We wrześniu 2005 roku TVN emituje pierwszy odcinek serialu o losach trzydziestokilkuletniej warszawskiej prawniczki szukającej miłości. „Magda M.” była przewrotem kopernikańskim świata polskich seriali, gdzie wcześniej dominowała proza życia przeniesiona na ekran w skali jeden do jednego w postaci rozgotowanych rodzinnych obiadków, gospodarstw rolnych i statecznych stadeł.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Seriale oglądane w trybie telewizyjnym, mają to do siebie, że zespalają się niepostrzeżenie z życiem widzów, tworząc rodzaj alternatywnej rzeczywistości. Świątek, piątek czy niedziela, słońce czy deszcz, spędzamy kilkadziesiąt minut w tym samym „towarzystwie”. Bohaterowie niepostrzeżenie stają się naszymi znajomymi lub przynajmniej sąsiadami.
Brooke Logan i Ridge Forrester byli obok, w czasach maturalnego maja i kiedy umierał dziadek, przetrwali wszystkie dotychczasowe związki i niektóre przyjaźnie. Cokolwiek by się nie działo, można było mieć pewność, co do jednego. Że jeśli włączy się właściwy kanał o odpowiedniej godzinie, oni „will be there for you”, jak śpiewali The Rembrandts w czołówce innego kultowego tasiemca.
Niekoniecznie musimy bohaterów seriali lubi, ale ci, których losy śledziliśmy, stają się na zawsze naszym punktem odniesienia. Są trochę jak młodzieńczy przyjaciele, z którymi nie mamy już dawno kontaktu, ale czasem zastanawiamy się, co powiedzieliby o jakimś filmie czy osobie.
Z dzisiejszej perspektywy perypetie bohaterów „Magdy M.” ogląda się ciężkawo. Co jakiś czas bombardują nas z ekranu marne dowcipy, nierealistyczne emocjonalnie interakcje, a trio Piotr (Paweł Małaszyński), Wojtek (Bartek Kasprzykowski), Mariola (Katarzyna Bujakiewicz) nieudolnie usiłuje być wyluzowaną paczką znajomych, w czym nie pomagają nawet piwka sączone nad Wisłą i wypady na ściankę wspinaczkową.
Przyczyny popularności „Magdy M.” leżą zupełne gdzie indziej. To pierwszy polski serial, który rozbudził w nas aspiracje i to na wielu płaszczyznach. Polki z zachwytem oglądały minimalistyczne, a mimo to bardzo kobiece zestawy do pracy czy pięknie urządzony taras mieszkania Magdy nieopodal Placu Trzech Krzyży. Masowo zaczęły zapisywać się na pilates, na który chodziły bohaterki serialu i zapragnęły przyjaciela-geja, który byłby opiekunem i powiernikiem, bez cienia erotycznego podtekstu.
– Seriale tego typu pokazują wielkomiejskie życie aspirującej klasy średniej, z charakterystycznymi dla konsumpcji tej grupy cechami, takimi jak podążaniem za trendami czy wydawaniem pieniędzy na rozwijanie pasji, których nie wypada nie mieć. Dostarczają rozbudowanego katalogu modnych przedmiotów i aktywności, na co można oczywiście spojrzeć jako na promowanie konsumpcjonizmu. Jednak TVN-owskie produkcje odgrywają też rolę motywującą. Pokazują ludzi po 30., którzy prowadzą aktywny tryb życia, w terminarzu są w stanie zmieścić zajęcia sportowe i spotkania ze znajomymi. Nie demonizowałabym więc takiego obrazu rzeczywistości - komentuje medioznawczyni, doktor Katarzyna Gajewicz-Korab.
