Źle się dzieje w Warszawskiej Operze Kameralnej. O placówkę artyści i sympatycy walczyli nie raz, tym razem wydaje się, że to będzie jej smutny koniec. Pełniąca obowiązki dyrektora Alicja Węgorzewska-Whiskerd wysłała do pracowników informację o planowanych zwolnieniach. Pracę stracą wszyscy soliści i dyrygenci, połowa muzyków Warszawskiej Sinfonietty i kilku pracowników administracji. Łącznie 104 osób. Urzędniczka, która nawet nie wygrała konkursu na to stanowisko, innej możliwości nie widzi.
Dobra zmiana w Operze Kameralnej
Zdesperowani pracownicy protestowali w poniedziałek przed gmachem ministerstwa kultury. Nie zgadzają się na rozwiązywanie problemów Opery przez wyrzucanie na bruk większości artystów. — Jeżeli nas zabraknie, w zasadzie Warszawska Opera Kameralna może się nazywać Warszawską Orkiestrą Symfoniczną — powiedział polsatnews.pl podczas pikiety Bogdan Śliwa, baryton.
Komunikat dyrektora Opery Kameralnej
dr Alicja Węgorzewska - Whiskerd
W związku z trudną sytuacją finansową Warszawskiej Opery Kameralnej, w celu zapewnienia jej dalszego funkcjonowania na mapie warszawskich instytucji kultury na jak najwyższym poziomie, Dyrektor WOK podjęła trudną decyzję o rozpoczęciu procesu jej uzdrowienia. Decyzje podejmowane w procesie sanacji, dotyczące ograniczenia oraz zmiany formuły zatrudnienia dadzą szansę Warszawskiej Operze Kameralnej na transformację i unowocześnienie jej struktury oraz na podniesienie poziomu artystycznego tej cenionej instytucji.
Wielu narzeka, że dobra zmiana w Warszawskiej Operze Kameralnej rozpoczęła się od wyłuszczenia na czerwono na plakatach nazwiska nowej pani dyrektor. Potem miały miejsce dziwne operacje, w wyniku których partie wykonywane przez Sinfoniettę przerzucane były na MACV, czyli działający w operze zespół instrumentów dawnych. Teraz słyszymy, że zarówno Sinfonietta jak i MACV zostaną ocenione przez "niezależną komisję”, która przybędzie z Austrii. Nie wiadomo, czy komisja będzie miała odpowiednie kwalifikacje, by oceniać orkiestrę specjalizującą się w muzyce dawnej.
Teatr impresaryjny czyli hulaj dusza, piekła nie ma
Warszawska Opera Kameralna działa od ponad 50 lat. W 1961 roku założył ją Stefan Sutkowski, późniejszy wieloletni dyrektor naczelny i artystyczny WOK. Wizjoner, który chciał umieścić w jej repertuarze zarówno dzieła współczesne, jak i średniowieczne misteria, XVIII-wieczne pantomimy czy opery barokowe. Z inicjatywy Sutkowskiego od 25 lat w WOK odbywa się też Festiwal Mozartowski, jedyny taki w Europie, podczas którego jeden zespół przedstawiał cały dorobek austriackiego geniusza.
W czerwcu i lipcu Festiwal Mozartowski odbędzie się w Warszawskiej Operze Kameralnej po raz ostatni. Zmiany, które wprowadza pełniąca obowiązki dyrektora Alicja Węgorzewska-Whiskerd uniemożliwią bowiem dalsze przedsięwzięcia tego typu. Kiedy zabraknie solistów, Opera zmieni się w twór nie różniący się niczym od teatru impresaryjnego.
— Nad premierą pracuje się kilka miesięcy, wtedy wszystko może zostać dobrze dopracowane od strony muzycznej i reżyserskiej. Teatr impresaryjny to coś ligę niżej. Polega na tym, że przyjeżdża facet, ma jedną próbę, stara się w tym wszystkim odnaleźć, zaśpiewa i wraca. Nie da się tego porównywać — komentuje dyrygent i kompozytor Tomasz Lida.
— Operę taką jak WOK hoduje się jak piękną roślinę całymi latami, starannie dobierając wykonawców. Co więcej, artyści podejmują się wystawiać opery, które nie są bardzo dobrze znane. Nie może być sytuacji, że przyjedzie do niej gościnny śpiewak, bo po prostu nie będzie znać repertuaru. Natomiast w teatrze impresaryjnym można operować tylko kilkoma tytułami w kółko, bo to wszyscy umieją — podsumowuje.
