Opozycja się cieszy, a PiS węszy spisek. Skąd się wziął tak wysoki, bo aż 10-procentowy, skok Platformy w ostatnim sondażu IBRiS? naTemat rozmawia o tym z Marcinem Dumą, prezesem firmy, która przeprowadziła badanie dla "Rzeczpospolitej".
Ostatni sondaż ośrodka IBRiS, którym Pan kieruje zachwiał sceną polityczną. Opozycja mówi o efekcie Tuska, a jak Pan wytłumaczy ten aż 10 procentowy skok Platformy i odrobienie różnicy w stosunku do PiS?
Kiedy analizujemy ten sondaż, to warto odpowiedzieć sobie na pytanie co jest przyczyną tych procentowych ruchów i przesunięć? One wynikają przede wszystkim ze zwiększonej frekwencji. Jeśli weźmiemy pod uwagę badania, które odbyły się miesiąc temu, to widzimy, że frekwencja jest mniej więcej 4 punkty wyższa.
Co to znaczy?
Cztery punkty więcej przy 50-60 proc. frekwencji oznacza, że na rynku wyborców mamy nagle 7 punktów do rozdania więcej. Te punkty trafiły do PO, ale jest pytanie na ile one trafiły do obecnej Platformy Grzegorza Schetyny, a na ile trafiły do "wspomnienia” po Platformie Donalda Tuska. Nie jest tajemnicą, że do 9 marca, czyli do dnia szczytu UE, notowania Platformy byłe lepsze niż wcześniej, ale nie były tak wysokie. PO zyskała po słynnym urlopie Ryszarda Petru, po którym Nowoczesna pogrążyła się w kryzysie. Ale po zamieszaniu z wyborem Donalda Tuska część wyborców postanowiła na nowo się uaktywnić.
To są wyborcy, którzy zrezygnowali z udziału w wyborach w 2015 roku, bo stwierdzili, że nie mogą z czystym sumieniem zagłosować jeszcze raz na PO i nie widzieli alternatywy dla tego wyboru. Wycofali się więc z aktywności wyborczej. Jednak po szczycie UE te wszystkie negatywne emocje jakie mieli wobec PO i wobec Donalda Tuska – a myślę że ci wyborcy stawiają tutaj znak równości – wyparowały. Można postawić hipotezę, że wróciły do tych osób stare sympatie, a to nie są najmłodsi wyborcy, tylko 30, 40 i 50-letni. Oni przypomnieli sobie emocje z lat 2005-2007, dlaczego wtedy głosowali na PO.
Zacznijmy od tego, że PiS dwa razy przeżywał już w tej kadencji podobne problemy. I dwa razy z tych problemów wyszedł. Pierwszy raz, to było w kwietniu 2016 w kulminacyjnym momencie sporu o Trybunał Konstytucyjny. Wtedy Nowoczesna liderowała wśród partii opozycyjnych, a Platforma była druga w kolejności. Kolejnym trudnym momentem dla PiS był "czarny marsz” z października 2016 roku, ale w tym przypadku PiS też sobie poradził. Wyjście z kwietniowego tąpnięcia zajęło PiS-owi miesiąc, a z październikowego - 2 miesiące. Warto zwrócić uwagę na te dwa przypadki.
Jak poradził sobie wtedy PiS?
W kwietniu mieliśmy początek programu 500 plus i to pomogło złapać PiS-owi oddech w kolejnych miesiącach. W październiku z kolei radykalne ucięcie przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego inicjatywy antyaborcyjnej, które wyciszyło spór i pozwoliło odbudować się PiS. Warto podkreślić, że po "czarnym marszu" PiS wszedł na jeden za swoich najwyższych sondażowych poziomów w swojej historii.