Rachel's/Magda's cut
Magda M. była pierwszą bohaterką serialu sprzedającą określony styl życia, który wyrasta tu na pełnoprawnego bohatera. Składała się na niego w równym stopniu niezależność finansowa, co zwyczaj jedzenia lodów z popcornem. Urocze dziwactwo, które w „Klanie” sprawiłoby, że ciocia Stasia złapałaby się za głowę z okrzykiem „Bożesztymój”, a doktor Lubicz napomknął o konsultacjach psychiatrycznych w Elmedzie.
Znaczna część żeńskiej widowni szybko zyskującego na popularności serialu zamarzyła o asymetrycznej grzywce i miodowych falach Magdy Miłowicz, podobnie jak kilka lat wcześniej Amerykanki prosiły, żeby ostrzyc je „na Rachel”.
Za kobiecym pragnieniem upodobnienia się do bohaterki ulubionego serialu, kryje się więcej niż podziw dla fryzjerskiego kunsztu czy przekonanie o uniwersalności cięcia. To oznaka sympatii dla postaci, częściowego utożsamienia z nią, ale i rodzaju aspiracji do tego, co reprezentuje sobą serialowa bohaterka. Fryzura Jennifer Aniston z „Przyjaciół” stała się symbolem wielkomiejskiej dziewczyny z sąsiedztwa, uwodzicielskiej, ale jak gdyby mimochodem. Uczesanie Magdy M. to raczej urok i powaga, profesjonalizm, ale w miękkim, kobiecym wydaniu.
Oprócz aspiracji materialnych i lifestyle'owych serial obudził w nas także aspiracje uczuciowe. Magda przeżywa romantyczne uniesienia i znajduje wielką miłość szczególnie się za nią nie rozglądając. Pojawia się co prawda temat portalu randkowego (propozycja przyjaciela-geja), a matka wypomina telefonicznie brak partnera, ale samotność nie jest tu niczym nieznośnym. Bohaterka pomiędzy lunchem, spacerem po Polu Mokotowskim, a kolejną wygraną sprawą westchnie sobie czasem do jednej czy drugiej koleżanki, albo wyrazi niechęć pójścia na przyjęcie mówiąc, że „znów ją ktoś będzie podrywał”.
W końcu wystarczy czekać na księcia, którego podsuwa raz za razem usłużna Fortuna, wrzeszcząc do bohaterki „to właśnie ten tu, Piotr”. Nie spodobał się? Czas na drugie, trzecie i czwarte spotkanie w kuriozalnych okolicznościach.
Postać grana przez Pawła Małaszyńskiego była dla wielu Polek uosobieniem mężczyzny idealnego, co zresztą przełożyło się na olbrzymią popularność, o której mimo ładnych buziek próżno mogli marzyć późniejsi serialowi amanci stacji. Piotr Korzecki jest wyluzowanym buntownikiem, a jednocześnie ambitnym prawnikiem, który właśnie założył własną kancelarię. Rycersko staje w obronie kobiet, a przy tym jest typem amanta flirtującego z każdą dziewczyną, ale szukającego wielkiej miłości. Do tego zraniony i zostawiony przez żonę-karierowiczkę (Magdalena Cielecka). Wrażliwy i męski.
Takie przedstawienie miłości w serialach mnie jest niczym niezwykłym, prawdziwa zmiana polegała w Magdzie M. na przeniesieniu bajki w polskie realia. Produkcja TVN-u pokazywała, że za rogiem też jest życie jak z „Mody na sukces”. Życie, w którym jest miejsce na spektakularną karierę i wielką miłość, czas na wino/brunch/spacer z przyjaciółmi o każdej porze dnia i nocy, a nieprzepracowujące się trzydziestolatki kupują samodzielnie okazałe metraże przy Trakcie Królewskim. Bajka po raz pierwszy działa się tu i teraz, a nie w Nowym Jorku, Los Angeles czy przy akompaniamencie egzotycznych dla polskiego ucha wykrzyknień „porque?” i „te quiero!”.
