Falafel Bejrut znowu zaatakowany. Kilkanaście metrów dalej rasiści zniszczyli inną kawiarnię prowadzoną przez Irańczyka
Oskar Maya
01 marca 2017, 13:54·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 marca 2017, 13:54
Brakuje nam słów na to, co wydarzyło się dzisiejszego dnia. Grupa ludzi włamała się do naszego lokalu, okradli lokal, pieniądze, zdewastowali system kasowy i przyrządy... Policja wyjaśnia sprawę, nam pozostaje czekać – napisał Mahmoud "Mike" Raj, właściciel popularnej w Warszawie wegańskiej restauracji Falafel Bejrut, do ataku na tle rasistowskim doszło także kilka przecznic dalej – w lokalu prowadzonym przez Irańczyka.
Reklama.
– Mike nie chce mieć problemów. On jest otwarty na wszystkich – mówi nam Ewa, żona Mahmouda, który już po raz kolejny padł ofiarą ataku. Tym razem w nocy z niedzieli na poniedziałek grupa mężczyzn włamała się przez pomieszczenia gospodarcze do środka restauracji mieszczącej się na ulicy Moliera w Warszawie.
Demolowali lokal, część rzeczy pakowali do toreb i wynosili. Kamery zarejestrowały włamywaczy. Wszystko rozegrało się nad ranem około godziny piątej. Ulica Moliera to nie tylko ścisłe centrum, ale także znajduje się w części Warszawy uchodzącej za ekskluzywną. Nikt nic nie zauważył, nikt nic nie słyszał.
– Dziękujemy policji, że tak szybko zajęła się sprawą. Na szczęście sprawcy nie zdążyli rozbić kamery, więc mam nadzieję, że będzie ich można łatwiej zidentyfikować. Mike jest przygnębiony, ale nie chce łączyć tej napaści z poprzednimi wydarzeniami. Próbujemy zebrać się w sobie. Nadal uważamy, że nasza restauracja jest ponad podziałami – podkreśla Ewa w rozmowie z naTemat.
Jak udało nam się dowiedzieć, jeszcze niedawno właściciel Falafel Bejrut dostawał różne pogróżki, także na tle narodowościowym. Miały miejsce tuż po otwarciu jego drugiej restauracji na Nowolipkach. Falafel Bejrut stał się symbolem walki z ksenofobią i islamofobią. 1,5 roku temu po marszu Młodzieży Wszechpolskiej z okazji Święta Niepodległości doszło do ataku na lokal jeszcze mieszczący się na ulicy Senatorskiej. W barze rozpylono gaz łzawiący.
Warszawiacy oraz bywalcy falafelowni wsparli wtedy Mahmouda. W ramach wsparcia, powstało także specjalne wydarzenie na Facebooku. Wielominutowe kolejki ustawiały się do niewielkiego baru, a właściciel w wielu wywiadach podkreślał, że nie uważa Polaków za rasistów. W nowym Bejrucie do dzisiaj wisi portret papieża Jana Pawła II, a wśród sprzedawców dominują zagraniczni studenci, chociaż Polacy także znaleźli tu zatrudnienie.
W pięć miesięcy cztery ataki
Niecały kilometr od Bejrutu mieści się Brunet Kafe. Właścicielem jest Irańczyk Salar Farsi. W Polsce mieszka od dziewięciu lat, skończył studia na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie kończy także studia doktoranckie. Kawiarnię Brunet Kafe otworzył we wrześniu. I niemal od razy padł ofiarą ataków o podłożu rasistowskim.
Wyłamali mu zamki, zamalowali witryny w lokalu, później znowu wbito w zamek gwoździe. Właściciel długo nie dopuszczał do siebie myśli, że ataki mogą mieć podłoże rasistowskie. Uważał, że "chuligani zdarzają się przecież i w innych restauracjach". Niestety, w nocy z 25 na 26 lutego (czyli dzień przed atakiem na Bejrut) wandale zdewastowali Brunet Kafe, znowu niszcząc zamki i witryny. W środku zostawili także wiadomość dla właściciela: "Jeśli nie opuścisz Warszawy w ciągu miesiąca, zostaniesz stracony" – napisał ktoś na kartce.
– Ktoś działa systematycznie, zwiększając intensywność swoich działań i zdecydowanie chce zatruć mi życie. W ciągu 5 miesięcy, czterokrotnie zniszczono moje mienie. Po tej groźbie nie czuję się bezpiecznie i obawiam się o swoje życie – mówi Irańczyk w rozmowie z portalem Wawalove.
Mahmoud Raj, właściciel Bejrutu, wciąż woli wierzyć, że to tylko napad wandali. Farsi już nie ma złudzeń, że został wzięty na cel ze względu na pochodzenie. Policja na razie nie łączy tych dwóch spraw. Ale okoliczności napaści są zastanawiająco podobne.