Dziś na warszawskim Powiślu doszło do kolejnego wypadku rządowej limuzyny. Tym razem w zdarzeniu brał udział wiceszef MON Bartosz Kownacki. W przeciwieństwie do wypadku Beaty Szydło z lutego w dzisiejszym zderzeniu nikomu nic się nie stało. Czy ta czarna seria kiedyś się skończy?
Na kogo wypadnie, na tego bęc? Jak tak dalej pójdzie, niedługo doczekamy się naszej własnej, krajowej wersji wyliczanki o 30 limuzynach. Co chwila któraś z nich zostaje wykreślona ze stanu. Tym razem rozbito samochód którym podróżował Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej.
Do zdarzenia doszło dziś w Warszawie, na Wisłostradzie przy skrzyżowaniu z ulicą Ludną na Powiślu. Rządowa limuzyna marki BMW zderzyła się z samochodem osobowym marki volvo. Na podstawie filmu, który można obejrzeć na stronie internetowej Telewizji Republika trudno ocenić, po czyjej stronie była wina. Oba samochody mają uszkodzony przód, BMW po prawej stronie, volvo po lewej. Jak donosi Gazeta.pl, według świadków zdarzenia limuzyna z Kownackim próbowała przejechać na czerwonym świetle.
Bartosz Kownacki nie uciekł z miejsca zdarzenia tak szybko, jak w styczniu jego szef. 26 stycznia minister Macierewicz po prostu przesiadł się do nieuszkodzonego samochodu z rządowej kolumny i popędził do Warszawy, gdzie fetowano przyznanie Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu "Człowieka Wolności". Bartosz Kownacki musiał dziś poczekać na samochód zastępczy, rozmawiając w tym czasie z kierowcą limuzyny volvo i swoim ochroniarzem.
Przed szczytem NATO rząd kupił 30 limuzyn. Po wypadkach Macierewicza, Szydło, a teraz Kownackiego liczba samochodów systematycznie spada. A przecież nie można zapominać o uszkodzonej limuzynie prezydenta Dudy, która jeszcze w zeszłym roku wpadła do rowu po tym, jak na autostradzie pękła w niej opona. Rodzi się pytanie, kiedy ta czarna seria wreszcie się skończy. Internauci już kpią, że ministrowie uruchomili rządowy program "Blacharz Plus".
Już wiadomo, że dzisiejszą kolizję będzie wyjaśniać Żandarmeria Wojskowa. Podobnie zresztą, jak w przypadku karambolu, w którym brał udział Antoni Macierewicz. Tam w ciągu kilku dni przekwalifikowano zdarzenie z wypadku drogowego na kolizję. Argumentowano to to tym, że nikt nie ucierpiał, co zresztą należy przypisywać wielkiemu szczęściu wszystkich, którzy brali udział w zdarzeniu.