Kolejną kolosalną zmianą zapoczątkowaną przez „Magdą M.” było nowatorskie przedstawienie Warszawy, która z domyślnego miejsca akcji, awansuje na realne tło wydarzeń, czy nawet bohatera. Wiemy, że bohaterowie „Klanu” są z Warszawy, jeżdżą w końcu na Sadybę, a w nielicznych scenach kręconych poza mieszkaniami, szkołami i szpitalami można zobaczyć stołeczne ulice. Tyle że to zupełnie inne ulice, niż te, którym przechadzają się bohaterowie „Teraz albo nigdy” czy „Przepisu na życie”.
W TVN-owskich produkcjach nowej generacji mamy bogaty przegląd modnych miejscówek. Elka z „Singielki” pracuje w redakcji znajdującej się w hipsterskim lofcie na Burakowskiej, a bohaterka „Prawa Agaty” zanim straci pracę w wielkiej korporacji, będzie miała widok na Warszawę z biurowca Skylight, tuż przy Złotych Tarasach. Warszawa ze swoimi przeszkolonymi witrynami i widokami z lotu ptaka prezentuje się spektakularnie, ale momentami nie może się zdecydować czy woli być Londynem czy Paryżem Niziny Mazowieckiej.
Warszawski sen
„Magda M.” była serialem wyobrażeniowym, budzącym ambicje i nadzieje, zwłaszcza w kobietach, które oglądały go jako młode dziewczyny. Mimo że nieporównywalnie mniej zabawny niż emitowany wówczas w polskiej telewizji „Seks w Wielkim Mieście” czy o kilka lat wcześniejsza „Ally McBeal”, serial wygrywał z amerykańską konkurencją bliskością realiów. Trudno marzyć o mieszkaniu na Manhattanie i własnej rubryce w gazecie, jeśli ma się 17 lat, a za granicą było się dotychczas raz, i to na pogrzebie Jana Pawła II. Warszawa podbijana przez Magdę Miłowicz z Olsztyna czy Agatę Przybysz z Bydgoszczy w naturalny sposób wydawała się bardziej przyjaznym tłem dla młodzieńczych marzeń.
– Kiedy „Magda M.” trafiła na antenę byłam w I liceum, oglądali to wtedy wszyscy. Na przerwach gadałyśmy o rozwoju fabuły, ale przede wszystkim zachwycałyśmy się Pawłem Małaszyńskim. Na początku liceum przeważnie nie do końca wiesz, co chcesz robić, a „Magda M.” nazywała to, czego wychowana w latach 90. w dziewczynka mogła pragnąć. Taka dorosłość idealna. Wszystkie chciałyśmy oczywiście jak najszybciej przenieść się do Warszawy i zostać prawniczkami, żeby nosić te eleganckie marynarki i bluzki. Kilku moim koleżankom zresztą się udało. Trudno powiedzieć, jaką zasługę miał w tym serial – śmieje się 28-letnia Karina, absolwentka romanistyki.
Zdaniem dr Katarzyny Gajewicz-Korab, medioznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego, seriale nowego typu, których akcja toczy się w stolicy, wywarły znaczący wpływ także na warszawiaków.
– Mieszkańcy Warszawy są bardzo zróżnicowaną grupą. Przede wszystkim ekonomicznie, ale i pod względem kapitału kulturowego, ludzie przyjeżdżają tu wszak z całego kraju. Serialowy obraz stolicy, wygładzony i odrobinę iluzoryczny, dowartościowywał jej mieszkańców, a z drugiej strony wysoko ustawił pułap dążeń. Domyślam się, że po pewnym czasie dla wielu osób mógł stać się źródłem frustracji. Kariery serialowych bohaterów to realizacja powiedzenia „chcieć, to móc”, obietnicy, że jeśli będzie się dużo uczyło, a potem ciężko pracowało jest się skazanym na sukces. Tymczasem współczesny rynek pracy to znacznie więcej zmiennych – komentuje medioznawczyni. Wiele późniejszych seriali obyczajowych stacji w mniejszym bądź większym stopniu bazowało na schemacie znanym z „Magdy M.”. Fabuła zawiązana wokół samotności bohaterek. Sympatyczne i atrakcyjne kobiety „pracujące na ważnych stanowiskach w koncernach tak wielkich, że ITI to przy nich buda na nieodżałowanym Stadionie Dziesięciolecia”, jak scharakteryzował je Witold Mrożek w szkicu „Seks w TVN-ie, czyli spełniony sen Trędowatej”. Tłem pozostaje Warszawa designerskich mieszkań i modnych kawiarni. Zero smogu, odcisków na wnętrzach dłoni od siat z zakupami i inskrypcji na obsikanych murkach ku chwale jedynego słusznego klubu.
