Ta historia jest przerażająca, bo łatwo sobie uświadomić, że każdy z nas mógłby być na miejscu pana Andrzeja. Żarty są tu może nie na miejscu, ale... No, nie wybieramy sobie tego, kto wjedzie w tył naszego samochodu. Handlowiec ze Zduńskiej Woli miał podwójnego pecha – nie dość, że w wypadku został ciężko ranny, to sprawcą okazał się profesor prawa, późniejszy sędzia Trybunału Konstytucyjnego. A on robi wszystko, by ze sprawcy stać się ofiarą.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Prof. Lech Morawski ze zdarzenia tego wyszedł bez szwanku. To on jechał swoim mercedesem z prędkością ok. 135 km/h i uderzył w tył dostawczego peugeota boxera jadącego ok. 100 km/h. Kierujący peugeotem Andrzej Peruga trafił do szpitala z ciężkimi obrażeniami, przeszedł operację. Przez pół roku był na zwolnieniu, potem w sanatorium. Dziś znów jeździ po Polsce, bo taka jest jego praca, choć do zdrowia w pełni nie wrócił – czeka go jeszcze jedna operacja z niewiadomym skutkiem.
Gdy 18 czerwca 2015 r. na autostradzie A1 w drodze z Tczewa do Zduńskiej Woli uległ wypadkowi, w najczarniejszych snach nie przewidywał, że ciężkie obrażenia to nie wszystko, co go w tej sprawie spotka. – Przecież każdy kierowca wie, że winny jest ten, który wjeżdża w "kufer" – mówi w rozmowie z naTemat. A jednak...
Wkrótce miną dwa lata od wypadku, do którego doszło w okolicach Starogardu Gdańskiego. Miał Pan okazję przez ten czas spotkać się twarzą w twarz z prof. Morawskim?
Niestety nie. Pewnie, gdyby sprawa dotyczyła dwóch osób o podobnym statusie społecznym, to można byłoby porozmawiać i dojść do jakichś ustaleń. Ale on jest profesorem prawa, sędzią Trybunału Konstytucyjnego, a ja zwykłym szarym obywatelem.
Ale to pan profesor, wszystko na to wskazuje, jest tu sprawcą.
Oczywiście. I w sumie na początku nie miałem nawet do niego o to pretensji. Jeżdżę samochodem zawodowo od ponad 20 lat, widziałem na drodze niejedno i wiem, że takie rzeczy się po prostu zdarzają. Może pana Morawskiego coś rozproszyło, może stało się to z nieuwagi, może był przemęczony i oko mu się przymknęło.
Jechałem prawym pasem autostradą. Nie było żadnego tłoku. Mercedes, który jechał za mną, na moment zjechał z lewego pasa, tak jak to na miejscu ustalili biegli, i uderzył w tył mojego samochodu. Jego prędkość była dużo wyższa, więc straciłem panowanie nad kierownicą. Nie miałem jak hamować, bo zupełnie nie byłem przygotowany na to, że ktoś mnie uderzy w "kufer". Jechałem na tempomacie. Pełne zaskoczenie. Samochód zaczął iść bokiem, ruchem ślizgowym. Potem obrócił się tyłem do kierunku jazdy, uderzył w lewą barierkę dźwiękochłonną, przewrócił się na lewy bok – tu gdzie jest siedzenie kierowcy – i tym bokiem szorował po jezdni zatrzymując się przy prawej barierce.
A wiedział Pan od razu, z kim ma Pan do czynienia?
Początkowo nie, ale zrozumiałem to, gdy sprawy nabrały takiego obrotu, iż musiałem szukać prawnika. Skoro wypadek wydarzył się pod Gdańskiem, to uważałem, że najlepiej będzie znaleźć prawnika na Pomorzu. I nagle okazało się, że nikt nie chce zająć się sprawą, w której musiałby wystąpić przeciwko panu Morawskiemu. Wielu adwokatów mówiło, że jest im niezręcznie, bo byli jego studentami, inni tłumaczyli, że uczyli się z jego książek.
Takich wypadków w Polsce codziennie, niestety, są dziesiątki. Bardzo rzadko jest w nie angażowana prokuratura – zwykle wystarczają ustalenia policji. Tym bardziej, że – wydawałoby się – tu za bardzo nie ma co ustalać: mercedes prof. Morawskiego wjechał w tył pańskiego peugeota. Dlaczego przez dwa lata śledczym nie udało się stwierdzić tego, co chyba jest oczywiste?
