Jan myślał, że klęknie, kiedy 82-latka zapytała, czy nadal jest aktywny. – Ale, jak aktywny, czy na nogach jeszcze chodzę? – dopytywał. – Na co ona prosto z mostu, czy seks jeszcze uprawiam – oburza się. Janina na randki umawia się bardzo rzadko. Jeśli już się spotyka to z panami, którzy mają ładny głos, poprawnie budują zdania. – Z łapciuchami nie mam o czym rozmawiać. Szkoda czasu i atłasu – kwituje. Przy każdym kolejnym ogłoszeniu matrymonialnym, które ląduje w gazecie, zarzeka się, że to już ostatni raz.
– Ale minie miesiąc, dwa i znowu ta samotność gnębi – usprawiedliwia się. Wszystkie historie starych ludzi, którzy w gazetach szukają miłości mają wspólny mianownik. Uroda przemija, chorób przybywa, bliscy odeszli, a dzieci wyjechały. Dręczy ich samotność, pusty dom, dlatego piszą ogłoszenia i godzinami wiszą na telefonach – liczą, że w ten sposób poznają kogoś bliskiego na stare lata.
Jesień. Mały osiedlowy kiosk na warszawskiej Woli. Dwie ściany od góry do dołu obłożone przeróżnymi gazetami. Szperam, przeszukuję, ale "Kontaktu" z ogłoszeniami matrymonialnymi znaleźć nie mogę. O pomoc proszę kasjerkę. – Pani, to w czwartki przychodzi, a w soboty już nigdy nie ma. Wykupują – rozkłada ręce. I wykłada przede mną inne gazety, w których są długie rzędy ogłoszeń matrymonialnych. W kolejnym sklepie słyszę: – Najlepiej to się ją kradnie – patrzy na mnie wymownie sprzedawczyni. Po chwili rozwija: – Bo ludzie wstydzą się kupować tę gazetę, więc ją wynoszą albo przeglądają na miejscu. Dlatego jest taka wymemłana.
Krystyna, 68 lat, szuka: dobrego człowieka, nie pijaka
W ogłoszeniu siebie opisuje tak: brunetka, wdowa, ładny biust, niebrzydka, włosy długie, bez nałogów, z emeryturą i dobrym sercem. Mieszka na mazowieckiej wsi. A szuka pana, ale wyłącznie wolnego, najlepiej wdowca, zmotoryzowanego, z dobrocią serca. Dzwonię. Krystyna chętnie opowie o poszukiwaniach miłości, ale wyłącznie przez telefon. Za nic w świecie nie chce się spotkać i powiedzieć, gdzie mieszka. Zastrzega też, żeby nie pisać, skąd pochodzi i jak ma na imię. Ściszonym głosem zdradza, że nawet dzieciom nie powiedziała, że rozgląda się za partnerem na stare lata. Do gazety podała ją 78-letnia kuzynka, która już piątego pana tak poznała. Krystyna nie dowierzała, że jej się uda, ale tak dokucza jej samotność, że w końcu usiadła i napisała parę słów o sobie. Teraz trochę się wstydzi, że wspomniała o biuście. Ale w końcu ma taki, że mogłaby nim kilka sąsiadek obdzielić. Szczegółowo opisuje mi swoją anatomię: wysoka po tacie, przystojna po mamie. – Córka mi mówi, że mam ładną buzię. Ciągle jestem rześka i żywotna – reklamuje się.
Jej urody nie zniszczyło świecące nad grządkami słońce. Łatwo nie miała, całe życie przepracowała w polu i praktycznie sama wychowywała dzieci. Na równych nogach była jeszcze zanim słońce wstało. Robiła jedzenie. I pędem do pracy. – Pranie robiłam w nocy. Truskawki sadziłam, ogród był, trzeba było zaiwaniać. Dziś siedzę w domu – gaśnie. W życiu Krystyny różnie bywało. Dlatego teraz wie, że po prostu szuka dobrego człowieka i że "piękności do gara nie włoży". I ma jeszcze jeden warunek: "żeby nie pił". – Miałam męża alkoholika, miałam gospodarstwo, musiałam ciężko pracować. Powiedziałam mamie, że się z nim rozejdę. Na co ona wypaliła: "córko, brałaś ślub. To jak ktoś chce, to i z psem na łańcuchu wytrzyma". Wytrzymała aż 46 lat.