Młodzi bohaterowie „Teraz albo nigdy” poznają się na wycieczce na Maderze i kontynuują znajomość w Warszawie. W centrum wydarzeń przyjaciółki szukające miłości – romantyczna dziennikarka radiowa (Katarzyna Maciąg) i rozważna farmaceutka Marta (Żmuda-Trzebiatowska).
W nieco młodszym „Przepisie na życie” grana przez Magdę Kumorek Anka jest lekarką bez specjalizacji, której mąż (też lekarz), niespodziewanie oświadcza, że odchodzi. Rozstanie rzecz jasna wychodzi bohaterce na dobre. Już wkrótce odkrywa, że tym, co naprawdę kocha jest gotowanie i zostaje szefową kuchni w renomowanej restauracji, a po drodze znajduje wielką miłość.
Naturalną płaszczyzną porównania dla „Magdy M.” jest o siedem lat starsze i ewidentnie dojrzalsze „Prawa Agaty”. Grana przez Agnieszkę Dygant bohaterka, kieruje działem prawnym dużej firmy ubezpieczeniowej, mieszka w stylowym apartamencie i dopiero co zaręczyła się z kolegą z pracy. Szybko okazuje się, że ukochany jest oszustem. Wykorzystał ją do wyprowadzenia z firmy 800 tysięcy złotych i rozpłynął się w powietrzu. Agata z dnia na dzień traci faceta, posadę i jest zmuszona sprzedać mieszkanie po kosztach, żeby oddać byłemu już szefowi część pieniędzy.
Postać Dygant jest o wiele bardziej realistyczna niż ta grana przez Brodzik. Tytułowa Agata potrafi być zimną profesjonalistką, z wysoko podniesioną głową przyjmuje kolejne ciosy. Zamiast uwieszać się na ojcu i przyjaciółce (w tej roli naczelna tvn-owska koleżanka serialowych prawniczek, Daria Widawska) zaczyna działać. Twórcy „Prawa Agaty” uczynili z pracy prawnika jeden z ważnych wątków serialu.
Zawód nie jest tu, jak w przypadku Magdy M. tylko modnym dodatkiem do postaci, ale definiuje ją. Sielankowy obraz pracy zawodowej na wysokim stanowisku pieczołowicie kreślony w poprzednich produkcjach zyskuje w serialu pierwsze rysy. Wysokie stanowisko to takie, z którego można spaść z hukiem, a intratna posada wiąże się z wykorzystywaniem wiedzy do spraw, które nie są ani szczególnie ważne, ani ciekawe. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku „Magdy M.” serial to skarbnica stylistycznych inspiracji.
Anna Męczyńska, pracując nad kostiumami w „Prawie Agaty” myślała przede wszystkim o fabule i budowaniu postaci przy pomocy stroju. Nie spodziewała się, że stylizacje bohaterek staną się ważnym punktem odniesienia dla młodych pracownic korporacji i prawniczek. Odzew na jej pracę był ogromny – otrzymywała gratulacje i podziękowania od kobiet wkraczających na rynek pracy, a organizacje prawnicze i biznesowe zaczęły zapraszać ją na swoje spotkania jako ekspertkę.