Walentynka dla Sutkowskiego
Tylko absolutny profesjonalizm umożliwił artystom przetrwać cały spektakl "La finita semplice", który odbył się 14 lutego. Tuż przed jego rozpoczęciem powiedziano im, że większość z nich wkrótce trafi na bruk. Od 15 do 23 marca z pracą pożegna się 61 osób, w tym wszyscy soliści (55 osób) i 6 dyrygentów. Oszczędzone nie zostaną nawet największe gwiazdy WOK, jak dyrygent Władysław Kłosiewicz czy śpiewaczki Olga Pasiecznik i Anna Mikołajczyk. Kolejnych 36 muzyków z Warszawskiej Sinfonietty, czyli połowa z nich i 7 pracowników administracji.
Sam założyciel Opery Kameralnej dowiedział się o decyzji już po tym, jak skorzystał z zaproszenia na operę "Cosi fan tutte”. Po spektaklu szczerze gratulował zespołowi. — Czekałem na takiego Mozarta w tym miejscu od ponad pięciu lat. I doczekałem się — mówił, nie zdając sobie sprawy, że dzieło jego życia wkrótce przestanie istnieć. W opublikowanym przez siebie, dramatycznym liście pisze teraz:
Dialog to fikcja
Prawicowe media rozpisują się o tym, że WOK to w istocie ruina, którą albo trzeba reformować, albo likwidować. Zaproponowana reforma w istocie zrównuje pierwsze z drugim.
— To stajnia Augiasza. Prawie 300 etatów, dwie orkiestry, zastępy dyrygentów i pół setki śpiewaków-solistów na etatach! Tak nie ma nigdzie w Polsce, żaden szanujący się teatr tak nie marnotrawi pieniędzy, tym bardziej że to środki publiczne. Można powiedzieć, że w WOK-u jest chora sytuacja, bo ta instytucja wydaje więcej, niż ma! — emocjonuje się w rozmowie z niezalezna.pl Alicja Węgorzewska-Whiskerd.
Kłopoty WOK rzeczywiście trwają nie od dzisiaj. — W Operze czekało mnie 315 etatów , budżet pomniejszony o 4 mln i wrogość pracowników Opery. Od początku miałem problem z płynnością finansową i z roku na rok obniżaną dotacją podmiotową. Zwolniłem, w porozumieniu ze związkami zawodowymi, 80 etatów. Szybko jednak zorientowałem się, że zwolnienia nie przynoszą żadnych oszczędności, ponieważ trzeba płacić odprawy, a dotacja i tak była zmniejszana przez Zarząd — pisze teraz w oświadczeniu poprzedni dyrektor WOK, Jerzy Lach.
— Dlaczego nie zwalnia się 100 urzędników, żeby zwiększyć dotację dla Opery? Dlaczego zwalnia się artystów, a nie urzędników? Zapytajcie, ile etatów jest w Urzędzie Marszałkowskim? Ilu dyrektorów? Zastępców? I ich zastępców?Sekretarek? Ilu kierowców? I co oni dają polskiej kulturze? I dlatego pytam, gdzie są dzisiaj związki zawodowe, z którymi przez 4 lata prowadziłem trudny dialog, ale jednak dialog. Drzwi mojego gabinetu były otwarte dla każdego. Dlaczego dziś nikt nie broni artystów Opery? — dodaje gorzko.
Lach został odwołany ze stanowiska po 4 latach i we wrogiej atmosferze. Nieoficjalnie mówi się, że popadł w niełaskę u marszałka województwa mazowieckiego, Adama Struzika, której podlega WOK. Na jego miejsce błyskawicznie wskoczyła "pełniąca obowiązki" Węgorzewska-Whiskerd, felietonistka portalu niezalezna.pl i śpiewaczka. W rozmowie z naTemat zapewnia, że jest gotowa do rozmów z pracownikami.
Innego zdania są sami zainteresowani. — Przecież tu chodzi o to, żeby się dogadać — komentuje Ruben Silva, dyrygent Opery Kameralnej. — Reformy na pewno są potrzebne. Ale powinno najpierw dojść do dialogu, a ta pani ani razu z nami nie rozmawiała. Od października 6 razy wysyłałem do niej pisma, oficjalnie, które przeszły przez kancelarię! Ani razu nie otrzymałem odpowiedzi. Wiem, że ze związkami zawodowymi też nie rozmawiała, nie rozmawiała z nikim. Po prostu wywiesiła komunikat i to wszystko. A tak nie można.
— Ta pani od razu odsunęła nas od śpiewania, od dyrygowania. Bez żadnego wyjaśnienia. Ona nas po prostu nie szanuje, nie bierze pod uwagę naszego dorobku ani tego, że jesteśmy artystami. Ja mam bardzo poważny życiorys. A teraz jesteśmy traktowani jak powietrze, jak śmieci — emocjonuje się Silva. — Chociaż my z WOK jesteśmy gotowi do pracy i po prostu czekamy na propozycję, to, by nas upokorzyć, zaczęła zapraszać gościnnie innych dyrygentów.
