Już ci niosą suknię z welonem, ale czasem zastanawiasz się, czy aby na pewno ślub skończy się, jak w piosence, metaforyczną windą do nieba. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale w kwestii „świętego węzła” lepiej przyjrzeć się marginesowi błędu przed dniem zaślubin. Podsuwamy pytania instant, które choć odrobinę pomogą zminimalizować szanse na główną rolę w farsie „Zawiedzione nadzieje”.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Jestem w związku rodzicem czy partnerem?
Z braku sensownego wzorca damsko-męskiego partnerstwa, wiele kobiet zamiast w buty „Nowej Heloizy” bezwiednie wchodzi w przydeptane kapcie „Nowej Mamusi”. Takiej, co to nakarmi, kupi nowe skarpety i z poczuciem misji podetnie włosy w nozdrzach ukochanego. Przeciwstawna grupa to księżniczki – o fochoźródłach trudnych do wyśledzenia, które jednak oczekują nieustannej pomocy i obrony przed światem.
Jakkolwiek oba modele zachowań można zaliczyć niekiedy do niegroźnej kategorii „gierek, w które grają ludzie”, perspektywa spędzenia reszty życia z mentalnym dzieckiem powinna, jeśli nie przerażać, to przynajmniej zastanowić. Nawet jeśli taki model nam odpowiada, to należałoby pomyśleć o sytuacji, w której nie będziemy w stanie zapewnić naszemu legalnie poślubionemu dziecku dotychczasowej opieki, ze względu na pracę czy gorszy stan psychiczny. Albo postanowimy mieć więcej dzieci...
Archaiczna kindersztuba czy wychowanie bezstresowe?
Większość par przed ślubem dyskutuje szczegółowo swoje plany reprodukcyjne. Jednak ograniczają się częstokroć do zagadnień tak ogólnych jak ilość (potomków) i czas (przychodzenia na świat tychże). Tymczasem niekompatybilne podejście do wychowania dzieci może generować konflikty o wiele poważniejsze niż jakiś tam światopogląd czy polityka. W okolicach drewnianej rocznicy okazuje się niespodziewanie, że perfekcyjny małżonek za znakomite metody wychowawcze uważa zamykanie w pokoju i wskazywanie palcem na pas (gdyż „on był tak wychowany i wyrósł na porządnego człowieka”).
Istotne okazują się kwestie tak, zdawać by się mogło, błahe jak dostęp do Internetu (Zapewni dobre rozeznanie w nowych technologiach, a może zlasuje dziecku mózg?). Do rangi problemu wychowawczego urasta nawet żywienie (podejście pt. „Co to za dzieciństwo bez słodyczy” vs „Nas uzależniono od cukru, oszczędźmy tego potomkowi”). Słowem: warto przegadać wartości, którymi ma się zamiar karmić juniora w przerwach od brei z marchewki i kury.
Kim jestem?
Powiało powagą i absolutem. Warto jednak wyzbyć się na chwilę wygodnej maski wielkiego ironisty i szczerze odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ciężko budować relację, która w założeniach ma trwać do grobowej deski, jeśli nie jest się pewnym co jest prawdą o nas. Wypadałoby być świadomym własnych przyzwyczajeń, mieć pewności co do swojego systemu wartości, ale przede wszystkim wiedzieć, co możemy poświęcić dla związku z drugą osobą, a czego absolutnie nie.
Jeśli zacinamy się na odpowiedzi na tak fundamentalne, choć oczywiście niełatwe pytanie, zachodzi spora szansa, że zamiast rozwijać się jako człowiek i dążyć do samopoznania, wejdziemy w gotową rólkę małżonki czy małżonka. W końcu ślub to nic innego, jak opisywany przez antropologów rytuał przejścia, którego skutkiem jest zyskanie nowej tożsamości.
Akceptacja: pełna czy częściowa?