– Kobiety w Polsce świetnie rozumieją biurowy dress code, oparty w znacznej mierze na nieco skostniałej już idei power dressingu, jednak stosują jego zasady jeden do jednego, boją się eksperymentować z oficjalnym strojem. Mam wrażenie, że tym, co sprawiło, że moja praca spotkała się z tak dużym odzewem były przełamania konwencji niewychodzące jednak poza ramy profesjonalnego stroju. Łączenia nietypowych materiałów, spodnie o lekko dresowym kroju, ale ze szlachetnych materiałów czy torby-worki, zamiast poważnych, sztywnych torebek dla „Pani Prawnik”. Chciałam, żeby formuły kostiumów były wyczyszczone, schludne, z przyciągającymi uwagę, ale nie dominującymi detalami. Stroje, które budują prestiż, ale nie przy pomocy logo czy modowych ekstrawagancji. Stylizowanie serialu to nadbudowywanie rzeczywistości, która jeśli zostanie „kupiona” przez widzów, wychodzi czasem w tej nowej, odświeżonej wersji na ulice – opowiada stylistka odpowiedzialna obecnie za kostiumy w serialu „Rodzinka.pl”.
Wszystkie singielki Warszawy
Dwie niedawne produkcje stacji, które z „Magdą M.” łączy typ samotnej, poszukującej i niezależnej finansowo bohaterki to „Singielka” i „Druga szansa”. Pierwszy z nich opowiada historię dziennikarki, która zmęczona samotnością postanawia znaleźć sobie faceta, którego mogłaby przyprowadzić na ślub młodszej siostry. Swoje perypetie opisuje w serii felietonów publikowanych online.
Elka nie trzyma gardy kobiety sukcesu, mimo że ma ku temu niezbędne rekwizyty w postaci fajnej pracy, czy stylowego mieszkania. To przeciwieństwo Magda M., nieustannie grzejącej się w cieple spełnionego polish dream. Trudne chwile były tylko chwilowym obniżeniem nastroju, który można zaleczyć głaskaniem kota i jedzeniem lodów, bo jak tu się smuci, kiedy ma się TAKIE mieszkanie, TAKĄ pracę i TAKICH przyjaciół.
Pielęgnowana wcześniej ułuda warszawskiego snu, zostaje obnażona i ośmieszona przez dylematy Elki, która mimo pracy w modnym miejscu i popołudni w knajpach ze znajomymi nie radzi sobie z toksyczną matką, mało satysfakcjonującą pracą i samotnością. Ciekawy wtręt stanowi tu postać coacha, przedstawionego w sposób lekko kpiący, a w istocie pomagającego bohaterce stać się jak postać grana przez Agnieszkę Dygant w „Prawie Agaty”. W jednym z pierwszych odcinków Elka powtarza za nim mantrę „Przegrywasz, wstajesz, idziesz dalej”. Czyżby żądna karier i pieniędzy warszawka sprzed dekady łapała małą zadyszkę także na małych ekranach? Zdaniem doktor Gajewicz-Korab powoli mija epoka seriali pokazujących bogate, wielkomiejskie życie. Medioznawczyni prognozuje, że także polskie seriale będą dryfowały powoli w kierunku wielogatunkowości, złożoności fabularnej i psychologizacji postaci.
Choć nikt z nas myśląc o ulubionym serialu nie wymieniłby raczej żadnej TVN-owskiej produkcji, to seriale stacji stworzyły nasze wyobrażenia o dobrym, dostatnim życiu. Przedstawiony w nich styl życia, to rodzaj chipu, który nosimy pod skórą, czego najlepszym dowodem są celebryci-naturszczycy wcielający się w bohaterów "Miłości na Bogato", gdzie wielkomiejski sztafaż niegdyś jako dodatek do fabuły stał się sednem. Nieważna czy jest się twarzą rajstop czy dupą majtek. Ważne, że pije się szampana w Warszawie.