Oficjalnie nie istnieje taka jednostka chorobowa jak nałogowe używanie mediów społecznościowych. Mimo to, wciąż rośnie liczba osób, które wykazują w stosunku do korzystania z nich symptomy uzależnienia behawioralnego. To nie opisywane wielokrotnie uzależnienia od hazardu czy pornografii przeniesione do sieci, ale niemożność wylogowania się.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Doktor Suzana Flores jest psycholożką kliniczną i terapeutką uzależnień z wieloletnim doświadczeniem. Na przestrzeni ostatnich kilku lat zauważyła, że do jej gabinetu coraz częściej trafiają osoby opowiadające o przykrych przeżyciach zapośredniczonych przez Facebooka. Do jednego ze stałych pacjentów musiała wzywać karetkę, ponieważ mężczyzna przeżył silny wstrząs psychiczny, po tym jak znajomi zaczęli do niego niespodziewanie wydzwaniać, prosząc, żeby sprawdził Facebooka. Z portalu dowiedział się, że kobieta, z którą planował ślub zostawiła go właśnie dla jego najlepszego przyjaciela, zmieniając publicznie status związku.
Załamanie nerwowe przeżył także inny pacjent dr Suzany Flores, który przewijając informacje na swojej tablicy zatrzymał się na zdjęciu zwęglonego samochodu wstawionym przez kuzynkę z rodzinnych stron. Okazało się, że w wypadku zginęli rodzice mężczyzny, który dowiedział się o tym, podobnie jak kilkaset przypadkowych osób, z Facebooka.
Terapeutka postanowiła przyjrzeć się jak zmieniło się nasze pojmowanie tożsamości, prywatności, ale i temu, jak wygląda mechanizm, który sprawia, że tak łatwo uzależnić się od niebieskiego portalu. Efektem obserwacji, rozmów z kolegami po fachu i setkami internautów stała się książka „Sfejsowani. Jak media społecznościowe wpływają na nasze życie, emocje i relacje z innymi”, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA.
Facebooka założyłam stosunkowo późno, bo dopiero w 2012 roku. Głównie dlatego, że przekazywanie materiałów na studia weszło ostatecznie w fazę online. Zbliżała się sesja, a portal stał się źródłem informacji o zaliczeniach i platformą wymiany notatek. Pamiętam, że po kilku tygodniach korzystania z Facebooka byłam przerażona tym, co wstawiają tam znajomi, których wydawało mi się, że znam. Ze zgrozą patrzyłam na status obwieszczający światu zatrucie pokarmowe komentowany mądrościami ludowymi z rodzaju „dobry kebab widzi się dwa razy” i na zdjęcie koleżanki wypinającej się ponętnie przed łazienkowym lustrem w okularach przeciwsłonecznych.
Z czasem przywykłam i zaczęłam lepiej rozumieć poetykę portalu, a panujące tu zasady przestały mnie razić. Podobną drogę przeszło wielu nowych użytkowników, którzy z tego, co początkowo odbierali jako marnujący czas i lekko żenujący spęd, zrobili główny sposób spędzania wolnego czasu, nawet tego nie zauważając.
Elektronowe mózgi
Facebook nie jest taki sam, jak był jeszcze kilka lat temu, wolny od GIF-ów, naklejek i reakcji pod postami, ale także od milionów użytkowników noszących go cały czas w kieszeni. Choćby tylko pod postacią messengera. Cała gama kolorowych i ruchomych dodatków umożliwiła to, czego brak zarzucano przez lata komunikacji w sieci – przekazywanie emocji zza ekranu. Mimikę rozmówcy zastępuje teraz twarz Shii Labeoufa czy karpia w garniturze, co hipotetycznie kryje w sobie większy potencjał komizmu niż stara, dobra rozmowa twarzą w twarz.
W tym miejscu moglibyśmy zadać sobie uzasadnione pytanie – skoro przekazanie ładunku emocjonalnego stanowiło taki problem, dlaczego komunikatory tekstowe nie zostały wyparte przez metody porozumiewania się przy pomocy kamerek, jak Skype czy Facetime? Zdaniem doktor Flores, intensywna komunikacja online doprowadza do sytuacji, w której powoli zaczynamy czuć się niekomfortowo podczas tradycyjnych rozmów. Współcześni nastolatkowie, którzy nie pamiętają świata bez internetu, ale i starsi milenialsi, coraz częściej mają problemy z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. Niekomfortowo czują się w obliczu naturalnych w rozmowie w cztery oczy pauzy, chwil namysłu, zawieszeń głosu i zmian tonu. Wielu stresują nawet rozmowy telefoniczne z osobami, których dobrze nie znają.
Im więcej komunikujemy się w sieci, tym ciężej przychodzi nam koncentracja na dłuższych wypowiedziach rozmówcy, wszak online przywykliśmy do prowadzenia jednocześnie kilku konwersacji. Kiedy szczególnie wciąga nas któraś z nich, chwilowo poświęcamy jej więcej uwagi, żeby za moment przerzucić się na tę oferującą atrakcyjniejszy wątek. To wszystko w ekstremalnym tempie, podrasowywany przez przewijany jednocześnie strumień informacji publikowanych przez znajomych i obserwowane strony.