No i właśnie to jest dla mnie zagadką. Tą sprawą zajmuje się już chyba czwarty prokurator, a dokumenty krążą z miasta do miasta. Początkowo dochodzenie prowadziła Prokuratura Rejonowa w Starogardzie Gdańskim, ale uznano, że to zbyt niska ranga i śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Gdańska prokuratura chciała oddać ją jeszcze wyżej, pod skrzydła ministra Ziobry, do Prokuratury Krajowej. Skończyło się to tak, że Krajowa tego śledztwa nie prowadzi, ale objęła je monitoringiem.
Ale przecież z punktu widzenia policji, czy prokuratury – sprawa jest banalna...
Z mojego punktu widzenia ten wypadek banalny nie jest. Trafiłem do szpitala, co prawda bark mam skręcony na 10 implantów, ale pozostały zerwane mięśnie i ścięgna prawej ręki, a jestem przecież praworęczny. Do tego doszły m.in. obrażenia kręgosłupa. Na zwolnieniu lekarskim byłem pół roku, przechodziłem rehabilitację. Moje leczenie wciąż nie jest skończone. Czeka mnie jeszcze jedna operacja, której powodzenie nie jest proste do przewidzenia.
Mówię "banalna", bo policjanci, którzy byli na miejscu zdarzenia i tego typu wypadków w pracy widzieli wiele, wątpliwości żadnych nie mieli.
Żadnych – w ich opinii do wypadku doszło w wyniku nieuwagi kierującego mercedesem, a wiadomo, że ja jechałem prawidłowo prawym pasem.
To kiedy się okazało, że sprawa toczy się inaczej niż – wydaje się – nakazywałyby to zasady logiki?
Kiedy już zdrowotnie dochodziłem do siebie i zacząłem załatwiać sprawy związane z odszkodowaniem. Mój samochód był w 50 proc. w leasingu, po wypadku nie nadawał się już do niczego. Chciałem odzyskać choć część jego wartości, więc udałem się do ubezpieczyciela pana Morawskiego z policyjną notatką stwierdzającą, kto jest sprawcą. I tu się zaczęły schody...
Okazało się, że pan Morawski powiadomił swojego ubezpieczyciela, iż nie poczuwa się do winy, a żadne zarzuty nie zostały mu postawione. W związku z tym ubezpieczyciel wstrzymał wszelkie procedury związane z wypłatą odszkodowania. I tak będzie aż do momentu, gdy sprawca nie zostanie skazany prawomocnym wyrokiem. Interesujące jest, że pan Morawski zdążył powiadomić swojego ubezpieczyciela, jednak do dnia dzisiejszego nie zdążył ani razu zapytać, choćby telefonicznie, czy żyję, a jeśli żyję, to czy może potrzebuję jakiejś pomocy? Można powiedzieć: "zero" – zainteresowania!
Więc nie dostał Pan do tej pory nic w ramach ubezpieczenia?
Pierwszą operację zrobiłem na własny koszt, bo okazało się, że na NFZ terminy są takie, iż byłbym skazany na kalectwo, a nie widać szans na szybkie zakończenie sprawy pod względem prawnym. Z drugą operacją, ze względów finansowych, już czekam w zwykłej kolejce, termin mam w sierpniu przyszłego roku.
Zdrowie – wiadomo – najważniejsze. A samochód?
Jego właścicielem był leasingodawca. Samochód był rozbity, nie dało się nim jeździć, a ja jeszcze przez pewien czas musiałem spłacać raty leasingowe. Normalnie jest tak, że przyjeżdża rzeczoznawca ubezpieczyciela i wycenia szkodę. Ale ponieważ ubezpieczyciel prof. Morawskiego wstrzymał wszelkie procedury, to uznałem, że nie mogę czekać i sprawę leasingu zamknąłem z własnego auto casco.
Rzeczoznawca mojego ubezpieczyciela orzekł szkodę całkowitą, wrak został wystawiony na przetarg i część poniesionych kosztów udało mi się odzyskać – ale niewielką. Handluję elegancką, wizytową konfekcją damską i oczywiście w wypadku ten towar uległ zniszczeniu – za to też nie mogłem uzyskać nic z ubezpieczenia. Zniszczone zostało specjalne wyposażenie – stelaż, aby móc przewozić odzież, odpowiednia podłoga. W nowym samochodzie znów musiałem w to zainwestować...
