Choć śluby wydają bardzo tradycyjnymi uroczystościami, ich kształt podlega nieustającym zmianom. Śluby pokazują, do czego aspirujemy i jaką pozycję w tym społeczeństwie chcielibyśmy zajmować. Jak wyrwać się z okowów sukni-bezy i wesela na 250 osób? Podsuwamy rozwiązania opowiadając historie kobiet, którym udało się wziąć ślub na własnych zasadach.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Kodeks ślubnych nakazów, zakazów i powinności przyszła panna młoda zaczyna poznawać już na początku ślubnego rytuału przejścia, rozpoczętego włożeniem na serdeczny palec pierścionka z oczkiem. Do ślubnego kobierca wiedzie wyboista droga, gdzie problemem są nawet tak, zdawać by się mogło, banalne kwestie jak wybór daty ceremonii.
Jeszcze w latach trzydziestych najchętniej zawierano związki małżeńskie w październiku i listopadzie. Niegdysiejsza popularność późnej jesieni była spowodowana sprzężeniem życia z pracą na roli, a także z rokiem liturgicznym. Z jednej strony nie można było wyprawiać hucznych zabaw w okresie Wielkiego Postu czy Adwentu, a z drugiej zasiewy i zbiory nie pozwalały na oderwanie się od pracy. Choć dziś wydaje się to absurdalne, istotnym czynnikiem były też jesienne świniobicia, które dostarczały zbytkowego mięsa na weselne stoły.
Co ciekawe, dziś na wybór daty ślubu duży wpływ ma równie archaiczna zmienna. Jak wynika z badań dr hab. Piotra Szukalskiego z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego analizującego wskaźnik zawierania związków w poszczególnych miesiącach, Polacy wybierają ciepłe miesiące z literą 'R' w nazwie. Rzekomo ma ona gwarantować parze długie pożycie i uchronić przyszłe potomstwo przed rotacyzmem (niewymawianiem feralnego R). Inny, mniej popularny, przesąd o starożytnorzymskiej genezie z pocztu miesięcy ślubnych wyklucza maj, jako okres w którym dusze zmarłych odwiedzają ziemię. W internecie można przeczytać racjonalizującą eksplikację zabobonu, mówiącą o największym wskaźniku rozwodów wśród par, które zawarły małżeństwo w tym miesiącu. Przyszłe panny młode powinny mieć się na baczności. Nigdy nie wiadomo czy statystyki nie są wynikiem działań rozgniewanych dusz.
Problemy związane ze ślubem przypominają trochę sytuację z wiersza Tuwima o wyrywaniu nieszczęsnej rzepki. Z tą różnicą, że rodzina i znajomi sprawiają często wrażenie jak gdyby nie przyświecał im wspólny cel – każdy ciągnie w inną (swoją) stronę. Sukienka zamiast drugiej skóry panny młodej staje się wypadkową gustów samej zainteresowanej, jej mamy i przyjaciółek, a bywa, że i szerszego grona. Poza gustem liczą się też oczywiście wyobrażenia, które ma realizować suknia nad sukniami. – Dla polskich ślubów charakterystyczne jest udawanie przynależności do wyższej, niż rzeczywista, klasy społecznej. Wesele to jedna z naprawdę nielicznych okazji, kiedy Polacy nie żałują pieniędzy. Jeśli jesteś z klasy średniej, twoje wesele będzie dla postronnych obserwatorów wyglądało jak ślub klasy wyższej. Z kolei jeśli ekonomicznie można zdefiniować rodzinę jako klasę niższą średnią, ślub będzie wyprawiony zgodnie z realnymi możliwościami finansowymi klasy średniej – komentuje zwyczaje weselne Karolina Sulej, dziennikarka i doktorantka kulturoznawstwa.
Sama ślub brała w konsulacie w Rzymie, chciała zrobić to w niecodziennych okolicznościach i uciec od rodzinnego spędu. W tle leciała tyle ośmieszająca konwencję, co lubiana przez Karolinę i jej męża Mateusza piosenka „Bound 2” Kanyego Westa, a po uroczystości para młoda pojechała vespą na obiad. Za wesele można w zasadzie uznać cały czterodniowy pobyt w Wiecznym Mieście. Karolina i Mateusz przyjechali tu z trzynanaściorgiem znajomych, z którymi mieszkali w wynajętym mieszkaniu. Chodzili po knajpach, włóczyli się po mieście, trochę imprezowali. Rodzice byli na uroczystości i na obiedzie z młodą parą, potem zwiedzali miasto na własną rękę. Za wyborem Rzymu nie stoi żadna szczególna historia. – Po prostu żadne z nas nie było tam wcześniej z poprzednimi chłopakami/dziewczynami, do tego jest romantyczne i łatwo znaleźć tu pyszne jedzenie. No i było nas na nie stać bez nadszarpywania budżetu. – dodaje dziennikarka. Na załatwienie wszystkich formalności wystarczył jeden dzień (choć musieli przylecieć w tym celu do Rzymu).