Na pozór wszystkie pary planujące ślub akceptują oczywiście wady partnerów, w końcu są ze sobą od tych 3, 5 czy 8 lat. Prawdziwa akceptacja to jednak raczej pogodzenie się z tym, czego nie możemy zmienić, niż nadzieja, że po ślubie wszystko się jakoś ułoży i wyplenimy elementy na które patrzyliśmy dotychczas przez palce. Wiara, że pierścionek na palcu zmieni czyjś charakter lub poprawi szwankujące w związku elementy, jest równie uzasadniona, co istnienie Kościoła Latającego Potwora Spaghetti.
Rozważania nad akceptacją można zacząć od rzeczowego rozróżnienia na zachowania, które są wynikiem konstrukcji psychicznej (np. panikowanie w sytuacjach stresowych) i tych, które są tylko drażniącym przyzwyczajeniem (jak pytanie „Gdzie leży pilot/koszula/szminka?” bez uprzedniego rozejrzenia się wokół).
W chęć zrobienia z hałaśliwej kobiety wycofanej myszki, problemem nie jest domniemana „skaza charakteru”, ale raczej brak akceptacji dla jej temperamentu ze strony partnera. Hipotetyczna sytuacja: nie możesz patrzeć na faceta, który po powrocie z pracy z radością rzuca się na kanapę z talerzem kanapek, zamiast iść z tobą na spacer i na kolację. Może lepiej, żebyś nie zastanawiała się jak tu zmusić go do wychodzenia, ale raczej czy mężczyzna-domator to odpowiedni partner na resztę życia dla kogoś, kto w domu najchętniej tylko by spał. Może lepiej oszczędzić sobie perspektywy wiecznej szarpaniny o swoje potrzeby, tylko znaleźć kogoś z kim będzie ci bardziej po drodze?
Czy umiecie się dobrze bawić: oddzielnie i razem?
Smutny obrazek mijany nie raz i nie dwa w centrach handlowych i knajpach. Siedząca razem para intensywnie wgapia się w ekrany telefonów. Czasem ktoś burknie do kogoś od niechcenia „Bierzemy deser?” lub też arbitralne „Idziemy!”.
Wspólne chwile mogłyby być równie dobrze spędzane w pojedynkę? Nie mieliście z czego się pośmiać od piątej miesięcznicy w maju 2011 roku? Gdybyście nie byli parą, ale znajomymi, nie kwapilibyście się, żeby wyskoczyć razem na piwo częściej niż raz na pół roku? BIERZECIE ŚLUB...? Gratulacje!
Sytuacja odwrotna, w której nie jesteście w stanie przebywać bez siebie dłużej niż kilka dni, a już na pewno nie dobrze bawić się w pojedynkę, nie jest może aż tak alarmująca jak pierwszy casus. Może natomiast dać do myślenia, czy związek jest dojrzałą relacją, czy może raczej współuzależnieniem funkcjonującym jako plaster na problemy. Opatrunki tego typu mają to do siebie, że wcześniej czy później odpadają, niczego nie zagoiwszy.
A co kiedy wygaśnie pożądanie...
...i to jeszcze przed nieuchronnym zwiotczeniem członków? Pożądanie rozwiązuje (jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki) wiele problemów w związku. Z nim nie trudno o szybką zgodę, poczucie bezwzględnej akceptacji czy mistyczne przekonanie, że oto mamy przed sobą drugą połówkę pomarańczy. W oparach pożądania łatwo o subtelną, ale ekscytującą grę spojrzeń w towarzystwie i przekonanie o niezwykłości uczucia. Trudno rozważać teoretycznie jak to będzie, kiedy pociąg fizyczny osłabnie. Dla niektórych związków bywa to chirurgiczne cięcie kończące relacje, dla innych spokojna żegluga ku stabilizacji. Warto z pewnością omówić wszystko to, co tyczy się zmian w powierzchowności – czy partner jest chorobliwym czcicielem sprężystej skóry na udach, czy może ważniejsza jest koronkowa bielizna. Nie ma co sobie mydlić oczu, że pożądanie nie podlega fluktuacjom, a powierzchowność nie ma znaczenia. Być może peak hormonalnego szału, kiedy nie możecie od siebie oderwać rąk i ust nie jest najlepszym momentem na legalizację czegokolwiek.
