i zacieśnianie relacji z innymi. Oznacza to, że podczas gdy męską reakcją na zagrożenie jest walka lub ucieczka, kobiecą – zaprzyjaźnienie się. W ten sposób – nie tracąc energii – rozładowujemy stres i znajdujemy rozwiązanie problemów.
Autorzy artykułu „Evolutionary Orgins of Friendship” dowodzą nawet, że osobniki żeńskie zawierające silne, długotrwałe przyjaźnie doświadczają mniej stresu i… żyją dłużej. O ile kiedyś chodziło o wymiar czysto fizyczny, o tyle dzisiejsze przyjaźnie zapewniają przetrwanie na poziomie duchowym, zapewniając poczucie komfortu i własnej wartości. Kobietom przyjaciółki są po prostu potrzebne do szczęścia.

Relacja, w której możesz być sobą

- Bliskość, poczucie zrozumienia, bezpieczeństwa, możliwość dzielenia się emocjami to potrzeby każdego człowieka. Przyjaźń to rodzaj szczególnej więzi. Po pierwsze, przyjaciółki funkcjonują w tej relacji dobrowolnie, bezinteresownie, czują się ze sobą swobodnie, bez konieczności udawania kogoś, kim nie są. Wówczas przyjaciółka to ktoś, przy kim można zdjąć różne maski, które nosimy w ciągu dnia (np. żony, matki, córki ) i poczuć się bezpiecznie z tym, kim się jest. Jednocześnie przyjaciółka to czasem lustro, w którym można się przejrzeć i zobaczyć swoje różne strony - zarówno te dobre, jak i te niezbyt chlubne. "Zdrowe" przyjaźnie stwarzają nam przestrzeń do pełnego bycia sobą, ale także są impulsem do porządnych zmian, stąd gdy trafimy na właściwą osobę, to intuicyjnie pielęgnujemy tę relację, dbamy o nią i inwestujemy w nią, dlatego prawdziwe przyjaźnie są dość trwałe – uważa dr Marta Kotarba psychoterapeutka.
Powszechnie przyjmuje się, że kobiety rywalizują ze sobą i oczywiście czasem się tak zdarza, że w relacjach pojawia się zazdrość, czy nawet zawiść. Ale jednocześnie kobiety potrafią wspierać się wzajemnie, motywować do różnych działań i okazywać akceptację dla pojawiających się zmian. - Przyjaźń między kobietami - jak każda bliska relacja - nie jest wolna od napięć i konfliktów. Ale siłę i wartość relacji czujemy poniekąd "w kościach", więc będziemy troszczyć się o taką ważną więź pomimo pojawiających się perturbacji – mówi psychoterapeutka.
Przyjaźń często zmusza do pracy nad sobą i przekraczania postawy np. zazdrości w kierunku radości z sukcesu przyjaciółki. Jak mówi psychoterapeutka warto budować takie relacje i uczyć się bliskości, otwartości w relacji przyjacielskiej, gdyż stwarza to potężne wsparcie. Badania psychologiczne pokazują, że osoby które funkcjonują w dobrych, przyjacielskich relacjach lepiej radzą sobie z różnego typu sytuacjami stresowymi.

