Inni prezydenci działali w granicach prawa – mówi w rozmowie z naTemat dr Piotr Kuropatwiński. Emerytowany wykładowca z Uniwersytetu Gdańskiego jest od wczoraj na ustach całej Polski, ponieważ odmówił przyjęcia Medalu za Długoletnią Służbę z rąk prezydenta Andrzeja Dudy. Jak tłumaczy Kuropatwiński, głowa państwa straciła w jego oczach za kilka konkretnych spraw.
Medale za Długoletnią Służbę są przyznawane za "wzorowe, wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków wynikających z pracy zawodowej w służbie Państwa". Odznaczenia w kolorze złota, srebra lub brązu nadaje prezydent, uroczystość odbyła się przy okazji 47. rocznicy powołania do życia Uniwersytetu Gdańskiego i w jej trakcie przyznano wiele takich wyróżnień. Jak pisaliśmy w naTemat, obchody zaburzył tylko protest naszego rozmówcy.
Pan zdecydował, że nie odbierze medalu, dopiero w trakcie uroczystości?
Dr Piotr Kuropatwiński: Decyzję poprzedziłem pogłębioną refleksją. Przekazałem ją odpowiednio wcześniej do biura rektora, który był organizatorem wydarzenia, ponieważ nie chciałem naruszyć scenariusza wydarzenia, co mogłoby sugerować, że moje działania są nieprzemyślane.
I co pan powiedział rektorowi?
Przedstawiłem treść oświadczenia, które chciałem wygłosić (w trakcie uroczystości – red.). Dostałem informację, że z racji tego, że tam będzie tam wiele osób, które będą odbierały odznaczenia, nie będzie czasu na wypowiedź. Zostałem poinformowany, że oświadczenie zostanie umieszczone na stronie uczelni, że jest taka możliwość. Ale nie znałem szczegółów. W momencie, kiedy ta informacja była udzielana, to podejrzewam, że chodziło o podziękowanie, bo takie były oczekiwania. Przygotowując kolejne wersje tekstu myślałem o tym, że w polskim języku jest "dziękuję tak" i "dziękuję nie". Podziękowałem więc społeczności mojego wydziału, która w jakiś sposób promowała proces przyznawania mi tego odznaczenia, ale jeśli chodzi o podmiot, który go udziela, miałem swoje uwagi i przedstawiłem je.
Kiedy zapadła decyzja, że otrzyma pan ten medal?
Wydział zgłaszał ten wniosek kilkanaście miesięcy temu, podejrzewam że jeszcze przed wyborami prezydenckimi albo bezpośrednio po. To był 2015 rok. Pamiętam wypowiedzi prezydenta-elekta, który mówił, że będzie dążył do przezwyciężania podziałów, ja zresztą nawiązywałem do tych słów w moich różnych wypowiedziach w życiu publicznym, więc po prostu nie wykluczałem, że nie będzie problemu (z przyjęciem odznaczenia – red.). Ale z czasem sytuacja się zmieniła i stąd ta decyzja.
Więc co zadecydowało, że nie chciał pan medalu od prezydenta Dudy?
Dwa momenty. Pierwszy, kiedy Trybunał Konstytucyjny decydował o losie pięciu sędziów wybranych przez PO. Sejm uznał, że trzeba wybrać kolejnych i prezydent w nocy zaprzysiągł tych dublerów. Potem wydał oświadczenie, że stał na straży konstytucji, ale widać było, że się spieszył. Nie dał czasu na zajęcie stanowiska niezależnym organom. Drugi moment to był symboliczny pogrzeb "Inki" i "Zagończyka" przed Bazyliką Mariacką. Musiałem się ewakuować z tego placu, bo tam były działania różnych radykałów, to się skończyło krzykami i aktami fizycznej agresji. Nie miałem możliwości słuchania tego, co powiedział prezydent w czasie mszy. W domu odsłuchałem przemówienie. Kiedy dowiedziałem się, że nie widzi istotnej różnicy między reżimem czy systemem władzy bezpośrednio po wojnie i po 1989 to był drugi czynnik, który podtrzymał moją decyzję.
Czy odmówiłby pan przyjęcia medalu od innego prezydenta z III RP?
Miałem poczucie, że procedury wyboru były zachowane. Nie miałem też wrażenia, że dążą do stworzenia nowego rozwiązania ustrojowego. Działali w granicach prawa.
W swoim wpisie na Facebooku tłumaczył pan, że nie mógł pan się zgodzić na odznaczenie, ponieważ przekreśliłoby to pańskie działania na rzecz społeczeństwa obywatelskiego.
Prowadziłem zajęcia na uczelni z przedmiotu "strategia rozwoju przedsiębiorczego społeczeństwa obywatelskiego". Tam wykorzystywałem twórczość Tadeusza Sławka, rektora Uniwersytetu Śląskiego, który definiował pojęcie obywatelskości bardzo precyzyjnie. On umieścił taki obszerny artykuł w "Tygodniku Powszechnym", z którego pamiętam, że obywatel to człowiek, który nie jest człowiekiem tłumu. Nie idzie z prądem. Potrafi się przeciwstawić procesom, które uważa za niebezpieczne, procesom ewolucji społeczności, w której żyje.
Jak odebrano pana decyzję? Niektórzy pewnie dowiedzieli się o niej dopiero w trakcie uroczystości.
Tam było dwadzieścia kilka osób wyczytywanych alfabetycznie. Kolejno podchodziły do sceny, wielu mogło nie zauważyć mojej nieobecności. Pan senator Szymański, którego znam osobiście, mógł nie zwrócić uwagi. Słyszał moje wyczytane nazwisko, więc później mi gratulował, tylko nie wiem czego, bo nie było okazji do rozmowy. A jest senatorem PiS, żeby nie było wątpliwości. Z drugiej strony po tym spotkaniu miałem wiele sygnałów sympatii i zrozumienia ze strony koleżanek i kolegów z wydziału.
Pisał pan również, że prezydent zachowuje się jak przedstawiciel władzy narzuconej z zewnątrz.
To był niedosłowny cytat z "Pana Tadeusza", metafora czy porównanie. Próbowałem to ująć w jakąś formę literacką, która zainspiruje do refleksji. Moja wiedza na temat systemów politycznych mówi mi, że zniewolenie nie musi pochodzić z zewnątrz. Mam wrażenie, że są pewne nurty narracyjne, które sugerują, że niepodległość czy wolność traci się tylko przez najazd zewnętrzny. Ja postrzegam wolność łącznie, jako kraju, narodu czy społeczeństwa, jak i w sensie indywidualnym. W tradycji anglosaskiej to zasada wolności od arbitralnych rządów. Teraz takie zagrożenie widzę i dałem temu wyraz.