Warszawska prokuratura nie dysponuje pomieszczeniem, w którym byłby komputer z odpowiednimi certyfikatami, a jednocześnie zmieściłyby się wszystkie osoby, które miały prawo być obecne w trakcie wczorajszego przesłuchania Donalda Tuska. – Teoretycznie musieliśmy być przygotowani, że przyjdą wszyscy uprawnieni – powiedział w rozmowie z naTemat prokurator Michał Dziekański z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Przypomnijmy – Donald Tusk pojawił się w prokuraturze wczoraj jeszcze przed południem. I mijały kolejne godziny, a szef Rady Europejskiej budynku nie opuszczał. W międzyczasie pomachał do zgromadzonych ludzi z okna, pouśmiechał się, ale w prokuraturze tkwił i tkwił. W końcu wyszedł – dopiero po godzinie dwudziestej, co wzbudziło wiele komentarzy. Mecenas Giertych, który reprezentuje Tuska, twierdził nawet, że przesłuchanie specjalnie trwało tak długo, żeby "zamęczyć" byłego premiera.
Dlaczego przesłuchanie trwało ponad osiem godzin?
Michał Dziekański: Czas przesłuchania był warunkowany przedmiotem sprawy, który nie jest błahy, a z drugiej strony tak po prostu to wyglądało. Były pytania, były odpowiedzi, wymagało to wszystko zaprotokołowania. Trzeba też uwzględnić, że w czasie tego przesłuchania były robione przerwy i były co najmniej dwie. Później jest kwestia techniczna z koniecznością przeczytania protokołu, mogą się pojawić ewentualne zastrzeżenia co do zapisu, a następnie podpisywania. W praktyce to trochę trwa, zwłaszcza jak jest dużo osób, które uczestniczą w tym przesłuchaniu, bo każda z tych osób może wypowiedzieć się na temat przebiegu przesłuchania i musi też przeczytać (protokół – red.), podpisać. Same czynności techniczne zajęły lekką ręką do 40 minut. Odjąć dodatkowo te przerwy i wychodzi, że to nie było tak, że świadek mówił przez osiem godzin.
Właśnie, protokół. Pojawiły się informacje, że był spisywany ręcznie i dlatego przesłuchanie było tak długie.
Rzeczywiście protokół był sporządzony ręcznie. Wynikało to z tego, że wymagany jest komputer posiadający odpowiednie certyfikaty.
W prokuraturze takiego nie ma?
Oczywiście wydział do spraw wojskowych ma taki komputer, natomiast znajduje się on w pomieszczeniu, które jest stosunkowo niewielkie. A osób, które miały prawo wziąć udział w tym przesłuchaniu, było sporo. Teoretycznie musieliśmy być przygotowani, że przyjdą wszyscy uprawnieni. A mamy trzech podejrzanych (chodzi o byłego szefa SKW gen. Janusza Noska, jego następcę gen. Piotra Pytla oraz Krzysztofa D. – red.), każdy z nich może ustanowić trzech obrońców, no to mamy już 12 osób. Pan Donald Tusk trzynasty, mecenas Giertych czternasty, a teoretycznie nie mogliśmy wykluczyć, że Donald Tusk mógłby mieć jeszcze dwóch innych pełnomocników. Także na to wszystko musieliśmy być teoretycznie przygotowani. Nie może być tak, że wszyscy się nie mieszczą i ktoś musi wyjść.
To nie prościej było przenieść komputer do innego pokoju?
Nie da się tak prosto. Komputery są certyfikowane. Wymagałoby to przeprowadzenia od początku całego procesu weryfikacji przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
I ten certyfikat działa tylko w jednym pomieszczeniu?
Tak, też. Te certyfikaty są przyznawane na konkretny egzemplarz komputera, który jest umieszczony w konkretnym miejscu. Tam jest podłączony do zasilania, ale nie może być podłączony np. do internetu, żadnej sieci. Technicznie to taki komputer włożony w skrzynię. Ta skrzynia jest plombowana, tych plomb nie można ruszyć, bo od razu byłaby to utrata certyfikatu. Technicznie uznaliśmy, że zapewnienie miejsca dla wszystkich i jakiegoś poziomu komfortu wymaga zorganizowania tego (przesłuchania – red.) w innym miejscu. Tam z kolei nie było komputera, bo to nie jest pomieszczenie przystosowane na co dzień do przeprowadzania takich przesłuchań. Jednak takie rozwiązanie zostało przyjęte jako najprostsze organizacyjnie. Ale myślę, że forma protokołowania nie miała aż takiego znaczenia.
A co się działo w trakcie samego przesłuchania?
Było niejawne. Nie możemy ujawniać żadnych informacji.
Mecenas Giertych informował, że Donald Tusk został wezwany w trybie, "w którym grożono mu aresztem i zatrzymaniem". A przecież były premier jako szef Rady Europejskiej ma pełen immunitet, więc jak dodał Giertych, to "łamanie traktatów i immunitetów".
Trudno mi sobie wyobrazić, żeby dokument czysto techniczny, formularz opracowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, mógłby być sprzeczny z jakimś prawem europejskim. A konkretnie z jakim? Tak szeroko rzucić, że sprzeczne, to każdy może. Ale konkretnie to nie wiem, jaki akt mecenas miał na myśli. Wezwanie miało formę standardową, zgodną z obecnie obowiązującymi przepisami, na stosowanym powszechnie formularzu. W ogóle nie było kwestii jakiegoś zatrzymania i doprowadzenia. Był termin 15 marca i nikt nie zatrzymywał pana Donalda Tuska i nie doprowadzał. Zostaliśmy poinformowani, że to koliduje z innymi obowiązkami świadka. Przyjęliśmy to do wiadomości i wyznaczyliśmy inny termin.
To może na tym standardowym formularzu po prostu są zapisane jakieś środki przymusu?
Na tym formularzu rzeczywiście są jakieś pouczenia o możliwości zastosowania kar porządkowych czy zatrzymania i przymusowego doprowadzenia, ale to wynika z faktu, że to standardowy formularz. Nie było z naszej strony zamiaru skorzystania z tego, bądźmy poważni.