Joanna i Marcelina - razem przeciw depresji

- I do zdrowia – śmieje się 40-letnia Joanna, fotoedytorka i rysowniczka z Krakowa, która swoją przyjaciółkę, 36 letnią dziennikarkę Marcelinę poznała 11 lat temu w jednej z warszawskich redakcji, w której razem pracowały. Od razu się polubiły, ale Joanna nie była wtedy w dobrej kondycji psychicznej.
– Szczerze mówiąc byłam w okropnym stanie i zachowywałam się skandalicznie. Wydzierałam się na wszystkich z Marceliną włącznie, obrażałam się, raz po raz wpadałam w histerię lub wybuchałam agresją. Ona dzielnie to znosiła i trwała przy mnie. Uspokajała mnie, rozumiała, wybaczała wybuchy – mówi Joanna.
logo
Śmiech i łzy, nieodzowny element przyjaźni. fot. Maciej Stanik
Oprócz tego, że przyjaciółki razem pracowały, były też sąsiadkami. – Marcelina mieszkała dwie ulice dalej. Gdy czułam się źle, gdy pokłóciłam się z chłopakiem, albo po prostu czułam się samotna, dzwoniłam. Mówiła „zaraz będę” i zjawiała się z winem. Gadałyśmy i nawet jeśli świat się od tego nie poprawiał, to uspokajałam się, a jej obecność dawała mi pewność, że nie jestem sama. A przecież wiem, że nie było jej łatwo, bo sama zmagała się z depresją! – mówi Joanna.
Ostatecznie przyjaciółki wzajemnie zmobilizowały się do leczenia. – Miałam za sobą nieudany związek, wymagającą pracę i depresję, którą leczyłam tylko wtedy, gdy mi się przypomniało, żeby pójść do lekarza – opowiada Marcelina. – To Joanna podeszła któregoś dnia do mojego biurka i powiedziała, że nie będzie dłużej na to patrzeć. „Tu masz kartkę, umówiłam cię do psychologa. Idziesz w poniedziałek”. Tylko jej determinacja sprawiła, że poszłam. Wiedziałam, że będzie wściekła, jeśli odpuszczę – śmieje się Marcelina.
logo
Dziś dziewczyny śmieją się, że podczas gdy inne koleżanki spotykają się u tej samej fryzjerki czy kosmetyczki, one plotkują w poczekalni u tego samego terapeuty. fot. Maciej Stanik
Choć akurat tamta terapeutka niewiele jej pomogła, dzięki przyjaciółce zebrała się na odwagę i poszukała pomocy gdzie indziej. – Zabawne, bo potem sytuacja się odwróciła i gdy ona poczuła się lepiej, za uszy zaciągnęła mnie do swojej lekarki – mówi Joanna.
Oczywiście nie zawsze było różowo, a spory czy scysje zdarzają się do dziś. – Cóż, obie jesteśmy wrażliwcami i łatwo nas urazić. Marcelina jest roztrzepana, zdarzało się, że np. zapominała o czymś, na co się umawiałyśmy. Ja wtedy walę prosto z mostu, a bywało też, że krzyczałam albo się awanturowałam. Ona się wtedy natychmiast zamykała w sobie i np. przez kilka dni nie odbierała telefonu. Albo chodziła jak struta i nie dało się z niej wyciągnąć, o co chodzi – wspomina Joanna.
- Mnie do szału doprowadzało, że Joanna narzuca mi pewne rzeczy, ale jakoś nie umiałam otwarcie zaprotestować, więc „znikałam”. Czasem udzielałam wymijających odpowiedzi, gdy nie chciałam gdzieś iść lub jechać, zamiast wprost powiedzieć „nie” – dodaje Marcelina. Bywały więc w tej relacji „zgrzyty” i miesiące, gdy dziewczyny potrzebowały od siebie odpocząć. Ostatecznie jednak nauczyły się, co którą wkurza i jak ze sobą rozmawiać.
logo
Dziewczyny mogą się kłócić, ale nigdy nie zawiodły swojego zaufania. fot. Maciej Stanik
Ich przyjaźń to jednak znacznie więcej niż wzajemne wysyłanie się na leczenie. Łączy je wspólna pasja – wspinaczka. – To taki sport, który wymaga pełnego zaufania do drugiej osoby, bo w jej rękach jest twoje życie. Jeśli puści linę, którą cię asekuruje, zagapi się, albo zajmie czymś innym, możesz zginąć – mówi Joanna. – Zanim wspinacz ruszy w górę, zadaje partnerowi pytanie „Mogę iść?”. Rusza dopiero, gdy usłyszy „tak”. I zawsze wie, że jest asekurowany. Ja tak mam z Joasią, nie tylko w górach, ale i zwykłym życiu – dodaje Marcelina.

