Jesienią zacznie funkcjonować tzw. sieć szpitali. Dopiero po apelach środowiska kardiologów padły obietnice, że w ramach systemowych zmian większość ośrodków kardiologii interwencyjnej będzie w sieci, czyli będzie miała zapewnione finansowanie.
Prof. Dariusz Dudek, przewodniczący Rady Instytutu Kardiologii Uniwersytetu Jagiellońskiego zapewniał, po rozmowach z Ministerstwem Zdrowia, na łamach portalu Medexpress, że jeśli ustalenia kardiologów z resortem zdrowia wejdą w życie, to wszyscy pacjenci w Polsce będą leczeni jak wcześniej. W jednostkach, które dają całodobowe zabezpieczenie kardiologii interwencyjnej.
Czyli, tworzona od 15 lat sieć kardiologii interwencyjnej nie zostanie zmiażdżona przez sieć szpitali, a wręcz przeciwnie zostanie ujęta w tej strukturze. Razem z komplementarnym systemem konkursowym z NFZ, dają one gwarancję kontynuacji rozwoju kardiologii w Polsce.
Nie można zmarnować sukcesu
Polskie Towarzystwo Kardiologiczne apelowało wcześniej do resortu zdrowia aby stworzyć w sieci szpitali oddzielny poziom sercowo-naczyniowy, który zapewniłby odpowiednie leczenie chorym, również tym z ostrym zespołem wieńcowym, dla których kwestią życia lub śmierci jest otrzymanie szybkiej i fachowej pomocy.
Spadek śmiertelności z powodu zawału serca w ostatnich latach był niewątpliwie dużym sukcesem polskiej medycyny. Dobrze opłacana kardiologia interwencyjna bardzo się rozwinęła. Chory z zawałem serca mógł szybko dotrzeć do placówki, która wykonuje udrożnienie tętnicy mięśnia sercowego, a ten zabieg ratuje chorym życie.
Wcześniej, czyli pod koniec ubiegłego wieku, człowiek z zawałem otrzymywał leczenie fibrynolityczne, czyli podawano mu leki powodujące rozpuszczenie zakrzepu i odblokowanie tętnicy. Niestety nie było to leczenie o dużej skuteczności, wiązało się też z ryzykiem bardzo poważnych powikłań.
Angioplastyka wieńcowa okazała się dużo skuteczniejszą metodą ratowania "zawałowców". Dziś leczenie fibrynolityczne stosuje się bardzo rzadko np. wtedy gdy nie można wykonać udrożnienia tętnicy. Lekarze nie chcieliby wrócić do smutnych statystyk, które były normą przed wprowadzeniem tego zabiegu.
– Byliśmy pieszczochem systemu, państwo chwaliło się zmniejszeniem śmiertelności. Było wielu chętnych studentów medycyny do szkolenia się w tej specjalności. Teraz niestety się to zmieniło. Przestaliśmy być pieszczochem, powiedziano nam, że wyjadamy rodzynki z tortu – mówił podczas konferencji prasowej prof. Robert Gil z Kliniki Kardiologii Inwazyjnej CSK MSWiA.
Zysk przede wszystkim dla chorych
Rządzący niestety stwierdzili w ostatnim czasie, że zbyt dobrze opłacana kardiologia interwencyjna stała się dobrym biznesem i taką "patologię" postanowili zlikwidować. Niestety na tym, że pracownie kardiologii interwencyjnej powstawały, jak grzyby po deszczu, zyskali chorzy, którzy z zawałem serca w ekspresowym tempie trafiali w ręce dobrze przeszkolonego kardiologa.
Dodawał, że stworzenie takiej zintegrowanej struktury, pozwoliłoby na kompleksową opiekę nad pacjentem.
– Trzeba zaznaczyć, że nasze społeczeństwo się starzeje, a ludzie starsi chorują i umierają przede wszystkim na choroby układu krążenia. Nie są to tylko choroby serca, ale również naczyń obwodowych np. w Polsce jest nadmierna amputacja stóp z powodu choroby naczyń obwodowych, która jest spowodowana chociażby cukrzycą. W Polsce nie ma nadal dobrze rozwiniętego systemu leczenia ostrego udaru mózgu, w tym szczególnie w sposób inwazyjny, bo jak się okazuje, najlepszym sposobem na leczenie udarów mózgu, podobnie jak leczenie zawałów serca, jest właśnie metoda inwazyjna. Mimo że te jednostki chorobowe dotyczą innych narządów, jeśli chodzi o leczenie, są dość zbliżone – tłumaczył prof. Witkowski.
Kardiologia interwencyjna może i "wyjadała" rodzynki z tortu, ale trzeba też uczciwie przyznać, że Polacy coraz mniej boją się, że zakończą swój żywot z powodu zawału serca. I niech tak zostanie.
Dyrektor WCCI Warsaw, kierownik Kliniki Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej Instytutu Kardiologii w Warszawie
Choroby sercowo-naczyniowe nadal stanowią największe zagrożenie w Polsce, ponieważ właśnie z ich powodu jest największa umieralność. Jest sieć onkologiczna, pediatryczna, pulmonologiczna, ale wszystkie te choroby powodują mniejsza umieralność, niż umieralność, którą powodują w Polsce choroby sercowo-naczyniowe. W związku z tym logiczne byłoby dodanie sieci sercowo-naczyniowej, która integrowałaby specjalności zajmujące się leczeniem chorób sercowo-naczyniowych, to znaczy: kardiologia, kardiochirurgia, chirurgia naczyniowa i również zespoły zajmujące się leczeniem ostrego udaru mózgu, czyli specjalistyczne placówki neurologiczne, neurochirurgiczne, naczyniowe lub właśnie kardiologiczne.