Krystyna miała wielu adoratorów. Był taki jeden, co to czapką przed nią na podwórku się kłaniał. Ale ona go pogoniła, w końcu miała do wychowania trójkę dzieci. Mieli się kiedyś zejść, jak "odejdą ich drugie połówki". – Ale jego już dawno robale spożyły. Pierwszy od mojego męża poszedł – parska śmiechem. Ale to trochę śmiech przez łzy. – Wszystko szybko się zawija. Smutne, ale prawdziwe. Mało tych przyjaciół zostaje. Jak idę na cmentarz, to im mówię, że za szybko się pozabierali, ale widocznie tak musi być – tłumaczy mnie i chyba też trochę sobie.
Ogłosiła się w "Kontakcie" tylko raz. Przez 15 dni miała ze 200 telefonów. – Ale to wszystko to głupota, nic konkretnego – narzeka Krystyna. I zarzeka się, że więcej ogłoszenia nie zamieści. – Stary facet, a on dzwoni i mówi, jakby to pieścił, sutki całował. Ludzie kochani. Mówię, żeby sobie do sex-shopu poszedł albo się wyłączam – wyjaśnia. Raz usłyszała, że pan dzwoni do niej, bo szuka starszej kobiety, by móc się na niej wyżyć.
– Teraz dzwonię z trzema panami. Z tym Lublina to już nawet długo. Ale ostatnio, jak rozmawialiśmy to głupoty miał w głowie. Dobrzy, uczciwi ludzie, to albo zajęci, albo poumierali. A ile tak można dzwonić, do usranej śmierci? – wzdycha.
Janina, 70 lat, szuka: perełki w tym barachle
Janina napisała o sobie, że "twardo stąpa po ziemi". I już w rozmowie słychać, że nie kłamała. Nie pozwala sobie na żadne zbędne słowa. Mówi wyłącznie na temat – o poszukiwaniu partnera, wątki poboczne – czyli rodzina, o to absolutnie nie zahacza. W krótkim ogłoszeniu w "Kontakcie" napisała, czego wymaga od kandydata i irytuje się, kiedy dzwonią panowie, którzy tych oczekiwań nie spełniają. Partner Janiny powinien być: "niezgnuśniały, rzutki, zmotoryzowany". Zaimponować jej można "wiedzą, a nie seksem". "Bajerantom i gadułom z miejsca dziękuje". A tym "niezdecydowanym mówi stop". Ewentualne poznanie miałoby nastąpić w kawiarni. O sobie pisze tylko: 70 lat, "bardzo dobrze utrzymana, niebrzydka, wykształcona, twardo stąpa po ziemi".
Największym problemem Janiny jest to, że dzwonią do niej siusiumajtki, tacy panowie 30-40 lat. A oni mają przecież zupełnie inne potrzeby. – Ja szukam człowieka, z którym mogłabym porozmawiać. Pewnie, że bliskość jest ważna: ten dotyk, podanie ramienia, to przytulenie się przy oglądaniu telewizji – i Janina spuszcza z tonu. Ale zaraz znów się denerwuje. – Delikwenci są bardzo różni. Szukają podpory, żeby włożyć tyłek do mieszkania, szukają kobiety, która pracowałaby na etacie, kochanki, gospodyni, sprzątaczki, praczki, bez zapłaty. Są wygodni. To bezczelność, głupota, która nie mieści się w żadnych ramach – oburza się Janina.