I jak tu żywy człowiek, nie będący dawno niewidzianym najlepszym przyjacielem ani obiektem westchnień, ma stanąć w szranki z hybrydą konwersacyjną składającą się z piątki znajomych, których wiadomości przeplatają się z artykułami z ulubionej strony i zdjęciami menu dnia w ukochanej knajpie? Oddziaływanie Facebooka na nawyki konwersacyjne, a tym samym także na relacje międzyludzkie, ciężko precyzyjnie określić, bo sam portal nieustannie się zmienia, a my płyniemy wraz z nim odruchowo instalując kolejne aktualizacje. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć w którą stronę podryfują media społecznościowe za naszego życia, w 1995 roku magazyn „Newsweek” zamieścił artykuł zatytułowany „Internet? Oj tam! Nowa moda: dlaczego cyberprzestrzeń nie jest i nigdy nie będzie nirwaną”.
Awatar w reality show
W procesie dojrzewania uczymy się nie przejmować (a przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej) tym, co myślą o nas inni. Facebook cofa nas w pewnym sensie do internetowej piaskownicy, gdzie nagle zaczyna nam szaleńczo zależeć na aprobacie innych wyrażanej pozornie niewinnymi lajkami. Jeśli myślisz, że ciebie to nie dotyczy, przypomnij sobie jak kasowałeś i zaczynałeś pisać od nowa post lub komentarz.
Może i w zamierzchłych czasach Facebook był przez chwilę poletkiem, gdzie nie do końca obeznani w sztuce użytkownicy dzielili się spontanicznymi stanami duszy, jednak te czasy bezpowrotnie minęły. Lwia część postów i zdjęć jest tworzona pod wyrazy aprobaty w formie błękitnych kciuków. Tym sposobem Facebook zamienia się w nieprzerwaną propagandę sukcesu, gdzie profile przypominają stronę z CV, a meldunki w pizzerii Biesiadło i campingu nad Bugiem odpadają. Słowo autentyczność w kontekście Facebooka aż prosi się o cudzysłów.
Zdaniem doktor Flores otrzymywanie polubień jest upajające na podobnej zasadzie, co hazard – czasem przegrywamy, ale ponieważ kilka razy wygraliśmy (dużo polubień), zachęca nas to do udostępniania co raz to nowych rzeczy znajomym. Jeśli upajający koktajl z lajków zapewniło nam dzielenie się intymnymi chwilami związku (zdjęcie w wannie w świetle świec), wizerunkiem dzieci (goły Tomuś biega po plaży), eksponowanie ciała (dekolt typu sideboob), będziemy wrzucać chętniej treści tego typu.
Burrhus Skinner, amerykański behawiorysta i psycholog nazywał to efektem wzmocnienia. Polega on na tym, że czynności przynoszące korzyści (materialne czy emocjonalne) będą powtarzane, nawet jeśli profity z nich płynące się skończą. Badacz udowodnił tę teorię przy pomocy tzw. klatki Skinnera – zamknięte w niej zwierzę uczyło się, że jeśli w momencie zapalenia się światła naciśnie dźwignię, dostanie jedzenie. Po odpowiednio dużej ilości powtórzeń zwierzęta nauczyły się odruchowo wykonywać gest, kiedy włączano światło, nawet jeśli miały już nigdy nie dostać za to żadnej nagrody. Podobnie dzieje się z Facebookiem, sprawdzamy wciąż powiadomienia i wiadomości sprawdzamy kompulsywnie, nawet jeśli nie mamy na to akurat czasu czy nie sprawia to nam specjalnej radości. Wszak kiedyś dostaliśmy wiadomość, na którą czekaliśmy, albo zostaliśmy zaproszeni na superwydarzenie.
Platforma stawia użytkowników w świetle jupiterów, profile coraz bardziej przypominają osobiste witryny, gdzie można się zareklamować pasującym do zdjęcia profilowego obrazkiem w tle, ale także stosownym hasłem czy selekcją zdjęć, które wyświetlają się odwiedzającym w pierwszej kolejności. Nic dziwnego, że w tej atmosferze ciągłego bycia obserwowanymi przez znajomych-fanów pragniemy wpływać na własny wizerunek, dopieszczać fotografie i statusy. W życiu codziennym też przyjmujemy rozmaite maski. Różnica polega na tym, że w końcu, przypadkowo lub celowo je zdejmujemy. Na Facebooku to się nie zdarza.
Dwie działki fejsa
W tym teatrzyku jesteśmy zarówno aktorami, jak i publicznością. Być może dlatego aż jedna trzecia osób korzystających z Facebooka przyznaje, że bywa, że przeglądanie tego, co dzieje się u innych negatywnie wpływa na ich samopoczucie. Dlaczego osoby doświadczające nieprzyjemnych emocji w związku z korzystaniem z portalu nie zrezygnują z używania go? Często są od niego najzwyczajniej uzależnieni. Sprawdzanie Facebooka powoduje w mózgach większości z nas zastrzyk dopaminy, niezależnie od treści, na które tam trafimy, w sytuacji, w której mamy stresującą pracę lub przeżywamy trudne chwile w życiu osobistym, portal staje się gwarantującą niezobowiązującą chwilę przyjemności odskocznią.