Karolina jest autorką publikacji o najnowszej historii polskiej mody „Modni. Od Arkadiusa do Zienia”, a ostatnio napisała dla „Obcasów" artykuł o historii sukni ślubnej. Nie mogę więc nie zapytać o jej własną sukienkę, jak się okazuje poniekąd związaną z książką. – W trakcie pisania dobrze poznałam polskich projektantów i sposób w jaki pracują. Wiedziałam, że chcę mieć sukienkę od Paprockiego i Brzozowskiego. Dobrze się dogadywaliśmy, poza tym mają bardzo indywidualne podejście do klienta, prowadzą rodzaj estetycznych negocjacji, tak, żeby w projekcie było trochę ich, a trochę osoby, dla której szyja. Chciałam mieć sukienkę, która będzie krótka, ale stosowna do okazji, a jednocześnie w stylu, który określam roboczo jako „powłóczysty romantyzm”. Nie ukrywam, że było dla mnie ważne, żeby była wyjątkowa, zrobiona specjalnie dla mnie – opowiada Karolina.
Na polskich weselach przeplatają się dwa modele – z jednej strony tyle obśmiana, co nietracąca na popularności beza, spełniająca dziewczęcy sen o byciu księżniczką. Z drugiej suknie glamour wyjęte jak gdyby z czerwonego dywanu w oscarową noc – obcisłe, z głębokimi dekoltami czy długimi trenami, koniecznie w towarzystwie drogiej (lub na taką wyglądającej) biżuterii. Coś, co noszą wszyscy przestaje być stylowe, wersja „obciśle na górze, szeroko i tiulowo na dole”, nawet w dobrze skrojonym wydaniu pozostaje tylko ślubnym odpowiednikiem jeansów – niby spoko, ale nie ma w nich nic wyjątkowego.
Paradoksalnie suknie ślubne za kilkaset euro z popularnych sieciówek jak ASOS, czy H&M są w Polsce oryginalniejszym wyborem, niż ściągana z Hiszpanii za 15 tysięcy złotych suknia w stylu Grace Kelly (swoją drogą to na niej była wzorowana sukienka Kate Middleton). – Ślub jest u nas traktowany jako popis osiągnięć rodziny, jest też zwierciadłem aspiracji, trudno się więc dziwić opozycji gwiazda/księżniczka. Jeśli traktujemy go nawet nie do końca świadomie w ten sposób, to oczywiste, że nie założymy kostiumu dziewczyny z sąsiedztwa, czyli sukienki kupionej za kilkaset złotych w Zarze – mówi Karolina Sulej.
W sukurs – i to nie byle jaki – pannom młodym przychodzą polscy projektanci, a rozstrzał cenowy i stylistyczny jest naprawdę olbrzymi. Swego czasu w dobrym tonie było mieć suknię ślubną od Macieja Zienia, a w branży mówiło się złośliwie, że projektant żyje z marzenia zakorzenionego przez prasę brukową w córkach prowincjonalnych potentatów kamieniarstwa i usług pogrzebowych. Obecnie jego projekty dostaniemy już tylko z drugiej ręki. Marka Szyjemy Sukienki, która dopasowuje i modyfikuje swoje modele w zależności od potrzeb klientek, jest bezpretensjonalna i (jak na modę ślubną) tania. Pojawiające się na ich fanpage'u zdjęcia ze ślubów klientek tworzą katalog tyle niebanalnych, co wyluzowanych stylizacji i świadczą o ich sporej popularności.
W trakcie poszukiwań warto też zerknąć też na stronę Karoliny Twardowskiej, o której ślubnych sukniach i sukienkach już pisaliśmy. Z kolei posągowe projekty Kamili Gawrońskiej-Kasperskiej spodobają się miłośniczkom ekstrawaganckiego minimalizmu. Młoda marka Boso, zajmująca się, w przeciwieństwie do dwóch wyżej wymienionych, jedynie sukniami ślubnymi, podsumowuje swoją działalność słowami „Staramy się o to, by sukienki Boso były naturalną ozdobą Panny Młodej, dzięki której będzie czuła się prawdziwą sobą, a nie przebraniem, które zamknie ją w sztucznej formie i uniemożliwi poczucie swobody w tym dniu”. W ich ofercie zakochają się dziewczyny odnajdujące się w stylu boho bez przesadnego etno twistu.