Męczą ją "te durne" telefony. Dlatego przeważnie zawsze jest tak samo: odpuszcza i nie zamieszcza ogłoszeń, ale nerwy jej mijają i znów publikuje. – Ta samotność, no niestety, jest przykra. Więc człowiek szuka. Gdzieś ta jedna perełka wśród tego barachła musi być – mięknie znów. Dziś jednak jest dzień, w którym Janina wątpi w istnienie tej jednej jedynej perły. Dziś widzi same barachło. Zna już dobrze całe to towarzystwo, "wszystkich tych graczy".
Z jednym panem Janina spotkała się, bo dobrze budował zdania. Opowiedział jej przez telefon, że miał piękną żonę. – Zwykle się nie maluję, ale na pyszczysko coś nałożyłam. Ust korale poprawiłam, na szyję też korale włożyłam. Idę na to spotkanie i nie widzę tego faceta – opowiada skrupulatnie. Zwalnia kroku i dostrzega, że w umówionym miejscu ktoś jednak stoi. Podchodzi bliżej i oczom nie wierzy. – 150 cm w kapeluszu może miał, spodnie do kolan w kolorowe kwiaty, koszula też w kwiaty. Wyglądał, jak Rumcajs z bajki – mówi jednym tchem. Zmierzyła go od góry do dołu i złośliwie zapytała, czy ma w domu lustro. – Kazałam mu więc w nie spojrzeć. Mężczyźni traktują kobiety, jak niewolnice. To obłęd. Gówno przez "rz" pisze, nic sobą nie reprezentuje i uważa, że każda na niego poleci – oburza się Janina.
Ostatnio wieczorem odebrała telefon. Po drugiej stronie 75-latek z Wrocławia. – Szuka pan przyjaciółki, do siebie, czy pan się przeprowadzi – zapyta od razu Janina. I słyszy, że pan ma samochód i od czasu do czasu mógłby do niej przyjechać. – 75-lat i chce z doskoku? Mnie jest potrzebny mężczyzna na stale, żeby mnie wpierał, żeby porozmawiał, doradził, żeby podał herbatę, jak na grypę zachoruję. A on mówi do mnie: " ja bym się tak jeszcze popieścił". Wysłałam go do cholery. Do pieszczot to trochę młodsi od niego – Janina nie spuszcza z tonu. Pytam wprost, po co się tak męczy? – Samotność, samotność, samotność, proszę panią. No właśnie o to chodzi, że jestem samotna, córka jedna wyjechała. Tu miałam liczną rodzinę, czasy są jakie są, młodzi się porozjeżdżali, została jedna siostra i koniec. Tak to wygląda.
Hanna, znalazła i postawiła warunek: "ślub"
Jak Hanna owdowiała 18 lat temu, to absolutnie nie myślała o ponownym zamążpójściu. A tym bardziej o szukaniu sobie chłopa. Chociaż została sama jak palec, bo nie ma dzieci. ("Urodziła, ale były komplikacje, teraz by sobie z tym poradzili"). Ale teraz już wie, że źle żyć w pojedynkę. Lata lecą, chorób przybywa. Dostała cukrzycy. – Cukrzyk, proszę panią, nie może być sam. Jest wielkie ryzyko, bo jak nie zdążę wziąć cukru na czas, to mogę stracić przytomność – powtarza za lekarzem. Dlatego też Hanna regularnie od pięciu lat zamieszczała ogłoszenia w gazetach. Ale już przestała. W końcu będzie mogła powiedzieć lekarce, że nie mieszka sama. – Co prawda jeszcze nie wyszłam za mąż, ale znalazłam kogoś. Wydaje mi się, że uczciwy – mówi bez emocji.
Znają się od roku, utrzymują stały kontakt telefoniczny. On jest byłym policjantem. Hania uważa, że jest raczej prawdomówny. Udało mu się przejść jej test.