Edyta, Marta, Asia – matki nastolatki

O tym, że przyjaciółki znaczą czasem więcej, niż rodzina, przekonała się 36-letnia Edyta, agentka nieruchomości z Warszawy. – Jako dziewiętnastolatka zaszłam w ciążę i wyszłam za mąż. Moje dwie koleżanki: jedna z liceum, a druga z tej samej klatki, urodziły dzieci niemal w tym samym czasie co ja. Często spotykałyśmy się wspólnie z mężami i dziećmi. Były wspólne wypady czy wakacje i wiele przegadanych godzin – opowiada Edyta, która wtedy jeszcze nie wiedziała, ile będą nawzajem sobie zawdzięczać.
– Kiedy mąż odszedł, ja nie pracowałam. Dziecko było maleńkie, nie miałam żadnych pieniędzy, bo rodzice uznali, że muszę sama poradzić sobie ze swoim życiem. Psychicznie po prostu „leżałam” i nie wiem, co wtedy by się stało, gdyby nie dziewczyny – opowiada Edyta, którą przyjaciółki odwiedzały wtedy codziennie.
– Jedna robiła mi zakupy, druga opiekowała się synkiem, gotowała czy sprzątała, bo ja nie byłam w stanie. Asia pożyczała mi pieniądze, bo mąż zostawił mnie bez grosza – wspomina. Niedługo potem role się zamieniły: - To Marty małżeństwo się rozpadło, mąż, z którym już wtedy mieszkała w Lublinie, dosłownie wyrzucił ją z domu. Zadzwoniła do mnie z płaczem, żebym po nią przyjechała. Pięć minut zajęło mi ubranie Szymona, wsiadłam w mojego „malucha" i pojechałam do Marty. Spakowałyśmy ją i dziecko w reklamówki, i wyszłyśmy z domu. Cały maluch był zapakowany, ale dałyśmy radę. Dzieci płakały z tyłu, a my z przodu – opowiada.
logo
Od lewej: Aśka, Marta, Edyta z synkiem Szymonem. Dziewczyny miały wówczas po 22 lata fot. archiwum domowe
Wówczas dwudziestoparolatki zaczynały więc życie na nowo. Marta poszła do szkoły kosmetycznej, Edyta do fryzjerskiej, Asia wyjechała do Szkocji. Gdy wszystko zaczęło się układać, nastąpił rozwód Asi. – Znów ruszyła grupa wsparcia, choć tym razem było trudniej, bo na odległość. Ale pomimo tych trzech tysięcy kilometrów zawsze był czas na rozmowę przez telefon czy Skype. Z winem, przekąskami, świeczkami, aby mieć wrażenie, że jest tak, jak dawniej.
– Dużo łez razem wypłakałyśmy, tak bardzo chciałyśmy odciągnąć zło, które nas otacza, ludzi, którzy nas krzywdzą i nie rozumieją a często to byli ludzie, z którymi żyłyśmy pod jednym dachem – mówi Edyta. Teraz, choć każda ma nowego partnera, wciąż są razem na dobre i złe. – Zawsze przychodzi taki moment, gdy któraś jest na dnie i potrzebuje kopa w tyłek. Ostatnio w prezencie urodzinowym Asia kupiła dla mnie i mojego starszego syna bilety lotnicze. Miałyśmy cały tydzień dla siebie, chłopcy też, bo przecież znają się i kolegują od małego – wróciłam do Polski z nową energią.
logo
Od lewej: Aśka i Edyta. Dziewczyny wspierały się nawet wówczas, gdy rozjechały się po świecie. fot. archiwum domowe
Kilka lat temu przyjaźń między dziewczynami przeszła kolejny test. Każda mieszkała już gdzie indziej (Marta w Świdniku, Edyta w Warszawie a Aśka w Edynburgu), gdy Marta trafiła do szpitala. – Zadzwonił do mnie jej były mąż, mówiąc, że miała zapaść – dostała wstrząsu anafilaktycznego po podaniu penicyliny, na którą jest uczulona. Była w śpiączce, walczyła o życie na intensywnej terapii – opowiada Edyta, która myślała, że to głupi żart. Niestety, tę wiadomość potwierdziła mama przyjaciółki.
- Człowiek w takich chwilach myśli, że oddałby wszystko, aby tylko ktoś wyzdrowiał. Modlimy się, płaczemy, robimy rachunek sumienia. Ja w tamtych chwilach czułam, że Marty nie może zabraknąć, że to pomyłka, że to nie ten czas, że kto jak kto, ale ona zasługuje na życie. To były ciężkie chwile, drżałam ze strachu o nią – opowiada Edyta, która wtedy po prostu wsiadła w samochód i przyjechała, aby być z przyjaciółką.
Po miesiącu – mimo fatalnych rokowań i ku zdziwieniu lekarzy, Marta wybudziła się ze śpiączki. – Spojrzałam na telefon i widzę numer Marty. Nie wierzyłam, ale odebrałam i usłyszałam jej głos. Mówiła powoli, pamiętała mnie i moje dzieci, a nawet historie z naszego dzieciństwa! A przecież wszyscy bali się, że może nigdy nie odzyskać sprawności i pamięci – mówi z ulgą Edyta. Nie pamięta większych kłótni czy sporów z przyjaciółkami. – Jasne, że bywały gorsze dni, zdarzało nam się mieć różnice zdań czy uwagi do swojego zachowania. Ale nigdy się nie oceniałyśmy i nie obrażałyśmy, zawsze starałyśmy się nawzajem zrozumieć i z czasem wszystko wracało do normy.

