Świat na chwilę wstrzymał oddech na widok amerykańskiej floty zmierzającej ku wybrzeżom Półwyspu Koreańskiego. Po niedawnym amerykańskim ataku na Syrię wielu spodziewa się, że nowy prezydent Donald Trump poleci także zbombardować cele w Korei Północnej. Obawy budzi jej program atomowy. – Nas powinno w tej sprawie interesować coś zupełnie innego – mówi analityk Oskar Piotrowicz.
"Pyra w Korei", jak o sobie pisze na blogu, pochodzi z Poznania, ale od kilku lat mieszka pod Seulem. Agnieszka Klessa, była studentka koreanistyki na poznańskim UAM związała się z Koreą Południową nie tylko zawodowo. Już przed laty, gdy wyjeżdżała do Korei jej znajomi i bliscy zadawali jej pytanie, czy się nie boi?
– Wiedziałam, że sami Koreańczycy podchodzą do tego (sąsiedztwa z Koreą Północną – red.) z dużą dawką spokoju, więc nie, nie bałam się – opowiada. Teraz napięcie wzrosło. Donald Trump w przeciwieństwie do swego poprzednika postanowił "przycisnąć" reżim Kim Dzong Una. Ten oczywiście straszy odwetem. Atmosferę podgrzewają takie wieści, jak ewakuacja w fabryce elektronicznego giganta. – Ewakuowano jeden z budynków koncernu, ponieważ policja dostała fałszywe zgłoszenie o bombie podłożonej przez Koreańczyków z Północy – opisuje nasza rozmówczyni w Korei.
Ważniejsza od Trumpa siedzi w areszcie
Nie zauważyła, aby na ulicach Seulu, do którego dojeżdża, pojawiło się więcej wojska. Zwykli Koreańczycy bardziej żyją sprawami wewnętrznymi. Wciąż żywy jest skandal "Choi Soon-sil gate", w wyniku którego ze stanowiska usunięta została prezydent Park Geun-hye. Obecnie przebywa w areszcie. Niedawno też wydobywano z morza wrak promu Sewol, który zatonął 3 lata temu. Wówczas zginęło ponad 300 osób – dodaje Agnieszka Klessa.
Dla Koreańczyków napięte stosunki między Północą a Południem to codzienność od prawie siedemdziesięciu lat. Przyzwyczaili się. Koreańscy eksperci również uspokajają. W ich ocenie atak, czy to ze strony amerykańskiej, czy też północnokoreańskiej, jest mało realny. Z pewnością nie palą się do niego na Południu. – Zwykli Koreańczycy nie są wrogo, ani nawet negatywnie nastawieni do Koreańczyków z Północy. Wiele osób ma lub miało tam swoje rodziny, pochodzi stamtąd. Co ciekawe, według południowokoreańskiego prawa Koreańczycy z Północy są obywatelami Korei Południowej! – tłumaczy "Pyra w Korei".
Uchodźcy z wypranymi mózgami
– Gdyby spytać Koreańczyków, nawet w Warszawie, to oczywiście odpowiedzieliby, że chcą zjednoczenia Półwyspu. To się mówi oficjalnie – podkreśla Oskar Piotrowicz, ekspert Centrum Studiów Polska–Azja i doktorant Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Tymczasem badania pokazują, że wielu młodych Koreańczyków z Południa traktuję Północ, jak obcych. Do kwestii zjednoczenia podchodzą bardzo ostrożnie, bowiem przerażają ich ewentualne koszty.
– Nie tylko w sensie ekonomicznym, ale i społecznym. Na terenie Południa przebywa ponad 30 tysięcy uchodźców z Północy. Mają "wyprane" mózgi przez wieloletnią indoktrynację. Trudno się im przystosować – dodaje. Może zostaną zjednoczeni zbrojnie? Zdaniem Piotrowicza, interwencja USA jest mało prawdopodobna, tym bardziej że ich sojusznik – Seul przestrzega przed użyciem siły. – W przypadku ataku na Syrię wiadomo było, że Asad nie odpowie. W przypadku Korei Północnej nie wiadomo co może się zdarzyć. Nawet zwykły odwet artyleryjski może spowodować w Seulu, położonym w sumie niedaleko granic, ogromne straty – ocenia ekspert Centrum Studiów Polska–Azja. Wiele doniesień trudno zweryfikować. Specjaliści wątpią w wiarygodność informacji o mobilizacji wojsk chińskich na granicy z Koreą Północną.
Atom to broń na przetrwanie
A reżim Kim Dzong Una, mimo ogromnych wyrzeczeń, buduje broń atomową. Niezależnie od memów kpiących z wodza czy też tamtejszego internetu, zaawansowanie programu nuklearnego zaskoczyło zachodnich specjalistów. – Śmieszą mnie jednak grafiki przedstawiające zasięg północnokoreańskich rakiet i budzenie obaw, że mogą dolecieć do Europy. Ich Europa nie obchodzi! Naczelną dewizą władz w Pjongjang jest przetrwanie, dlatego rozwijają ten program. Na ich wyobraźnie działa przykład Libii czy Iraku, które tej broni nie miały i tamtejsze reżimy upadły – opisuje analityk.
Ataku rakietowego na Warszawę nie musimy się obawiać, ale rodzą się inne pytania. – Zastanawiać się można czy użycie siły przez Amerykanów to dla nas sygnał, że będą interweniować na Ukrainie, gdyby zaszła konieczność? A może odpuszczają sobie Europę? – zastanawia się.
Na Pacyfiku zawraca nie tylko flota
Doniesienia o posunięcia Waszyngtonu z ciekawością obserwuje prof. Longin Pastusiak. Ten amerykanista podkreśla, że nastąpiła zmiana w polityce Donalda Trumpa. – Prezydent uległ naciskom różnych kół i teraz pokazuje się jako polityk mówiący z pozycji siły – ocenia. Jednak ważniejsze od wysłania lotniskowca są posunięcia dyplomatyczne. Demonstracja zbrojna u wybrzeży Półwyspu połączona jest z całkowitą zmianą stanowiska Donalda Trumpa wobec Chin.
W trakcie wyborów podkreślał, że to wróg nr 1, a teraz wnuczka Trumpa śpiewa po chińsku podczas spotkania z delegacją z Pekinu.
Chiny to sojusznik w naciskaniu na Korę Północną. – Amerykanie autentycznie są wystraszeni programem nuklearnym Pjongjang – dodaje. Pastusiak wylicza jednak elementy w wewnętrznej polityce USA, które mogły umknąć mniej nią zainteresowanym. Dotychczasowe posunięcia siłowe zaakceptowali przeciwnicy polityczni obecnego gospodarza Białego Domu jak Hillary Clinton czy Barack Obama. Co to może oznaczać? Zmianę stanowiska wobec Rosji, a także wyraźny zwrot ku armii. – Trump przeznaczył w przyszłym budżecie 54 mld dolarów na zbrojenia. To rekordowa suma – podkreśla prof. Longin Pastusiak.