Planują ślub, bo to był warunek Hani, dlatego, że jest młodsza. I co prawda, nie wygląda jego śmierci, ale kiedyś może odziedziczyć po nim wysoką emeryturę. Wszystko już ustalili: latem będą mieszkać u niego, zimą u niej, bo palić nie trzeba ("ogrzewa ją miasto"). Pytam Hanię, czy jest szczęśliwa, bo w jej głosie ekscytacji i radości na próżno szukać. – No raczej tak. Miałam zwątpienie, że nikogo odpowiedniego nie spotkam. Ale tak, jak jest powiedziane: szukaj, szukaj, aż znajdziesz – odpowiada beznamiętnie. Zagaduję nieśmiało, czy się zakochała. – Miłość? Wydaje mi się, że za wcześnie. Może z jego strony tak, ja z rezerwą. To nie jest młodzieńcze zauroczenie, żeby się tam.. – urywa. I dodaje: – Wszystko po kolei.
Honorata, 75 lat, szuka: bez nałogów i bez długów
Honorata jest poetką, ale w ogłoszeniu nadto się nie rozwodzi: "Serce bez miłości jest bez wartości. Poznam pana po 70, bez nałogów i długów. Jestem wdową". W drugim zdaniu mówi, że pochodzi z rodziny Kraszewskich. Sama też pisze wiersze, chodzi nawet do klubu poetów. Potem ni stąd, ni zowąd zmienia wątek i z zapałem, jednym tchem wyrzuca z siebie: – Dobrze się trzymam. Ważę 68 kg, mam 164 cm wzrostu, jestem drobnej kości, ale nie jestem gruba, chuda też nie. Codziennie robię gimnastykę. I znów szybka zmiana tematu: – Nieraz tylko człowiek popłacze oglądając zdjęcia. Najgorsze są zimowe wieczory. Ale układam sobie wiersze i mówię na głos. Na walentynki dwa wiersze powiedziałam, brawa były, że ojojoj – śmieje się. Teraz Honorata mieszka sama, córka wyjechała za granicę. Mąż nie żyje.
A do pewnego momentu miała poukładane życie. Była technologiem obuwia. Praca lekka, sprawdzała buty i stawiała pieczątki. Miała wspaniałego męża, który pewnego dnia wyszedł z domu. To było akurat po tym, jak sprzedali hodowle norek i lisów. Honorata uważa, że ktoś mógł pomyśleć, że ma przy sobie pieniądze. I może dlatego uderzył go w głowę. – Nie przyszedł na noc, zadzwoniłam na komendę, a potem dowiedziałam się, że jest w szpitalu. Mówi do mnie: "Honorciu, przynieś mi golarkę, bo ja do domu wychodzę". Wycałowaliśmy się. A wieczorem przychodzi zapłakana wnuczka i mówi, że dziadek nie żyje. Napisali, że zator i na tym się skończyło – opowiada.
I szczęśliwe życie Honorki niedługo później też się skończyło. Ale wcześniej poznała wartościowego człowieka – tak jej się na początku wydawało. Nie palił, nie pił, czasami kieliszeczek w towarzystwie. Honorata mówi, że "był na miejscu". – Był ze mną prawie rok – opowiada. Nagle dowiedziała się, że jej syn nie żyje. – Matka, która chowa swoje dzieci, to naprawdę coś strasznego – wzrusza się. Sama pojechała na pogrzeb, a kiedy wróciła nie zastała ani Stasia, ani wielu innych swoich rzeczy. – I tak żeśmy się rozstali. Jeszcze potem wydzwaniał do mnie i mówił: "kocham cię, słoneczko", ale ja już się bałam – mówi z rozpaczą. I dalej ciężko jej komuś zaufać.
