Jako pierwsi opisujemy mroczną przeszłość Tomasza Oświecińskiego. To materiał na film. Kryminalny
Oskar Maya
14 kwietnia 2017, 10:22·10 minut czytania
Publikacja artykułu: 14 kwietnia 2017, 10:22
Trener fitness, aktor oraz celebryta. Tomasz Oświeciński to jedna z ciekawszych karier w polskim świecie filmowym. Jednak nie wszyscy sobie zdają sprawę, że jego życie kryje wiele tajemnic. Dotarliśmy do historii z przeszłości Tomasza Oświecińskiego. To gotowy scenariusz na film. Film kryminalny. – Ludzie uważali, że jestem gangsterem. Dzisiaj odkupiłem już swoje winy i odciąłem się od przeszłości – mówi w rozmowie z naTemat gwiazdor "Pitbulla".
Reklama.
Spotykasz się z trudną młodzieżą, działasz charytatywnie. Masz ewidentnie potrzebę dzielenia się z innymi własnymi doświadczeniami.
Nie mówię o tym zbyt często w wywiadach, ale od dawna wspieram potrzebujących. Wcześniej nikt o tym nie wiedział, robiłem to sam dla siebie, a nie byłem jeszcze sławny. Kiedy zacząłem być rozpoznawalny, to postanowiłem spotykać się z trudną młodzieżą. Dlaczego? Kiedyś sam byłem chuliganem, a mnie nikt nie pomógł. Nie miałem okazji spotkać się z kimś, kto by mi pokazał, że można w życiu wybrać inną drogę.
Wierzysz, że każdy może się zmienić?
Mam córkę, ona nie wie o mnie wszystkiego. Jako ojciec chcę jej dać to, czego mi w życiu nikt nie pokazał. Ja szukałem swojej drogi na własną rękę. Imponował mi sport, trzepak, filmy na video, solidarność kolegów na treningu. Dziś chcę pokazać mojej córce, że tylko od niej zależy kim zostanie w przyszłości. Mam nadzieje, że zmotywuję ją do uprawiania sportu. Podobnie jest z moimi spotkaniami z młodzieżą. Próbuję ich przekonać, że można mieć kontrolę nad własną przyszłością. Przestrzegam ich także, żeby nie popełniali błędów, które ja w życiu popełniłem.
O czym rozmawiacie?
Pytam ich, czy zdają sobie sprawę ze swoich ukrytych talentów. Ja przecież nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że zostanę aktorem, że będę grał w filmach. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, że można to sprawdzić. Wiele osób uważa, że miałem w życiu "farta", że dostałem coś po znajomościach. To nieprawda...
Wszystkie historie, które przeczytałem o Tobie, zaczynają się od momentu, kiedy przyjechałeś do Warszawy. Mało kto bada Twoje początki w Białymstoku. A tam funkcjonowałeś w różnym środowisku...
Białystok nie jest duży. W latach 90-tych była grupa chłopaków, która spotykała się na siłowni. Ja byłem wtedy sportowcem, trenowałem judo. W tej siłowni spotykało się rożne środowisko. Właściwie nie mieliśmy innego zajęcia, jak to chodzenie na siłownię. Miałem tam znajomych: z policji, ale też ze światka przestępczego.
Wiem, że to dzisiaj trochę dziwnie brzmi, ale nie miałem świadomości, że to byli gangsterzy. Wtedy widziałem ich jako młodych chłopców, którzy mieli dużo energii i nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Niektórzy faktycznie zeszli później na drogę przestępczą. Ale jestem przekonany, że żaden z nich nie uważał się wtedy za gangstera. Wszystkich ich oczywiście znałem. A ja dodatkowo byłem rozpoznawalny, bo w wieku 26 lat już prowadziłem swój pierwszy klub.
W aktach sprawy, w których także występujesz czytałem, że to była agencja towarzyska.
To był klub z dziewczynami. Zarobiłem na niego jeżdżąc do Rosji i sprzedając różne rzeczy. Handlowałem jeansami, aparatami fotograficznymi, papierosami, lornetkami. Miałem tam 25 proc. udziałów i pomysł jak ten podupadający klub postawić na nogi. Weszliśmy w ten interes razem z moim kolegą Dariuszem. Mąż właścicielki miał też agencję towarzyską, więc automatycznie kupując udziały także staliśmy się prawnie jej właścicielami.
I wtedy klubem zainteresowali się przestępcy od "Mychy", czyli Sławomira M. człowieka uznanego za przywódcę lokalnego gangu.
Z Darkiem byliśmy we dwójkę bardzo mocni. Tak bardzo czuliśmy się pewni, że nawet nie zatrudniliśmy do naszego klubu ochrony. Bo niby po co? Ja się dobrze trzaskałem, kolega też był dobry w rękach. Zawsze się śmiałem, że przyjść do mnie do klubu i narozrabiać, to jak wejść do klatki z niedźwiedziem i próbować z nim zapasów. Ale przyszedł taki moment, że jeden ze znajomych z siłowni przyszedł do nas po pieniądze. To byli ludzie od "Mychy". Mieliśmy wybór: albo walczymy z nimi, albo płacimy.
