Fanatyczki torebek czy szminek to odsetek populacji. Tymczasem kobiet, których serce nie zabiło przynajmniej raz w życiu mocniej na widok butów, jest naprawdę niewiele. I choć jedne z nas pociągają szpilki dwunastki w panterkę, a inne wzdychają do aerodynamicznych adidasów, czujemy, że w pięknych butach, niezależnie od definicji, jest coś, co uskrzydla nie gorzej, niż sandały Hermesa. Oglądamy nową kolekcję pierwszej polskiej marki zajmującej się wyłącznie butami ślubnymi i zastanawiamy się, co magnetyzuje w pantofelkach.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Ida Borejko, jedna z bohaterek serii książek dla dziewcząt autorstwa Małgorzaty Musierowicz poszukiwania butów ślubnych kończy z białymi kaloszami. Choć stopa w imponującym rozmiarze 40, ani asortyment obuwniczy lat 80. z pewnością nie ułatwiły polowania na białe pantofle, ta scena dobrze oddaje problem, przed którym staje wiele przyszłych mężatek.
W badaniu przeprowadzonym kilka lat temu z udziałem kobiet przygotowujących się do ślubu, okazało się, że najtrudniejsze do znalezienia były nie suknia i zespół, ale właśnie buty. Trudno się dziwić, buty ślubne z prawdziwego zdarzenia (czyt. „nie z Zary”) to coś, co kojarzy się z ciemnym kątem sklepu obuwniczego i kilkoma klasycznie przedpotopowymi modelami.
Białe czółenka były mniej więcej od końca lat 80. czymś, czego absolutnie nie wypadało nosić z innej okazji, niż własne wesele (opcjonalnie nocny dyżur w szpitalu), a zatem wydatkiem jednorazowym. Można powiedzieć, że to tak, jak suknia, tyle że ta ostatnia nie może przejść niezauważona i nieutrwalona na zdjęciach. W przeciwieństwie do butów, które mają spore szanse umknąć uwadze tak gości, jak fotografa. Przez lata doborze ślubnego obuwia towarzyszyła więc zasada – kupić–założyć–odstawić na zawsze.
Buty od wieków były kojarzone z małżeństwem i płodnością, używano ich przy obrządkach weselnych i z okazji świąt mających zaklinać urodzaj. Echa tych tradycji i magicznego znaczenia przypisywanego butom pobrzmiewają w bajkach. Pojawiają się w Andersenowskich „Kaloszach szczęścia”, „Butach w tańcu przetartych” braci Grimm, ale także w „Kocie w butach”. Rubinowe pantofelki Judy Garland z filmu „Czarnoksiężniku z Krainy Oz” kojarzą wszyscy i to mimo że od jego premiery minęło niemal 80 lat.
Najbardziej znaną bajką, gdzie ważną rolę odgrywają buty jest bez wątpienia „Kopciuszek”. Choć opowieść o biednej dziewczynie, która rozkochuje w sobie księcia znamy w wersji Perraulta, baśń wywodzi się ze starożytnego Wschodu i ma blisko tysiąc wersji. Pantofelek jest tu przedmiotem magicznym, który pozwala na odnalezienie dziewczyny i poślubienie jej. Z drugiej strony to rodzaj emblematu dziewczęcości, który, jak nietrudno zgadnąć, wiąże się z fetyszem damskiego obuwia.
Przymierzanie kobiecego buta ma też silny podtekst erotyczny, symbolizuje stosunek seksualny (o czym wspomina nawet „Słownik symboli” Kopalińskiego). Jeśli dopisać do tego częste skojarzenie kształtu szpilki z wygiętym w ekstazie kobiecym kręgosłupem fakt, że podofolia jest jednym z najczęściej występujących fetyszy, przestaje dziwić.
Buty w wielu kulturach odnoszą się do małżeństwa. Niegdyś Muzułmanin, który chciał się rozwieść, zdejmował sandał, ciskał nim o ziemię w obecności świadków i mówił „Ona była moim sandałem i odrzuciłem ją”.
Na starożytnym Bliskim Wschodzie, czyli tam gdzie powstała baśń o Kopciuszku, wiązanie sandałów podkreślało wagę ślubnej przysięgi. Obuwie przywiązywane do powozu pary młodej miało gwarantować szczęście oraz liczne potomstwo, z kolei jeszcze u progu XX wieku w Europie przestrzegano przesądu nakazującego kobiecie w połogu połączyć się z mężem, wkładając na stopy jego buty.
Choć współcześnie mało kto zdaje sobie sprawę z tych nawarstwionych znaczeń, dobór obuwia ślubnego instynktownie traktujemy jako coś niezwykłego. Zwieńczenie sukni, ale także gwarant dobrej zabawy. Co prawda twórca kultowych szpilek, Christian Louboutin, powiedział kiedyś, że nie ma większej potwarzy dla gustu kobiety, niż komentarz zachwalający wygodę jej obuwia, jednak w przypadku własnego wesela lepiej nie przesadzić z ekstrawagancją.