Antoni, 86 lat, szuka: na stałe, a nie na chwilowe bzykanko
"Emeryt inż., 180/90, po 80-tce, M-60 mkw., spod Warszawy, wiele zainteresowań, poznam panią w wieku 60-75 lat" – napisał konkretnie. – Pani tak szybko mówi, że ja dopiero za chwilę mogę to przerobić – powtarza kilka razy 86-letni Antoni. Wcale nie chce mnie zbyć, jest po prostu przygłuchy, ale bardzo chętny do rozmowy. O poszukiwaniu miłości to on może długo, bo "ma niesamowite rozeznanie". W końcu próbuje znaleźć kobietę od 25 lat. Kiedyś ogłaszał się raz w roku, w ostatnich miesiącach zwiększył częstotliwość – do jednego ogłoszenia w miesiącu. Jeździ też na wieczorki zapoznawcze. – Ci ludzie się tam bawią, nie chcą wiązać się na stałe. Tylko się oszukują, byle wieczór był ładny – wytyka.
Bo Antoni absolutnie nie jest żądny przygód, nie interesują go przelotne znajomości, dlatego ogłasza się zawsze w dziale matrymonialnym. – A dzwonią i pytają, czy ja chcę przyjaciela, czy chcę porozmawiać. Jak ogłaszam się w dziale matrymonialnym, to jest jednoznaczne, że chcę kogoś na stałe, a nie jakieś chwilowe bzykanie – wypala nagle staruszek. – Jeżeli znajdę kobietę, która będzie mi sprzyjać, to będę się starał, żeby to się skończyło czymś uczciwym. Nie będę hulał z kimś, kto opowiada głupstwa albo traktuje mnie jako przygodną zabawę. I jeśli nie ma w tym żadnego podtekstu uczuciowego – dodaje.
Antoni jest "rozwiedziony nietypowo". – Moja żona przekwitała. I ni stąd, ni zowąd poszła w tango – mówi. Potem usłyszał, że się zakochała i odeszła. I od tego czasu szuka kogoś na jej miejsce. – Miałem bardzo dobre partie, nawet profesorskie. Ale po 2-3 latach wszystko się rozmywało. Ktoś na chwilę wyjechał i już nie wrócił. Oprócz tego budowałem dom, prowadziłem warsztat, jeździłem po świecie i robiłem pieniądze – mówi zrezygnowany. Teraz wieczorami analizuje, co i dlaczego poszło nie tak. – Wyciągam wnioski, bo jestem bardzo samotny. Bardzo mi ta samotność dowala. Jestem człowiekiem, który sprzyja ludziom, empatycznym. Żaden tam pyskaty gość. Nie wiem, czemu nikogo nie mogę znaleźć.
Antoni był oficerem. Ożenił się z "potężnej miłości". Ale później okazało się, miłość nie jest równoznaczna ze szczęściem.
– Dzieci wiedzą, że Pan szuka? – Jeśli wiedzą, to tylko połowicznie. Między nami są bardzo dobre układy, szczególnie, że ja ich kocham i im pomagam, a oni mnie szanują. Mają we mnie autorytet, ale nie odzywamy się do siebie specjalnie. Oni nie mają tej potrzeby. To bardzo smutne – kończy Antoni.
Jan, 69 lat, szuka: do życiowego wsparcia
Pisze o sobie: "wolny, biedny, odrzucony przez dorosłe dzieci". Pozna panią: "w zbliżonym wieku, w podobnej sytuacji, do wspólnego, trwałego, życiowego wsparcia". I Jan apeluje, by zgłaszały się do niego kobiety z wyłącznie poważnymi ofertami. – Dzwoni do mnie 82-latka i pyta, czy jestem aktywny seksualnie, no myślałem, że klęknę. Każdy chce się tylko zabawić, wykorzystać, a nie myśli, żeby z tą drugą osobą spędzić kolejne dni życia – oburza się Jan. Ogłaszał się w zeszłym miesiącu, ale nikt ciekawy nie zadzwonił. Do swojej notki dodał adnotację: przeczytaj zanim zadzwonisz. – Poskutkowało, zmniejszyła się ilość zgłoszeń – mówi.
