
Statystyki mówią jednoznacznie, że w Polsce spada liczba dokonywanych kradzieży. Problem w tym, że wiele z nich po prostu nie jest zgłaszana policję, dzięki temu nic nie psuje statystyk. A pomysłowość złodziei wydaje się nie znać granic.
REKLAMA
– Proszę pana, to nagminne. Wczoraj tak było, dziś rano robiliśmy porządki, godzina 13 i znów wszystko rozgrzebane – żali się sprzedawczyni w jednym z warszawskich sklepów Biedronka. Stoimy obok półki z ryżem i makaronami. Mniej więcej połowa pudełek z ryżem jest otwarta, w wielu brakuje jednej lub dwóch torebek.
W tym konkretnym sklepie ginie głównie ryż i jogurty. – Z jogurtami robią tak, że z opakowania zbiorczego wyjmują pełną buteleczkę, a wsadzają pustą. Kiedyś zastanawialiśmy się z koleżankami, czy ktoś tego nie pije na miejscu w sklepie, ale chyba nie – opowiada sprzedawczyni. W każdym razie nigdy nikogo nie udało się złapać za rękę.
Teoretycznie taka kradzież jest bardzo prosta. Otworzenie tekturowego pudełka i wyjęcie jednej torebki ryżu zajmuje chwilę. Schowanie ryżu do kieszeni czy wrzucenie do torby też nie jest trudnym zadaniem. – Nie ma tygodnia, żebyśmy nie notowali takich strat. Są wkalkulowane w koszty prowadzenia sklepu – twierdzi Magdalena Rybak, kierownik Biedronki.
Jakimś rozwiązaniem byłby monitoring i zwiększenie liczby ochroniarzy i detektywów w sklepach. – To by może zmniejszyło straty, ale ponosilibyśmy większe koszty ochrony i per saldo byłoby pewnie drożej niż jest teraz – przekonuje Rybak. Uczula wszystkich pracowników, żeby zwracali pilną uwagę na podejrzanie zachowujących się ludzi w sklepie, choć ma świadomość, że pracownicy nie bardzo mają czas na pilnowanie klientów. – Albo siedzę na kasie, albo rozkładam towar. Trzeba by mieć oczy dookoła głowy – mówi pracownica Biedronki.
Tym bardziej, że pomysłowość złodziei zdaje się nie znać granic. W sklepie Peek Cloppenburg na próżno szukać pasków przy kurtkach Wellensteyn. Wszystkie zostały wyjęte przez sprzedawczynie. – Ludzie brali te paski i wynosili. Później pewnie zakładają je do innych płaszczy czy kurtek, mają logo Wellensteyn i fajnie jest – przekonuje sprzedawczyni. A sklepie pozostawał wybrakowany towar, wart o wiele więcej niż pudełko z czterema porcjami ryżu w torebkach.
Klient oczywiście dostanie paski przy kasie. W podobny sposób sprzedawcy w kioskach zabezpieczają się przed kradzieżami płyt z filmowymi hitami dołączanymi do tygodników. Samo zafoliowanie gazety razem z płytą zbyt często okazuje się niewystarczającym zabezpieczeniem.
Kradzież paska od kurtki, płyty z filmem wyjętej z czasopisma czy torebki ryżu z tekturowego pudełka jest jednak niczym wobec tego, co zrobił złodziej w jednym ze sklepów Lidla. Bloger Robert Szulc zamieścił na Facebooku dwa zdjęcia, na których widać, że komuś udało się „upić” trochę wina Velada, i to bez odkorkowywania butelki.
Sztuki tej dokonano poprzez przedziurawienie korka i zapewne wpuszczenie do środka igły. Wskazuje na to ślad na aluminiowej osłonie korka, w której widać mały otwór, akurat na igłę lekarską. „Spryt hobbystów nie zna granic” – napisał Szulc na Facebooku. W komentarzach internauci zastanawiają się, czy koneserzy wina spuszczają zawartość do jakichś pojemników i degustują na spokojnie w zaciszu domowym, czy też konsumują na miejscu. Bezczelność złodziei jest tak wielka, iż wyobraźnia podpowiada różne scenariusze, łączne z takim, że kosztowali napój z kieliszków „pożyczonych” z sąsiedniej alejki.
Albo piją przez rurkę. W sklepie Leroy Merlin na Żeraniu ciężko jest znaleźć niewybrakowany baniak na benzynę do kosiarki. Komplet składa się z czerwonego kanisterka na 5 litrów paliwa, nakrętki i lejka z korkiem, który po nakręceniu na kanister ułatwia nalewanie benzyny do kosiarki spalinowej. Na kilkanaście kanistrów znajdujących się na półce tylko część miała korki, a zaledwie nieliczne lejek.
Z tymi kosiarkami to w ogóle jest przedziwna sprawa. W tych stojących na ekspozycji czasem brakuje korka wlewu do baku, czasem zakrętki zbiornika oleju, innym razem dźwigni napędu. To taki drut, który naciska się, gdy się chce wprowadzić w ruch kosiarkę z napędem. Koszt w sklepie z częściami zamiennymi waha się w granicach 25 zł. Bez problemu można zrobić we własnym zakresie.
I to jest właśnie największy problem. Wiele spraw dotyczących kradzieży jest umarzanych ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Owszem, czasem przewinie się w statystykach jakaś staruszka, której nie było stać na białą bułkę czy dzieciak, który próbował wynieść ze sklepu lizaka czy butelkę piwa, ale w większości wypadków takie sprawy nie mają dobrego zakończenia.
W styczniu tego roku w całej Polsce dokonano 1080 kradzieży, o 198 mniej niż rok wcześniej. Ale to tylko statystyki, a jak wiadomo, jest to taka nauka, według której koń i jeździec mają średnio po trzy nogi. Funkcjonariusz z wydziału rzecznika Komendy Głównej Policji przyznaje, że wiele drobnych kradzieży w ogóle nie jest zgłaszanych, a tym samym nie zostają ujęte w statystykach. Jego słowa potwierdza kierownik z Biedronki, która mówi otwarcie, że szkoda im czasu na wypełnianie tych wszystkich papierków. – Chyba, że ukradną coś droższego niż torebka ryżu, to wtedy – wyjaśnia Magdalena Rybak.
Do 2013 roku przestępstwem określano kradzież rzeczy o wartości powyżej 250 złotych. Później podniesiono ten próg do 400 zł, poniżej tej wartości zabór mienia określany jest jako wykroczenie. Na złagodzeniu przepisów skorzystali głównie złodzieje, którzy poczuli się bezkarni. Wiedzą, że ich drobne kradzieże najprawdopodobniej nawet nie zostaną ujęte w policyjnych statystykach.
