
Jeśli wierzyć w opowieść Krzysztofa Łozińskiego, był niczym filmowy Forrest Gump, zawsze obecny przy przełomowych wydarzeniach w historii Polski. Jakby na złość bohaterowi, spisujący tę historię kronikarze nie odnotowali ważności jego udziału i obecności. Dopiero teraz, gdy stał się nowym szefem KOD, zainteresowanie mediów, jupitery i mikrofony skierowane są na niego. Nareszcie!
"Łozować, znaczy wystawić kogoś do wiatru" tą fatalną legendą opartą rzekomo na nazwisku Krzysztofa Łozińskiego żyje już połowa internetu. Bo skoro jeden z założycieli KOD wystawiał kiedyś do wiatru, to pewnie i cały KOD zrobi to samo ze swoimi sympatykami - piszą złośliwcy. Skąd wzięła się ta sprawa?
Żyjemy w takim kraju, że każdy, kto cokolwiek osiągnie w dowolnej dziedzinie, musi zostać doszczętnie opluty, oczerniony i obrzucony obelgami. Ostatnio takim miernotom pomaga anonimowość Internetu. (…)zacząłem wytaczać procesy i ustawiła się do mnie długa kolejka przepraszaczy. Kajali się, pisali sprostowania, a za plecami robili dalej to, co i przed tym. Ilość wygranych procesów nie ma żadnego wpływu na ilość obelg, bzdur i kłamstw, które o tobie napiszą. Proponuję też formę popularno-porzekadłową: na hejtera tylko siekiera.
Gdyby tę historię poznał Quentin Tarantino nie powstałby "Kill Bill", ale "Kill Krzysztof", zaś akcja filmu toczyłaby się w Polsce lat 80. Łoziński przekonuje, że był założycielem elitarnej, grupy karateków. Jako oddział uderzeniowy Solidarności mieli gołymi pięściami młócić kości funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Nigdy o tym nie słyszeliście? Bo oddział ten był najlepszy, tajny i przez to głęboko zakamuflowany w strukturach związku.
Dowód wisiał niegdyś na ścianie mieszkania Łozińskiego w Warszawie. To zdjęcie przedstawiające odcisk stopy na śniegu. Ślad o długości ok. 50 cm sfotografował Mirosław Wiśniewski, uczestnik wyprawy na himalajski szczyt Lhotse. Łoziński zabezpieczył dowód i przeprowadził wnikliwą analizę. "Na pewno nie ludzki. Człowiek nie robi kroków po 1,5 metra" – zawyrokował.
Kiedy na polską scenę polityczną wkroczył Komitet Obrony Demokracji, było tylko kwestią czasu, kiedy ujawni się jego prawdziwy twórca. A nie był nim Mateusz Kijowski – ten jedynie miał założyć profil na Facebooku, od czego zaczęła się spontaniczna popularność ruchu.