Maria i Izabela – przyjaźń ponad podziałami

– Bo to, co najważniejsze w przyjaźni, to wzajemny szacunek – mówi pani Maria, 60 latka z Warszawy. Z Izabelą, swoją przyjaciółką, zna się od prawie 50, ale ostatnio niewiele brakowało, aby ich drogi się rozeszły. Poszło o politykę. Pani Maria nie chce wnikać w szczegóły, ujawnia tylko, że jej niezbyt podoba się to, co dzieje się w Polsce, a przyjaciółce – wręcz przeciwnie.
– Usiłowałyśmy dyskutować, kilka razy się nawet pokłóciłyśmy, bo obie jesteśmy dość wylewne i zapalczywe. Ale gdy zaczęłyśmy być dla siebie niegrzeczne – oprzytomniałyśmy. Uspokoiłyśmy się i postanowiłyśmy, że po prostu nie będziemy na ten temat rozmawiać, bo mamy dziesiątki ciekawszych i przyjemniejszych tematów. Trzymamy się tego do dziś – opowiada pani Maria, która nie darowałaby sobie utraty przyjaciółki w tak głupi sposób.
Razem przeszły choroby, a potem śmierć rodziców, problemy ze zdrowiem córek i w małżeństwach. Zawsze mogły na siebie liczyć. – Znamy się od czasów szkoły podstawowej, ale zaprzyjaźniłyśmy się już jako dorosłe kobiety, gdy zaczęłam leczyć chorego na Alzheimera ojca Marii – mówi Izabela, geriatra. Dla ojca przyjaciółki załatwiała próbki leków, ściągała zza granicy czasopisma medyczne i kombinowała, jak mu pomóc. Po pracy w szpitalu niemal co dzień wpadała sprawdzić, co u przyjaciółki, która już wtedy nie pracowała, tylko opiekowała się chorym ojcem.
– W dużej kuchni przy herbacie zaczęłyśmy rozmawiać nie tylko o problemach zdrowotnych, ale i wszystkim innym. Po całym dniu w przychodni byłam tak wymordowana, że marzyłam, by chwilę odpocząć, u niej miałam swój azyl – opowiada Izabela. Obie potrzebowały takiej odskoczni, Maria – by nie zwariować od siedzenia w domu, Izabela – by odreagować pracowo – domowe (mąż alkoholik) stresy. Przyjaźń nie ograniczała się tylko do gadania. Gdy mąż Izabeli nie zjawił się w domu w dniu, w którym miał odwieść rodzinę na wczasy, to Maria zawiozła przyjaciółkę i jej dzieci na wakacje. Później z resztą była świadkiem podczas rozwodu przyjaciółki z mężem, a także przez lata wspierała ją, gdy to jej mamę dopadła demencja. Z kolei, gdy córka Marii trafiła do szpitala po wypadku, to Izabela dbała o nią jak o własne dziecko i uspokajała przyjaciółkę.
– Dziś widzimy się znacznie rzadziej niż kiedyś, bo kilka lat temu przeprowadziłam się z Lublina do Warszawy. Ale nie tracimy kontaktu. Odwiedzamy się nawet przelotem, gdy Iza ma tu jakąś konferencję, albo gdy ja jadę do Lublina na cmentarz do rodziców. Zawsze jest o czym rozmawiać i chyba już zawsze będzie – mówi Maria, ale zaznacza, że nie ma relacji idealnych.
– Tak naprawdę jesteśmy bardzo różne. Ja otwarta, Iza – bardzo zachowawcza i zdystansowana. Ona na przykład nie znosi, jak się ją przytula, podczas gdy ja każdemu się rzucam na szyję. Bywały momenty, kiedy nie mogłyśmy się porozumieć – wspomina.
Jednym z nich były kłopoty Marii z mężem. – Usiłowałam zwierzać się Izie, szukałam zrozumienia, ale ona nie mogła uwierzyć, że to, o czym mówię w ogóle jest możliwe, bo mojego partnera znała z zupełnie innej strony. Gdy zwierzasz się przyjaciółce i słyszysz od niej, że przesadzasz, czujesz wielkie rozczarowanie – mówi Maria, która długo nie mogła pogodzić się z tym brakiem zrozumienia.
Do tego dochodziły drobiazgi, ale przykre: - Pokazuję jej zdjęcia ze ślubu córki, a ona mi mówi, że nieładna sukienka – wspomina Maria, którą wtedy po prostu zatkało. Z czasem machnęła na to wszystko ręką, uznając, że choć bywa trudno, z przyjaciółką więcej ją łączy, niż dzieli.

