
Czy Pani sobie zdaje sprawę z tego, przyczyną jakich nadużyć może stać się i jakie konsekwencje nieść ze sobą usunięcie z podstawy zapisu o dzieciach z niepełnosprawnościami i AAC w przedszkolach? Czy wie Pani, co oznacza brak zapisu o komunikacji alternatywnej i wspomagającej dla dzieci z autyzmem, afazją, ZA i innymi neurotrudnościami na wszystkich etapach edukacyjnych? Dla dzieci, które takiego wsparcia po prostu potrzebują niezależnie od postawionej diagnozy? Nie zakazujecie, ale i nie włączacie AAC do standardu postępowania u dzieci z problemami w komunikacji! Warto przy tym wspomnieć, że w podstawie z roku 2016 w części dotyczącej przedszkoli jest mowa i o dzieciach niepełnosprawnych i o AAC.
– Dzielicie dzieci na te lepsze i gorsze? Te, które mają prawo do AAC i takie, którym tego prawa odmawiacie? Jaki klucz zastosowaliście? – pyta mama Franka, która na swoim blogu raz po raz tłumaczy, że przecież fakt, iż ktoś nie mówi, nie oznacza, że nie ma nic do powiedzenia. No i to, że komunikacja to nie tylko mowa.
Co to oznacza? Do tej pory nauczanie indywidualne dziecka mogło być prowadzone w domu lub w szkole, czy w przedszkolu. Albo też trochę tak, trochę tak. Jeśli zmiany wejdą w życie, dziecko z nauczaniem indywidualnym wręcz nie będzie miało wstępu do szkoły. A szkoła takiemu dziecku zapewnia niewiele. Jeśli jest to uczeń klas I - III podstawówki, to jest to tygodniowo zaledwie 6-8 godzin nauczania, jeśli IV - VI to jest to 8-10 godzin w tygodniu. Zdrowe dzieci w szkole mają znacznie więcej lekcji, dlatego jasne jest, że taka forma edukacji jeszcze bardziej przekreśla ich szanse na opanowanie podstawy programowej. Jak inaczej to nazwać niż dyskryminacją? Dlatego Agnieszka Kossowska w liście do Anny Zalewskiej pisze ze złośliwą ironią.
Pani Minister,
z serca Pani dziękuję, że w projekcie rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej w sprawie indywidualnego obowiązkowego rocznego przygotowania przedszkolnego dzieci i indywidualnego nauczania dzieci i młodzieży wprowadza Pani zmianę tak rozbieżną z ideą nauczania włączającego – realizację nauczania indywidualnego TYLKO w domu dziecka, bez możliwości (jak to ma miejsce teraz) realizacji NI (nauczanie indywidualne – przyp. red.) na terenie przedszkola/szkoły. A niech siedzi dzieciak w chałupie, co się po szkole będzie szwendał i jeszcze, nie daj panie Boże, ze społeczeństwem zdrowym mieszał! Jeszcze tych zdrowych pozaraża albo głowy pourywa?
Obecnie wielu uczniów z autyzmem i nie tylko część lekcji, które wymagają od nich większego skupienia i koncentracji, ma w trybie indywidualnym, a pozostałe (np. w-f, plastykę, czy muzykę) mają z resztą klasy. Ministerialne rozporządzenie zaś sprawi, że dzieci te będą skazane na cztery ściany i brak kontaktu z rówieśnikami. Stąd lawina komentarzy rodziców tych dzieci, ale nie tylko.
Co powiedzieć mamy swoim dzieciom, że jesteście trędowate i zamykamy Was w domu! Dramat!!! To będzie mieć okropne skutki na psychikę dzieci,będą w izolacji, samotności cierpieć na depresję...
Czy nie widzicie tu jakiegoś paradoksu? Z jednej strony Pani Premier promuje ustawę "za życiem" i apeluje o to, by rodzić niepełnosprawne dzieci, z drugiej, gdy takie dziecko się już urodzi, rządzący mają je brzydko mówiąc "gdzieś". Cofamy się do czasów komuny. Piszę to, czerpiąc z własnego doświadczenia. Sama przez większość podstawówki i całe liceum miałam nauczanie indywidualne. Mam porażenie mózgowe i z powodu niedostosowania architektonicznego szkoły mogłam mieć tylko NI, bo poruszam się tylko na wózku. Z kontaktem z rówieśnikami było więc różnie, tym bardziej, że wychowawczyni z liceum wymyśliła, że temu, kto będzie mnie odwiedzał, postawi szóstkę ze sprawowania...
Im człowiek jest starszy, tym trudniej jest coś wywalczyć. Skończyłam dwa kierunki studiów, a nie mogę znaleźć choćby stażu, nie mówiąc o pracy, bo przedstawiciele różnych instytucji twierdzą, że "problemem jest wózek". Wynika z tego, że wszyscy niepełnosprawni mają się zamknąć w domach, żeby zdrowym nie robić problemów.
"Za życiem" – ha, zabawne. Szkoda tylko, że to "życie" coraz bardziej przypomina wegetację.
Nie wyobrażam sobie, że moje dziecko może uczyć się tylko w domu w odizolowaniu od rówieśników. Korzystając z takie formy nauki w domu nie będzie istniał wśród kolegów, a Jego samotność może mieć wpływ na nawrót depresji, czego się szczególnie obawiam, bo to jest niebezpieczna choroba, która odbiera chęć do życia. Moje dziecko ma prawo żyć wśród ludzi i z nimi przebywać, a przepisy powinny tak regulować prawo oświatowe, by w pierwszej kolejności patrzeć na dobro dziecka.
Mnie się zwyczajnie chce płakać. Ale ja tak mam. Bo na działanie nie mam zwyczajnie siły...
AKTUALIZACJA