Bo zdecydował się Pan na powrót do pracy?
Tak. A żeby wrócić do swojej działalności, musiałem mieć nowy pojazd. Nie mogłem wziąć kolejnego samochodu w leasing ani na kredyt, ponieważ poprzedniego leasingu nie miałem jeszcze zamkniętego i w związku z tym nie miałem też zdolności kredytowej. Nie miałem wyjścia, więc pożyczałem od znajomych i przyjaciół po kilka-kilkanaście tysięcy, aby móc kupić samochód, znów jeździć i zarabiać.
I ubezpieczyciel, i Pan czekacie na wyrok. W międzyczasie natomiast zmieniła się sytuacja prawna prof. Morawskiego. Został wybrany i zaprzysiężony na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, zatem chroni go immunitet...
Właśnie – a jego kadencja trwa 9 lat, tymczasem po 5 latach sprawa się przedawni. Wyroku nie będzie i ja zostanę bez żadnego odszkodowania. Z dotychczasowego przebiegu zdarzeń – wątpię, czy pan Morawski pokaże klasę i zrzeknie się immunitetu, nie kryjąc się za nim, aby poddać się orzeczeniu niezawisłego sądu w tej sprawie.
Zatem – żeby sprawa trafiła do sądu, prokuratura musi wystąpić z wnioskiem o uchylenie immunitetu sędziemu Morawskiemu. Z doniesień trójmiejskich mediów wynika, że gdańska prokuratura taki wniosek miała już gotowy, ale nie został on wysłany, bo nastąpiła interwencja Prokuratury Krajowej.
Ja w tej sprawie napisałem nawet list do ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry z prośbą, aby przyspieszyć to wszystko. Odpowiedzi udzielił mi dyrektor jednego z departamentów w Prokuraturze Krajowej, który tłumaczył, że policjanci i biegli badający sprawę tego wypadku niezbyt rzetelnie podeszli do swoich zadań. W związku z tym zasugerowano Prokuraturze Okręgowej, że należy powołać nowych biegłych. Wówczas poczułem, że dzieje się coś naprawdę dziwnego i nabrałem obaw, że prokuratura będzie co chwilę powoływać kolejnych biegłych, aż wreszcie któryś wykaże, że to ja jestem sprawcą wypadku.
Dziś męczy mnie poczucie bezsilności wobec całego tego układu. Wiem, że jestem niewinny. Wiem, że prawda jest taka, jaką przedstawiam. Wiem, że wszystko wskazuje na to, iż wersja, jaką przedstawia pan Morawski, jest nieprawdziwa. A jednak – wiem też, że mogę zostać uznany winnym, bo z jednej strony stoi szanowany profesor prawa, sędzia Trybunału Konstytucyjnego, a z drugiej zwykły, szary obywatel.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
Prof. Lech Morawski z mediami na temat tego wypadku nie rozmawia. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku informuje, że posiada już kolejne ekspertyzy biegłych, a one potwierdzają wersję Andrzeja Perugi, przeczą zaś wersji wydarzeń, jaką przedstawia prof. Morawski.
A o uchyleniu immunitetu sędziemu Trybunału decyduje Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK.
Do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wpłynęła opinia z zakresu wypadków drogowych sporządzona w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie im. prof. Sehna. Opinia ta wyjaśnia poprzednie niejasności, uwzględniając wersje przedstawione przez uczestników zdarzenia. Z treści opinii wynika, że do wypadku doszło w wyniku najechania na tył samochodu pokrzywdzonego, który poruszał się prawym pasem. I ta opinia z Krakowa, i poprzednia uzyskana z Laboratorium Kryminalistycznego są spójne, jeśli chodzi o wnioski końcowe. Aktualnie prokuratura planuje dalsze czynności, mające na celu wyjaśnienie przyczyn zachowania się uczestników tego zdarzenia. Mogę powiedzieć tylko tyle, że będą weryfikowane okoliczności wskazane w opinii. W zależności od wyników tych dodatkowych czynności będą podejmowane dalsze decyzje, w tym oczywiście w zakresie ewentualnego skierowania wniosku o uchylenie immunitetu.