Magdalena i Sylwia - wiek to nie przeszkoda

Ich przykład to dowód na to, że możliwe i wartościowe są nie tylko przyjaźnie między rówieśniczkami, ale też kobietami, które dzieli spora różnica wieku.
– Gdy się poznałyśmy jakieś 10 lat temu, Sylwia właśnie zaczynała gimnazjum. Mi – starszej sąsiadce z bloku, grzecznie mówiła „Dzień dobry” – śmieje się Magdalena, która wtedy miała 36 lat. – Nie czułam się co prawda zgrzybiałą staruszką, ale też daleka byłam od kolegowania się z panienkami w wieku szkolnym. Sylwia była jednak bardzo towarzyska, lgnęła do ludzi. To było ujmujące, zawsze więc chwilę rozmawiałyśmy na klatce. Ja ją pytałam, co w szkole, ona mnie – jak się miewa mój pies, którego wręcz uwielbiała – opowiada Magdalena i dodaje, że właściwie wszystko zaczęło się od psa.
– Zmieniła mi się sytuacja w pracy, okazało się, że muszę zostawać w biurze znacznie dłużej. Pies – owczarek belgijski – siedział w tym czasie sam. Poskarżyłam się Sylwii, a ona na to, że może mi go wyprowadzać! Boże, ale jej byłam wdzięczna! Wiedziałam, że jest rozsądna, nie bałam się dać jej klucza do mieszkania – mówi Magdalena.
Wtedy na dobre zaczęło się wzajemne pomaganie: Sylwia wychodziła z psem, Magda pomagała pożyczała jej książki potrzebne do szkoły, drukowała prezentacje albo sprawdzała wypracowania z polskiego. Dla Sylwii wiele to jednak znaczyło: - Nie dogadywałam się wtedy z mamą, w domu były ciągłe wrzaski i awantury. Gdy szłam do Magdy nie tylko w spokoju się uczyłam, ale też czułam potężne wsparcie. Zawsze mi doradzała, pocieszała, tłumaczyła motywacje mamy. Opowiadałam jej o chłopakach, nauczycielach – o wszystkim, o czym nie mogłam pogadać w domu – wspomina. Ale czasem sytuacja się odwracała.
– Bywało, że wracałam z pracy zaryczana i wykończona po kłótni z szefem albo wpadałam w rozpacz rozczarowana niepowodzeniem uczuciowym. Wtedy pocieszała mnie Sylwia, bo „podobne” problemy miała przecież w szkole z nauczycielami i chłopakami. Piekła jakieś ciasto, żeby mnie pocieszyć albo leciała po lody. Gadałyśmy i śmiałyśmy się, że tyle lat nas dzieli, a problemy te same – mówi Magda.
Choć oczywiście nie zawsze była sielanka. – Kiedyś wróciłam wcześniej do domu, a tam Sylwia migdali się z kolegą, pijąc moje wino – opowiada Magda, która strasznie się wtedy zdenerwowała. – Chodziło o kilka rzeczy. Raz, że mnie nie zapytała, a zaprosiła gościa. Nie znałam chłopaka, nie wiedziałam, kto to i czy mi czegoś z domu nie wyniesie. Dwa: niby była tuż przed osiemnastką, ale jeszcze nie dorosła. Niechby coś jej się stało, chłopak by ją skrzywdził albo zaszłaby w ciążę – jak ja bym się czuła? – pyta Magda i zaznacza, że nie chodzi o pruderię, bo wiedziała, że Sylwia sypia ze swoim chłopakiem, ale o zawiedzione zaufanie.
– Nie zapytała mnie. Pewnie bym się nie zgodziła, ale mogła spróbować. Wyjaśniłam jej, że mój dom to mój dom, a nie miejsce do imprezowania, i powiedziałabym to samo każdej koleżance bez względu na to, ile miałaby lat.
Sylwia z kolei miała żal do Magdy, że nie przyszła na jej osiemnastkę. – Odkąd skończyłam piętnaście lat, była gościem na wszystkich przyjęciach urodzinowych. Aż do osiemnastki. Przeprosiła, mówiąc, że wymięka, bo klubowe klimaty to nie dla niej. Byłam bardzo rozgoryczona, ale potem urządziłyśmy sobie drugą imprezę, więc jej darowałam.
Teraz dziewczyny mieszkają w innych miastach (Sylwia studiuje w Gdańsku), ale wciąż mają bliski kontakt i spotykają się, gdy tylko Sylwia przyjeżdża z uczelni.

Napisz do autora: jolanta.korucu@natemat.pl