Jan jest rozwodnikiem, samotny od 11 lat. Ma dzieci. – Ale co będą się biednym ojcem zajmować. Każdy ma swoje kłopoty, a jeżeli dobrze mu się powodzi, to o rodzicach się zapomina – opowiada ze smutkiem. Zdecydował się zamieścić ogłoszenie, bo chciałby z kimś być. – Ale przeżywać to samo, co się przeżywało kilka lat temu, to też nie ma sensu. Ile jest takich pań, które co pół roku sobie zmieniają facetów. Pojedzie gdzieś, miło spędzi czas, a później powie "spi*** dziadu" – oburza się Jan. Denerwuje się też, gdy odbiera telefon i słyszy całą serię pytań o to: dlaczego do tej pory nie ma chałupy; jaką bryką jeździ; jaką miłość preferuje; czy lubi miłość francuską; czy gdzieś razem wyjadą.
– Kobiety potrzebują mężczyzn na wczoraj, nie na za tydzień, dwa. Grypa mnie zmogła, więc uznały, że wynalazłem chorobę, bo nie chcę przyjechać. A jakie potem bluźnierstwa leciały – opowiada.
Mirosław, 78 lat, szuka: towarzystwa
"Anons od Mirosława. 78/169/79, samotnego, wykształcenie wyższe". Krótkie, ale jakie skuteczne ogłoszenie. Bo do Mirosława dzwoniło już wiele kobiet. Nie wie dokładnie ile, bo nigdy nie liczył. Ogłasza się mniej więcej dwa razy w roku. I już sporo pań do niego zawitało. – Przeważnie przyjeżdżają na wakacje. Mają spanie, jedzenie, trochę mi tam pomagają – opisuje znudzony Mirosław. Mój telefon przeszkodził mu w robieniu obiadu. – A pani może ma na mnie ochotę? Za stary jestem? A widzi pani ile mam lat, ile ważę, ile mam wzrostu" – pyta bez ogródek.
Mirosław jest starym kawalerem. Za młodu do żeniaczki mu się nie spieszyło. Lata leciały i teraz łapie się za głowę, bo nie ma ani żony, ani dzieci, ani wnuków. – Co ja sobie narobiłem – mówi przerażony.
– Samemu źle. Już tu kartofle obrałem, kurczaka trzeba piec. Bałagan mam w domu – żali się. – Szuka pan sprzątaczki i kucharki? – dopytuję. – Szukam sobie kobiety, która by już była ze mną na zawsze, jako konkubinat czy małżeństwo – mówi beznamiętnie. Udało mu się poznać już niejedną, ale najczęściej były to panie z głębi Polski. – Miejscowe, z mojego regionu, to powiem szczerze, dziwne kobiety. Te z centralnej Polski są fajne, ale przecież ja się tam nie przeniosę. One też nie chcą. Więc wiosną i latem nadmorskie mieszkanie Mirosława zamienia się w hotel.
Mirosław narzeka, że kobiety wcale nie szukają miłości, partnera, a pieniędzy. – Poznałem panią z Elbląga, która jednego pana oskubała z mieszkania, i zionie, i zionie. Nawet nie potrafiła ukryć tego, że jej chodzi głównie o pana, po którym można by szybko zdobyć mieszkanie – opowiada Mirosław.
Potem przerywa znów: – A mamuśka wolna, do wzięcia? – pyta. – Ale przecież pan nie szuka miłości – odpowiadam. – Widocznie mimo wszystko samemu jest mi dobrze. Stękam, że muszę gotować, sprzątać, ale przynajmniej nikt mi nad głową nie bredzi. Wiem, że będę miał tu w wakacje wizyty. Wiem, że jedna pani, która była u mnie trzy razy, odwiedzi mnie. To bardziej taka towarzyska znajomość – ciągnie Mirosław. Ale szybko dochodzi do wniosku, że za długo rozmawiamy i przerywa. – No dobra, to idę zupę gotować.