Dla zespołu Opery Kameralnej to decyzja całkowicie niezrozumiała, tym bardziej, że to właśnie kłopotami finansowymi tłumaczone są zwolnienia. — Gościnny dyrygent może dostać wynagrodzenie nawet dwukrotnie, jeśli nie trzykrotnie większe od tego, które Opera nam płaci za spektakl. Do tego często dochodzą koszty podróży, hotele, wyżywienie i tak dalej. Węgorzewska-Whiskerd jeszcze się z tego nie wytłumaczyła. — komentuje Silva.
To, że artyści byli "nieosiągalni", nie jest żadnym wytłumaczeniem. Nie dostając propozycji od Opery, musieli przyjmować inne, by jakoś zarobić na chleb. Dyrygent dodaje, że jest cała rzesza solistów, którzy po prostu czekają na pracę. Pracownicy są tym bardziej sfrustrowani, że prawą ręką "dobrej zmiany" w Operze stał się jej wychowanek, tenor Jacek Laszczkowski. — To nasz były kolega. Oficjalnie nie ma żadnego stanowiska, jest "doradcą” dyrektora. I on najbardziej nas upokarza — tłumaczy Ruben Silva. — Robi codzienne przesłuchania, mówi do ludzi, że nie potrafią śpiewać. Że nie będą śpiewać. Mam wrażenie, że on jest tym, który nas izolował, zapraszał gościnnych dyrygentów.
"Wszystko zależy od dobrej woli dyrekcji"
— Zastanawiało mnie, dlaczego pani dyrektor poczyniła tak radykalne cięcia. Aż w końcu zrozumiałem — komentuje dyrygent Tomasz Lida. — Teatr impresaryjny i agencje, które je obsługują, wymieniają między sobą solistów. To nie tak jak w amerykańskich filmach, że ktoś nagle wpada na kogoś fantastycznego i go zaprasza. To jest wymiana, na której zyskują agencje impresaryjne, które pobierają honorarium za swoje usługi. Mówimy tu o bardzo dużych pieniądzach. Czy przypadkiem nie o to chodzi w tej sytuacji? — zastanawia się dyrygent.
Czy jest jeszcze szansa na uratowanie WOK?
— Wszystko zależy od dobrej woli dyrekcji — mówi Ruben Silva. — Jeśli dyrekcja uważa, że nie ma takiej możliwości, to niech poda się do dymisji. Wówczas pan marszałek ogłosi konkurs na nowego dyrektora. Przecież ta pani nie jest nawet dyrektorem, pełni tylko jego obowiązki! Tym bardziej nie może robić takich rzeczy. Powinien być konkurs, w którym zostałby wyłoniony najlepszy kandydat — stwierdza.
Tomasz Lida nie ma złudzeń. — Sytuacja WOK wpisuje się w pewien ciąg wydarzeń. Obserwując to, co działo się z Teatrem Polskim we Wrocławiu, z Muzeum II Wojny Światowej, niestety i w tym wypadku jestem pesymistą. Tego już nie uda się odbudować. Musi urodzić się drugi Stefan Sutkowski, który będzie od początku budować operę przez kolejne kilkadziesiąt lat — kwituje.
Podczas poniedziałkowego protestu chęć uczestniczenia w mediacjach wyraził minister kultury Piotr Gliński. — Musimy wziąć pod uwagę panią Węgorzewską, która jest p.o. dyrektora w tej chwili — dodał jednak. Jak dowiedziało się naTemat, we wtorek po południu p.o. dyrektora spotka się z pracownikami. Będziemy informować o efekcie tych rozmów.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl
Reklama.
Stefan Sutkowski
list otwarty
Po wielu latach doczekałem się niszczenia instytucji, którą stworzyłem ponad 50 lat temu. Warszawska Opera Kameralna w okresie jej trwania tworzyła niezapomniane spektakle i koncerty. Repertuar od średniowiecza do czasów współczesnych. Toteż nigdy nie przyszło mi na myśl zwalniać wykonawców, którzy tworzyli ten zespół. Byli Oni i są solistami i muzykami wielkiej miary. Oni swoim kunsztem dają satysfakcję słuchaczom. Dzisiaj z wielkim niepokojem patrzę na chylący się ku upadkowi Dom, w którym wykonawcy mogli się czuć bezpiecznie. Czai się zło, które niszczy wielką sztukę. Wielka sztuka z natury swej nie broni się sama. Potrzebuje wsparcia ludzi mądrych, wrażliwych, życzliwych i umiejących bronić wielkie osiągnięcia. Jeśli tego zabraknie pozostanie kulturalna pustynia.