Każde polubienie czy pochlebny komentarz to znacznie więcej niż komplement, ponieważ do waloru osobistego uznania dochodzi jego publiczny charakter, to jak gratulacyjny uścisk ręki dyrektora na zebraniu i pochwała pani z podstawówki przed całą klasą. Jeśli zaczniesz wypijać co dwa dni jedno piwo, a potem dwa co wieczór, najprawdopodobniej w którymś momencie zacznie cię to niepokoić. A jak tu podejrzewać o destrukcyjny wpływ Facebooka, który wydaje się pożyteczny, a poza tym korzystają z niego „wszyscy”?
Flores wyróżnia takie elementy wskazujące na uzależnienie jak częste myślenie i analizowanie swoich lub cudzych postów, zastanawianie się co też można by opublikować na portalu, spędzanie czasu z partnerem z telefonem w dłoni, mimo napomnień z jego strony, ale też wchodzenie na Facebooka zaraz po przebudzeniu i tuż przed zaśnięciem. Innymi zdradzającymi uzależnienie od mediów społecznościowych symptomami są: niemożność wylogowania się na tyle długo, aby móc w pełni skupić się na pracy lub nauce, przesiadywanie na portalu w formie ucieczki od problemów czy nieprzyjemnych obowiązków, nieudane próby ograniczenia korzystania czy drażliwość i niepokój w sytuacji w której przez dłuższy czas nie ma się dostępu do Facebooka.
Kolejnym uzależniającym elementem jest tzw. FOMO (Fear of missing out), czyli lęk przed tym, że nie będzie się na bieżąco. To trochę powtórka koszmaru z dzieciństwa, w którym wszystkie dzieci jadą na kilkudniową wycieczkę, ty masz szlaban i siedzisz w domu, a po powrocie do szkoły jesteś poza nawiasem, bo wszyscy rozmawiają tylko o wycieczce, a w dodatku twój kolega z ławki chce teraz grać w nogę z pryszczatym Konradem, a nie z tobą. Różnica jest subtelna – jest jakieś 20 lat później i nikt nie chodzi już do szkoły, a wszystko dzieje się w tzw. wirtualnej rzeczywistości, która jednak budzi całkiem prawdziwe emocje.
Facebook to w wielu przypadkach szaleństwo, które krok po kroku zawłaszcza naszą rzeczywistość i to choć portal, jak na ironię, służy do uciekania od niej. Tutaj wszyscy są szczuplejsi, lepiej ubrani i szerzej uśmiechnięci, ktoś zawsze jest na wakacjach, a związek to nie brudne skarpetki pod łóżkiem i histeryzująca na fali hormonów dziewczyna, ale niekończące się kolacje i kwiaty. Ekrany smartphone’ów zamieniają się w tarcze, zza których domagamy się na różne sposoby aprobaty, bez wysiłku spotkania oko w oko z drugim człowiekiem.
Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda zbadali, że mówienie o sobie zwiększa aktywność w tych samych obszarach mózgu co jedzenie czy seks, ale jak powiedziała jedna z użytkowniczek portalu: „Wolę Facebooka od seksu. Mogę sobie wyobrazić, mogę sobie wyobrazić brak seksu przez tydzień, ale wizja tygodnia bez fejsa jest nie do pomyślenia”.
„Sfejsowani. Jak media społecznościowe wpływają na nasze życie, emocje i relacje z innymi”
fragment książki
Poznałam Ninę online za pośrednictwem wspólnej znajomej. Klikała „lubię to” pod moimi statusami, odwdzięczałam się tym samym. Kiedyś wysłała mi znajomość prywatną z zapytaniem czy chciałabym czasem wyskoczyć z nią na piwo. Odpowiadały mi kontakty z Niną w sieci, ale nie byłam przekonana, czy chciałabym inwestować w „prawdziwą” przyjaźń z nią. Sama myśl o tym była dla mnie dość przytłaczająca. Miałam już wystarczającą liczbę przyjaciół i nie wiedziałam, czy starczy mi czasu dla jeszcze kogoś.
„Sfejsowani. Jak media społecznościowe wpływają na nasze życie, emocje i relacje z innymi”
fragment książki
Pragnę, by ludzie mnie widzieli i komentowali to, co robię. Inaczej to wszystko nie ma sensu. Czemu miałabym chcieć coś robić, jeśli nikt tego nie zauważy?
„Sfejsowani. Jak media społecznościowe wpływają na nasze życie, emocje i relacje z innymi”
fragment książki
Wydaje mi się, że spędzam tyle czasu na Facebooku, ponieważ osoba, którą tam jestem, jest kimś, kim zawsze chciałam być: inteligentniejsza, zabawniejsza i piękniejsza. Na Facebooku przedstawiam innym kogoś. Kim się miałam stać. I nikt nie będzie wiedział o moich błędach ani nie będzie widział moich wad.