Kazimierz, 66 lat, szuka: babeczki na wycieczkę "Domator, zadbany, niepalący, z poczuciem humoru. Uwielbiam wypady na łono natury. Ty – zadbana, ugodowa, uczciwa, bez większej nadwagi i problemów życiowych". I Kazimierz obiecuje, że dla przyszłej pani będzie "na pewno lepszy, niż samotność". Długo się ogłaszał i wydzwaniał, ale już chyba brakło mu sił. – Jeżeli mam poznać jakąś babę, która patrzy na kasę, auto, to jednak wolałbym zostać sam. Chciałbym poznać skromną, fajną babeczkę, żeby wyjechać z nią na wycieczkę. Ale do tej pory mi się nie udało – mówi zawiedziony.
Polecano Kazimierzowi, by w sanatoriach poszukał kobiety. Dostał przydział, ale wcześniej dowiedział się, co tam się wyprawia. – Przepraszam bardzo, ale dla mnie sanatoria – niech się pani nie gniewa za takie wyrażenie – to kur***wo. Tam jeżdżą mężatki i się pie***lić – mówi Kazimierz. – Jak miałem jechać do sanatorium, żeby przelecieć jedną, czy druga babkę i później przyjechać i znowu być samotny, to po co? Ja po prostu chcę poznać kogoś, żeby wyjechać nad wodę, na grilla, a nie do sanatorium, żeby zaspokoić się seksualnie.
Kazimierz robi wszystko, żeby nie zanudzić się w domu. Ma dodatkową pracę, mimo że jest na emeryturze. – Nie jestem samotny, bo mieszkam z córką, ale ona ma swoje życie. A ja mam swój pokój. Patrzę w telewizor i w sufit. Nic więcej. I to jest właśnie ta moja samotność.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Reklama.
Udostępnij: 356
Krystyna
Powiem brzydko, bo jestem stara i dużo powiedzonek znam: "Na starej piczy, to się ch*** ćwiczy”. Tacy są nasi seniorzy. Najgorsi ci warszawscy. Są tak zadufani w sobie, że głowa mała. Jeden mówi, że na ciągniku by się przejechał, ja mu na to, żeby se kupił. I wyłączam się, bo na co komu takie głupoty. Inny mówi, że wczoraj był u jakiejś pani, a dziś przyjechałby do mnie. Ale opowiada mi, że z nią wyprawiał seks i było okej. Więc ja mu na to: "a spier*** ty facet ode mnie". Jakby moje dzieci wiedziały, że ja takie telefony miałam, to powiedziałyby mi: "mamo, że ciebie chyba poje*** na stare lata.
Janina
Nie jestem seksturystyką. Mój dom to nie hotel. Mężczyźni są przyzwyczajeni do tego, że zaraz pani zaprosi do domu, obiad postawi, wikt i opierunek, a i coś więcej. Ani nigdzie nie jeżdżę, ani nikogo do domu nie zaproszę. Pierwsze spotkanie w kawiarni. Najpierw rozmowa, wzajemna ocena, poznanie się, każdy potem płaci za siebie. Mnie mężczyzna musi zafascynować. Spotkałam się może z 7 razy. Pani wybaczy, ale jak stare chłopisko przychodzi w dresie albo takie zapyziałe, to się odwracam na pięcie i uciekam.
Hanna
Zahaczałam go i z tej i tamtej strony, a raczej panowie jak kłamią, to się gubią. Próbowałam go podejść, czy mówi prawdę. Jak opowiadał coś o dzieciach, to udałam, że nic nie pamiętam i znów pytam. A jeżeli dwa razy mówi to samo, to oznacza, że prawda.