Pracująca w agencji PR, posągowo piękna Kasia do ślubu poszła w długiej sukni bez rękawów przypominającej grecką togę. Musiała być prosta i lekka, bo ceremonia odbywała się na Karaibach. Zaczęło się od tego, że narzeczony Kasi nie wyobrażał sobie klasycznego wesela, w szczególności bycia cały wieczór w centrum uwagi i zabawiania gości. Nie oszukujmy się – tego częściowo oczekuje się w Polsce od państwa młodych po ceremonii.
Postanowili, że wymigają się od obowiązków weselnych wyjeżdżając, a że chcieli, żeby ten dzień był naprawdę niezwykły, skreślili południe Europy, gdzie zazwyczaj spędzali wakacje. Sporą inspiracją byli dla nich znajomi, którzy rok wcześniej pobrali się na Jamajce i bardzo dobrze wspominali całą ceremonię. Koniec końców wzięli ślub na wyspie Antigua na Karaibach, towarzyszyli im tylko świadkowie. Podróż i organizacja ceremonii tak daleko nie należy do tanich imprez, ale biorąc pod uwagę horrendalne koszty eleganckiego przyjęcia weselnego dla ponad stu osób można powiedzieć, że Kasia i Paweł zaoszczędzili.
– Zdaję sobie sprawę, że taki ślub może kojarzyć się z turystyczną atrakcją, ale bardzo zależało mi, żeby ceremonia nie miała sobie nic z Las Vegas. W miejscu, które wybraliśmy było bardzo spokojnie, ślub wzięliśmy na plaży, potem przebraliśmy się i spędziliśmy wieczór w przygotowanej specjalnie dla nas altanie przystrojonej kwiatami, gdzie kelnerzy zaserwowali nam pyszną kolacją. Wszystko było w zasadzie bardzo proste, a niezwykłe dla nas okoliczności przyrody sprawiły, że dzień był naprawdę magiczny – opowiada.
Na Karaibach zostali 10 dni, a kiedy wrócili do Polski, zrobili przyjęcie dla przyjaciół i uroczystą kolację dla rodziny, żeby nikt nie poczuł się urażony. Mimo że Kasia nie usłyszała żadnych uwag dotyczących swojego wyboru, między wierszami wyczytała, że jej mama musiała tłumaczyć ją i bronić przed starszymi członkami rodziny i że jest jej trochę przykro. – Jeśli kogoś przeraża wielkie, polskie wesele, wyjazd jest dobrą opcją, żeby nikogo nie obrazić. Gdybyśmy robili skromne wesele w Polsce, pewnie po drodze urazilibyśmy brakiem zaproszenia kilka ciotecznych babć i znajomych, wyznających zasadę „zaprosiliśmy ich, to i oni powinni zaprosić nas”. Że ślub w podróży to piękne, bajkowe wspomnienie na całe życie, nie muszę dodawać – podsumowuje Kasia.
O tym, że ślub jest stylowy nie świadczą czerwone podeszwy luksusowych szpilek panny młodej, ani egzotyczne dekoracje kwiatowe ozdabiające wybudowany w XXI wieku dworek szlachecki. Nie żebym namawiała do skromności, ślub ma miejsce raz w życiu i powinien być wyjątkowym dniem dla nas i naszych bliskich. Zanim się postawimy i zastawimy, warto jednak przeanalizować na co i w imię czego. To, że ciotka Halina uzna krótką sukienkę za niepodważalny dowód, że brakuje nam klasy, powinno nas w tym dniu najmniej interesować.
Jednym z najpierwotniejszych źródeł komizmu jest nieprzystawalność rzeczywistości do obrazu siebie, który się serwuje otoczeniu. Na tym opierają się choćby nieprzestające śmieszyć gagi związane z zamianą płci, znane z filmów takich jak „Poszukiwana, poszukiwany” czy „Pani Doubtfire”. Podobnym komizmem zionie ceremonia stylizowana na zaślubiny Radziwiłów z Potockimi, jeśli w ich role wcielają się lakiernik samochodowy i przedszkolanka, która szpilki miała na sobie ostatni raz na maturze. Ślub powinien być przedłużeniem tego, kim i jacy jesteśmy na co dzień i jak wyglądają nasze relacje z narzeczonym/narzeczoną. Para, która nie lubi romantycznych gestów, nie powinna się upupiać koniecznością publicznego pocałunku w tłumie czerwonolicych wujów skandujących „gorzkogorzko”. Stylowy ślub to ślub po swojemu.