Mam problem z odniesieniem się do tych zarzutów z racji tego, że nie bardzo wiem co jest mi zarzucane. Poza przymiotnikami: niewiarygodny, nieprawdziwy - nie pojawia się żaden konkret. My stosujemy tę samą metodologię od 3 lat. W 2015 roku sprawdziła się w wyborach parlamentarnych. TNS OBOP, czyli obecny Kantar i my czyli IBRiS byliśmy tymi ośrodkami, które najdokładniej przewidziały wyniki wyborów. I nie jest to tylko moje widzimisię, ale potwierdzili to także eksperci z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy to zbadali i przyznali nam specjalne wyróżnienie branżowe.
Jeżeli chodzi o wybory prezydenckie, to pojawiają się często zarzuty, że gdyby badanie IBRiS było prawdziwe, to Bronisław Komorowski zostałby prezydentem. Należy jednak pamiętać, że spośród wszystkich instytutów, które pomyliły się w sprawie pierwszej tury - my pomyliliśmy się najmniej. Byliśmy najbliżej właściwego wyniku. Nie mam więc poczucia, że metodologia, którą stosujemy jest wadliwa i należałoby ją poprawić.
A czy mógłby ją Pan wytłumaczyć czytelnikom?
W Polsce mamy generalnie trzy rodzaje sondaży: internetowe, telefoniczne i te realizowane bezpośrednio, czyli gdy ankieter przychodzi do domu. W tej chwili najczęściej pojawiają się dwa typy sondaży, czyli te przeprowadzane metodą bezpośrednią i to są sondaże CBOS oraz Kantar Public, a także badania telefoniczne czyli m.in takie jak to, o którym rozmawiamy. Każdy z tych sondaży ma swoje określone cechy. Niestety jest tak, że sondaże bezpośrednie w Polsce dają wyniki dalsze od rzeczywistych, niż te telefoniczne.
Na jakiej podstawie tak Pan sądzi?
W 2010 roku po wpadce sondażowej przy wyborach prezydenckich została powołana specjalna komisja. Jej pracami kierował socjolog prof. Henryk Domański wspólnie z prof. Ryszardem Markowskim. Po przebadaniu danych z różnych sondaży, które były realizowane w kampanii wyborczej uznali, że w Polsce bliższe rzeczywistości są właśnie sondaże telefoniczne.
Pojawia się też postulat żeby ujednolicić metodologię badawczą wszystkich ośrodków, które się tym zajmują.
Sam o to zabiegam, ale tak się nie stało. Przy okazji pojawiają się też problemy natury poznawczej. Na przykład w ubiegłym tygodniu mieliśmy prezentację sondażu Kantar Public, a trochę wcześniej prezentację danych CBOS, ale one zostały zrealizowane przed szczytem UE.
Wasz sondaż jest jedynym zrealizowanym po szczycie UE?
Tak. Nie byliśmy także zaskoczeni wynikami, które przekazaliśmy "Rzeczpospolitej”. Dlatego, że skokowy wzrost PO widać już od piątku po szczycie UE. Widoczny był także spadek PiS-u - ale ten wcale nie jest jednoznaczny. To nie jest tak, że PiS-owi ubywa wyborców.
To o co chodzi? Może Polacy przestraszyli się narracji opozycji, że PiS chce wyprowadzić Polskę z UE?
Wraz z frekwencją zwiększa się ogólna pula wyborców więc wyborcy PiS, których liczba się nie zmienia, po prostu mniej ważą. Wpływ na prognozowaną wyższą frekwencję ma zapewne zespół różnych czynników. Myślę, że główna kwestia, to jednak wzbudzenie emocji, które wyborcy pamiętają z lat 2005-2007.
Konkludując, to może być po prostu chwilowe tąpnięcie w sondażach, a tendencje jeżeli takie się pojawią, poznamy za jakiś czas?
Powiem więcej, to na pewno jest chwilowe tąpnięcie. Najpóźniej sondaże PiS pójdą w górę w wakacje, bo spadnie mobilizacja wśród liberalnego elektoratu. No chyba, że polityka nie zwolni tempa i jak podczas rajdów samochodowych będziemy wchodzić w kolejne ostre wiraże. Ale raczej trudno mi sobie taką sytuację wyobrazić.