Antoni
Ale na ten towar nie ma kandydatek. Liczę na to, że może ktoś się jednak znajdzie. Jeszcze jestem na absolutnym chodzie. Chociaż od dwóch lat czuję, że opadam z sił, chudnę. Jakby się jakaś opiekuńcza trafiła, tobym jakoś ją wsparł. Nie na zasadzie handlowej, bo na razie nie potrzebuję opiekunki. Szukam kogoś do miłości, w takim wydaniu jakie jest możliwe.
Antoni
U nas była miłość, ale nie okazywaliśmy sobie uczuć. Nasi dwaj synowie też nie mieli ciepła. Jeden i drugi się ożenił. Teraz się rozwiedli. Mają zaufanie do obcych, a do rodziców nie za bardzo, chyba dlatego, że nie było ciepła. To są bardzo kochane moje dzieci, ale widzę, że dosłownie nie wynieśli z domu tej miłości. Nic nie spada z nieba.
Jan
Pytam, gdzie: w góry czy nad morze, ale słyszę, że koniecznie musi to być wycieczka zagraniczna. Więc pytam, kto ma za to płacić i wtedy słyszę "no jak to kto, ty". Ręce opadają po trzech dniach. Trzeci raz daję to ogłoszenie, ale nic na siłę, bo do tanga trzeba dwojga. Konkretnej osoby szukam, a nie zabawy. Turystą nie jestem, żeby latać z jednego końca Polski na drugi.
Agata Drozdowska
biuro matrymonialne Ostoya
Biura matrymonialne przeżywają teraz oblężenie. Zgłaszają się do nas osoby w różnym wieku. Mamy też grupę w wieku 60-90 lat. Nasz najstarszy klient miał 90 lat i nie szukał partnerki, tylko żony. Nasi klienci najczęściej szukają przez biuro, bo w ten sposób mogą trafić na osoby, których nie interesuje sponsoring czy wyłącznie seks. A tacy często się trafiają. Był u nas pan, który miał około 80 lat i musiałam go z biura skreślić za nadgorliwość seksualną. Były na niego skargi, on deklarował, że na spacery chodził nie będzie, wprost mówił, że spotykamy się u niego, dwa razy w tygodniu. Ciekawa jest też historia 90-latka. Trudno było uwierzyć, że ma tyle lat. Był dziarski, grał na giełdzie, wdowiec, bezdzietny. I mieliśmy panią, która dokładnie takiego kandydata szukała. Wiek nie był dla niej przeszkodą. A im starszy, tym lepszy. Bo proszę pamiętać, że przez biuro szuka się nie tylko miłości życia, ale i stabilizacji. Także to historia, która skończyła, a właściwie zaczęła się ślubem.
Mirosław
Koledzy poumierali, albo mieszkają daleko, albo są kulawi, chorzy. A ja dość zdrowy jestem. Po co ja ich słuchałem, jak narzekali na swoje żony i teściowe. Prawdopodobnie niesłusznie, to oni byli bardziej winni. Mówiłem, że ja to sobie poczekam. Później zacząłem studiować na wieczorówce, potem miałem problem zdrowotny. I tak zostało.
Mirosław
To jest turystyka matrymonialna. Przeważnie w lecie i w wakacje. W zimie nie ma chętnych na przyjeżdżanie. Mieszkam w dużym nadmorskim mieście, to dosyć atrakcyjne miejsce dla pań. Rozumie pani, hotel, jedzenie, pobyt tutaj - to wszystko by je kosztowało. U mnie mają za darmo. Turystyka matrymonialna pod pozorem poznania się, panie lubią sobie przyjechać i pobyć.
Kazimierz
W dzisiejszych czasach najtrudniej jest o kogoś zupełnie normalnego. Co która do mnie dzwoni, to najpierw pyta mnie o to, ile mam emerytury, jakie mam auto. Czy to jest normalne? Chciałbym spotkać kogoś normalnego, zwykłego, żeby wyjechać nad wodę, w góry. A o kogoś takiego jest bardzo trudno.