Do tego doszedł jeszcze pewien epizod. Jednemu z tych gości, co chcieli pieniędzy, natrzaskałem pod moim klubem. Dopiero później zrozumiałem, że ta awantura była specjalnie wywołana. W każdym razie, człowiek "Mychy" wyzwał mnie publicznie na pojedynek. Zebrało się chyba z dwieście osób, żeby tę solówkę zobaczyć. Zmiażdżyłem go na tej ulicy. Pobiłem go w uczciwej walce jak mężczyzna mężczyznę.
I okazało się, że to był błąd...
Następnego dnia przyjechali do mnie z całą ekipą. Usłyszałem, że chyba mnie popierdzieliło. Nie dość, że prowadzę nocny klub, to jeszcze biję ich człowieka. Zażądali miesięcznej opłaty...
Mieliście płacić dwieście dolarów haraczu.
Tak. Ale oprócz pieniędzy chcieli, żebyśmy dołączyli do grupy. Z Darkiem doszliśmy do wniosku, że to będzie najbardziej rozsądne. Po jakimś czasie jednak znowu przyszli po pieniądze. Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że namawiając wspólnika do płacenia tego haraczu, robię dobry uczynek. Że w ten sposób unikniemy kłopotów.
Ale wiadomo, że jak wejdziesz w środowisko przestępców, to nie jest łatwo się z niego wyplątać.
Tak. Zostaliśmy więc formalnie z Dariuszem gangsterami, którzy i tak muszą płacić haracz swojej grupie. Sam widzisz, że to trochę niedorzeczne.
Aż w końcu odmówiliście płacenia i koledzy postanowili was pobić
Bez przesady, nikt nas nie pobił. Dostaliśmy po strzale. Mój kolega oberwał w głowę kolbą od pistoletu, mnie też się dostało. Wtedy doszliśmy do wniosku, że robi się nieprzyjemnie.
Kiedy zdałeś sobie sprawę, że musisz się z tego układu wyplątać?
Wiem, że może mi nikt dzisiaj w to nie uwierzy, ale byłem wtedy bardzo młodym chłopakiem, niezdającym sobie sprawy, że istnieje coś jak "grupa przestępcza o charakterze zbrojnym". I że ja nagle należę do takiej grupy. W moim rozumieniu, byliśmy grupą chłopaków, którzy razem biegali po mieście. A tu nagle okazało się, że jesteśmy gangsterami. Kiedy to sobie wreszcie uświadomiłem, było już za późno.
W lipcu 1999 roku zatrzymali cię, usłyszałeś zarzut przynależności do gangu.
Zostałem zatrzymany na podstawie zeznań świadka koronnego. A ja przecież wtedy nie musiałem być żadnym gangsterem. Dobrze mi się powodziło, prowadziłem kilka legalnych interesów. Oprócz klubu miałem przecież jeszcze restaurację. Nie robiłem nic złego. Nagle zostaje aresztowany, uznany za gangstera i skazany na dwa lata. Przysięgam, nigdy nie miałem świadomości, że to się tak skończy. Że nagle zostanę przestępcą. O tym właśnie mówię na moich spotkaniach z młodzieżą.
Świadek koronny, o którym mówisz, zeznał, że został wywieziony nad jezioro w bagażniku.
Człowiek, po którego zeznaniach zostaliśmy skazani, był pierwszym świadkiem koronnym w Polsce. Twierdził, że mnie widział, kiedy został wywieziony przez chłopaków. Wyobraź sobie, że on dzisiaj pracuje jako ochroniarz w telewizji. Spotkałem go na planie, podszedł do mnie i poprosił o autograf. Nie poznał mnie, a przecież to przez niego poszedłem do więzienia! Dopiero ja zorientowałem się, że to jest "Żaba". Ten człowiek mówi w charakterystyczny sposób, jąka się po prostu. Więc szybko zweryfikowałem, że to ten sam facet. Takich mamy właśnie "świadków koronnych"...
Po [b]wyjściu z więzienia definitywnie zerwałeś z przeszłością[/b]
Dzisiaj mam kontakt z jednym kolegą z tamtych lat. Jak widać, nie jest łatwo zerwać z przeszłością w ogóle, bo byśmy o tym dzisiaj nie rozmawiali. Ale mój kolega ma zupełnie normalne życie. Jest uczciwym biznesmenem.
Słyszałem, że "Mycha", czyli przywódca gangu, jest rozżalony, że za nim ciągnie się opinia bandyty, a taki [b]"Tomson", jak o Tobie wtedy mówili, robi karierę w filmach.
[/b]
Dokładnie tak jest. Wiem od znajomych, że oni nie potrafią sobie dzisiaj tego wszystkiego przetrawić w głowie. Tego, że nagle zrobiłem się znany, udzielam się charytatywnie, jestem autorytetem dla dzieciaków.
Jestem pierwszym dziennikarzem, któremu opowiadasz o swojej przeszłości. Nigdy się nie bałeś, że to wyjdzie?