Za mamusię i tatusia!
Każdy domorosły psycholog z papierami na tę popularną profesję w postaci stosiku miesięcznika „Charaktery”, powie z palcem wskazującym wzniesionym ku niebu, że relacje z rodzicami wywierają piętno na te tworzone w dorosłym życiu. Niewątpliwie nie zaszkodzi zwrócenie uwagi na to, jak wybranek serca traktuje własną matkę i siostry, słowem: kobiety. W związku często stajemy się lepszą wersją samych siebie. Jeśli ukochany bez żadnych wyraźnych powodów podchodzi z politowaniem do problemów czy opinii kobiet w swojej rodzinie, a bezkrytycznie przyklaskuje i potakuje mężczyznom, masz się nad czym zastanawiać.
Być może kiedy już staniesz się oficjalnie członkinią jego klanu, twoje uwagi również czeka podsumowanie pojemnym i deprecjonującym stwierdzeniem z rodzaju „babskie gadanie” czy „kobiece fochy”.
W kwestii relacji rodzinnych, nieco z innej beczki – przed zawiązaniem świętego węzła, warto byłoby powiedzieć sobie szczerze, co też myślimy o rodzicach i bliskich partnera. No i ustalić jak zamierzamy w przyszłości rozwiązać wynikające z tytułu ewentualnej awersji problemy. Ciężko z uśmiechem dzierżyć towarzystwo, które uważa się za wyjątkowo obmierzłe. Święta i wakacje powinny być czasem odpoczynku, a nie zgrzytania zębami. Odkrycie po kilku latach, że współmałżonek nienawidzi naszego rodzeństwa też należy do przeżyć traumatycznych.
Samochód, wakacje, kanapa czy buty?
Czyli finanse i pokrewne. W tych czasach większość par próbuje uroków związku kohabitacyjnego , a tym samym i wspólnego budżetu, zanim stanie na ślubnym kobiercu. Tyle że początki wspólnego życia rzadko kiedy łączą się z oszałamiającym sukcesem finansowym. Wakacje last minute i brak konieczności wypatrywania z utęsknieniem początku miesiąca można określić mianem sytuacji „stabilnej”. Problemy mogą pojawić się wraz z rozstrzałem w wynagrodzeniu – czy na wspólne konto powinno trafiać raczej po 20% pensji każdego z współmałżonków, czy może stała kwota, niezależna od wysokości zarobków?
Może też okazać się, że twoja ukochana swoją urodę uważa za dobro wspólne, a więc i wydatki powinny być (jej zdaniem) podzielone proporcjonalnie. I to nawet, jeśli wchodzi w nie wizyta w miejskim spa i u fryzjera raz w tygodniu. Jeszcze inną kwestią jest zagospodarowanie oszczędności – jesteś całym sercem za remontem kuchni i odkładaniem na prywatną edukację hipotetycznego potomka, ale może się okazać, że dla twojego małżonka priorytet stanowi 3-miesięczy tour de Asie przed 30. i upadate’owanie kolejnych generacji iPhone’a. Kłótnie o pieniądze potrafią zażenować i napsuć krwi – wszak większość osób ma do nich stosunek dość ambiwalentny. Z jednej strony trudno powiedzieć, żeby były nieistotne, a z drugiej od dziecka wpaja się nam, że przecież „tak naprawdę” się nie liczą.
Największy znak zapytania
Kiedy już wsłuchacie się w najdrobniejsze drgnienia swoich duszyczek i z otwartymi sercami zastanowicie się nad wszystkimi powyższymi kwestiami, czas odpowiedzieć sobie na jeszcze jedno, niezmiernie ważne pytanie. Suknia syrenki czy klasyczna beza księżniczki? Po latach, kiedy gorący płomień nieco już przygaśnie, będziesz mogła pomyśleć z satysfakcją, że co by nie mówić, przynajmniej pięknie wyglądałaś w dniu ślubu.