Chłopak w kapturze wlecze się poboczem szosy. Dokoła pustkowie - łąki usłane chwastami, karłowate drzewa, ciężkie, blade chmury zwieszające się po horyzont. Drogą przejeżdża biały samochód - chłopak próbuje go zatrzymać - nie udaje się. — Ku**wa, ty… — wyrzuca z siebie wiązankę przekleństw i dalej, spuszczając głowę, drepcze w stronę poprawczaka. Serial "Pustkowie” śmiało można nazwać najbrzydszym serialem świata, który na dodatek uczynił z tego atut. Jego brzydota jest tak oszałamiająca, że wystarczy 5 minut, by dać jej się dosłownie zahipnotyzować.
Inna scenka, jeden z bohaterów podjeżdża pod miejsce postoju tirów. Między nimi czynnościom higienicznym poddają się prostytutki. Brud, ubóstwo, krzykliwa tandeta ortalionowych kurtek. Kierowca auta zaczepia jedną z dziewczyn. — Wsiadaj — mówi. — Jesteś taka piękna. — Jej twarz zlewa się z ogólną szpetotą otoczenia. A ja zaczynam zastanawiać się - czy w Czechach nie ma ładnych ludzi?
Na pewno są, ale nie o to chodzi, by wyciągać ich na pierwszy plan. "Pustkowie” ma być autentyczne do bólu - założę się o wszystkie złoża polskiego gazu łupkowego, że takie same znajdziecie za progiem większych polskich i czeskich miast. Wystarczy zjechać z czeskich autostrad i polskich… dróg szybkiego ruchu, by zobaczyć takie same bluzy zakładane jedne na drugie, ludzi, którzy mają ważniejsze rzeczy na głowie niż codzienny makijaż i domy rozrastające się z przybudówek, dostawianych w miarę przypływu gotówki. Ładniejsza twarz niknie w tłumie tych przeciętnych, bogactwo i sukces życiowy bywa celem zawiści ze strony tych, którym powodzi się gorzej. Każdy ma swoje za uszami i próbuje się okopać się na ciasnym poletku lokalnej społeczności, zanim wygryzą go inni.
Serial ma wiele z produkcji, które dobrze znamy - fabułę zbliżoną do "Twin Peaks”, główną bohaterkę przywodzącą na myśl Sarę ze skandynawskiego "Forbrydelsen" i jego amerykańskiej wersji - "Dochodzenia”. Coś podobnego próbował opowiedzieć też nasz rodzimy "Belfer”. Małe miasteczko na końcu świata (w tym wypadku Pustina niedaleko polskiej granicy), mieszkańcy debatują nad tym, czy korzystnie odsprzedać swoje działki korporacji, planującej stworzyć tu kopalnię węgla brunatnego. Starosta miasteczka, Hana Sikorova, próbuje tłumaczyć, że będzie to oznaczało popadnięcie Pustiny w ruinę.
Nagle sprawę przyćmiewa zaginięcie jej 14-letniej córki. Jakby tego było mało, kilka godzin wcześniej ktoś zamęczył osiołka Hany, wieszając go na drzewie. Niepokojące sygnały zaczynają docierać też z pobliskiego poprawczaka. Obrazu miasteczka, w którym wszystko jest nie tak, dopełnia chory psychicznie mąż głównej bohaterki.
Choć serial powiela wypróbowane w innych produkcjach schematy, udaje mu się wyjść z tego obronną ręką. Inaczej niż w "Belfrze”, gdzie zapowiadana groza po prostu rozwiewała się gdzieś między drzewami w nie tak znowu mrocznym lesie, klimat stworzony przez twórców "Pustkowia” powinien co najmniej dołączyć do czeskiego niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Ani odrobiny rechotu Petra Zelenki, ani krztyny absurdów Milosa Formana. Wszystko jest tu na serio, realistyczne i nihilistyczne zarazem. Czający się w mroku morderca też - ale niech rzuci kamieniem ten, kto w tym zapomnianym przez Boga miasteczku jest bez winy.
Serial, który wyprodukowała telewizja HBO, co zresztą widać w kręconych z rozmachem scenach i dopieszczonych kadrach, napisał młodziutki Stepan Hulik, znany polskim widzom chyba tylko jako autor scenariusza "Gorejącego krzewu” Agnieszki Holland. 32-latek w wątki społeczne (bezduszna korporacja, referendum, walka o wpływy w miasteczku) zgrabnie wplata osobiste historie mieszkańców.
Nie zagrzebuje się też zbytnio w przedstawianiu tła i od połowy 8-odcinkowego sezonu zwiększa tempo fabuły, sprawnie prowadząc widza do rozwiązania zagadki. Jedyne, do czego można się przyczepić w "Pustkowiu”, to muzyka, która czasami bardziej przeszkadza niż pomaga w budowaniu nastroju. I kilka pozostawionych bez zakończenia wątków. Te jednak dają nadzieję na kolejny sezon.