Nie chciałem opowiadać, bo szczerze mówiąc nie ma się czym chwalić. Ale moje doświadczenie przydało się na przykład przy kręceniu "Pitbulla" . Byłem konsultantem, a wiele scen jest po prostu wziętych z życia. Scena ze Zbigniewem na przykład: Kiedyś zadzwonił do mnie kolega i spytał się, czy Zbyszek i Zbigniew to jest to samo imię. Dostał wezwanie za pobicie Zbigniewa, a znał przecież Zbyszka... Bardzo dużo tekstów opowiedziałem Patrykowi Vedze, a on je oczywiście trochę podkoloryzował.
Z Patrykiem ci się dobrze pracowało, może właśnie dlatego, że on także miał burzliwą przeszłość.
Ale obaj odkupiliśmy swoje winy. Może właśnie dlatego jeżdżę dzisiaj na spotkania z trudną młodzieżą. Ja zawsze podkreślam, że nigdy nie zrobiłem nikomu krzywdy, nigdy nikogo nie zabiłem, nie czułem się nigdy gangsterem. Oczywiście może, jakbym chodził zamiast na siłownię, a do biblioteki, to nie poznałbym tych wszystkich kolegów. Ale jeszcze mam coś, co cię zaskoczy: zanim to wszystko się stało byłem... ministrantem.
Jak to?!
Wyobraź sobie, że ludzie, z którymi za młodu służyłem do mszy, spotkali moją mamę po latach i pytali, w którym kościele jestem księdzem... Do dziesiątego roku życia codziennie byłem od 6 rano na mszy. Moi rodzice byli naprawdę przekonani, że będę w przyszłości nosił sutannę. Dzisiaj także wstaję na szóstą, ale na siłownię. Trochę więc zboczyłem z torów...
Trenowałeś też wyczynowo judo.
Ze względu na radę pedagogiczną w podstawówce. Nie wiedzieli co ze mną zrobić. Dobrze się uczyłem, ale byłem urwisem i miałem bardzo dużo energii. Trzeba było tę energię jakoś spożytkować. Na początku chciałem być bokserem, ale mama martwiła się, że będę miał poobijaną głowę. Więc zostałem judoką. Po trzech miesiącach trenowania zostałem mistrzem Polski młodzików. Gdyby ktoś wtedy przytrzymał mnie za ucho, może dzisiaj mógłbym być byłym olimpijczykiem. Ale oczywiście ja wtedy wiedziałem wszystko najlepiej. Od treningu wolałem pierwsze pocałunki z dziewczyną w parku albo piwo z kolegami...
Dwa lata, które przesiedziałeś w więzieniu, traktujesz jako odkupienie swojej winy?
Wcześniej zrozumiałem, że nie tędy droga. Ale i tak musiałem swoje odpokutować. Więzienie mnie nie złamało. Jeżeli idziesz do "sanatorium" z poczuciem, że nic się właściwie nie stało, to pewnie lepiej się siedzi, ale nie wyciągasz z tego żadnych wniosków. Ja powtarzałem sobie cały czas: " Zobacz, co narobiłeś, przecież nie pasujesz do takiego życia". W więzieniu cały czas trenowałem, czytałem książki, nauczyłem się świetnie grać w szachy. Zapraszam na partyjkę, mało kto może mnie dzisiaj pokonać na szachownicy.
Po tym "sanatorium" przyjechałeś do Warszawy.
I nie znałem tutaj nikogo. Przyjechałem jako zwykły chłopak i zatrudniłem się na bramce w dyskotece. W ciągu kilku lat zostałem szefem ochrony, miałem pod sobą bardzo wiele osób. Tego też nikt mi nie dał. Wyobraź sobie, że podczas właśnie tej pracy pojawiły się plotki o mojej przeszłości. Nikt nie chciał w to uwierzyć. Już sobie wyrobiłem reputację fajnego człowieka i dobrego szefa. Mam chyba taki dar, że potrafię wypierać wszystko co było złe. Po moim dwuletnim pobycie w "sanatorium" wymazałem całą przeszłość. Nie koduje zbędnych wspomnień.
Jesteś zadowolony ze swojego życia?
Często się zastanawiam, jaki jest fenomen mojej osoby. Ludzie często utożsamiają się ze mną. Jestem przykładem tego, że każdy może dostać drugą szansę. Kiedy zagrałem pierwszy epizod u Patryka Vegi, miałem tylko jedną kwestię, którą powtarzałem dwadzieścia razy, bo nie potrafiłem jej zapamiętać. Dzisiaj gram w teatrze. Przez lata wykonałem ciężką pracę. Co rano zakuwam tekst na siłowni, a koledzy się ze mnie śmieją, kiedy słyszą co tam gadam pod nosem w trakcie aerobów. Chce wykorzystać szansę, którą dostałem od życia. Wciąż nie uważam się za aktora, ale bardzo lubię to, co robię. I mimo wszystko czuję, że mogę być przykładem dla innych.