Oczywiście, niebotycznie wysokie szpilki sprawiają, że w długiej sukni wygląda się posągowo, a w krótkiej nogi zaczynają spełniać standardy wybiegowe, ale spędzenie w nich kilku, jeśli nie kilkunastu godzin, to zadanie, któremu mimo dobrych chęci trudno sprostać. Wesele jest w znacznym stopniu ceremonią wyobrażeniową, podczas której wszyscy starają się być „trochę bardziej”: piękni, bogaci, towarzyscy czy uśmiechnięci. To wreszcie ziszczające się dziewczęce marzenie o byciu księżniczką lub po prostu możliwość zorganizowania imprezy z ponadprzeciętnym budżetem na własnych prawach. Ekstaza jednostkowego gustu i smaku.
Wybór pantofelków na bal, gdzie chcąc nie chcąc będziesz największą gwiazdą wieczoru, to dylemat nie tylko estetyczny, ale i praktyczny. Z jednej strony – przepłacać czy nie przepłacać, z drugiej: co z wysokością? Wybór jest jasny tylko w przypadku par podobnego wzrostu/takich, w których to mężczyzna jest niższy. Oprócz fundamentalnego pytania o liczbę centymetrów, trzeba wybrać jeszcze kształt obcasa i noska oraz zdecydować czy pięta powinna pozostać protokolarnie zakryta. Popularną metodą salwowania się od nieforemnego białego pantofla, tudzież wydania majątku na jednorazowe, choć wygodne i piękne buty, stało się podpieranie stylizacji panny młodej „motywem kolorystycznym”. Czyli oto mamy czerwone kwiecie na stołach, czerwone sukienki druhen i czerwone buty.
Kolekcję butów ślubnych pojechałyśmy obejrzeć głównie dlatego, że została stworzona przez Loft37, markę znakomicie znaną osobom obserwującym polską modę. Projektantki, Joanna Trepka i Ada Kalińska, od początku stawiały na personalizacje obuwia – oprócz gotowych modeli na stronie możemy stworzyć swój wymarzony but korzystając z dostępnych szablonów. Podobnie będzie z marką-dzieckiem, Yes I DO.
Choć paleta użytych skór utrzymana jest w jasnych barwach – od bieli, przez beże, écru, pastelowe róże i błękity aż po srebro i złoto, dziewczyny zdradzają, że wybredne panny młode mogą zamówić but właściwie w dowolnym kolorze. Znakiem rozpoznawczym nowej, ślubnej marki dziewczyn są bladoróżowe, skórzane podeszwy nawiązujące przewrotnie do zastrzeżonej obecnie jako znak handlowy czerwonej podeszwy louboutinów.
Myślą, która przyświecała dziewczynom, kiedy projektowały pierwszą kolekcję było stworzenie butów, które nie zostaną wraz ze zmianą stanu matrymonialnego zamknięte na zawsze w pudełku. Modele miały być eleganckie i oryginalne, ale jednocześnie wygodne, tak, by nadawały się do noszenia na co dzień. Wybierając model dla siebie możemy wybrać pamiątkowy haft, którym zostaną opatrzone magiczne pantofelki – imię, inicjały młodej pary czy data ślubu. Ograniczenie jest jedno – haft nie może przekroczyć 9 znaków, żeby nie zdominować projektu.
Oprócz sandałków na obcasie i klasycznych szpilek w kolekcji znajdziemy też sporo płaskich balerinek, a nawet ślubnych trampek. Niektóre zostały zaprojektowane tak, żeby stanowić komplet z butem na obcasie, który można zrzucić, kiedy zegar wybije dwunastą. Jeśli kupujemy w Yes I DO dwie pary butów różnej wysokości dostaniemy 20% zniżki. To niewątpliwie ciekawa alternatywa do smutnego-białego-pantofla. Niejednorazowa pamiątka, zero zadęcia, zgodność z trendami i szczypta ekstrawagancji (złote szpilki!).
Hanna Bakuła twierdzi, że rzut oka na obuwie rozmówcy w zupełności jej wystarczy, żeby poznać, z kim ma do czynienia. Na podstawie butów da się, jej zdaniem, ocenić zarobki, pochodzenie, a nawet tryb życia. I choć francuskie "Parler a propos des bottes" tłumaczone dosłownie jako „rozmawiać o butach” oznacza tyle, co zajmować się głupotami, niewątpliwie XXI-wieczne wróżenie z butów ma więcej sensu niż XIX wieczne wyrokowanie o bliźnich na podstawie kształtu czaszki. Co zaś się tyczy ślubnych pantofelków – takie buty kupuje się raz w życiu. Oczywiście w optymistycznej wersji bajki o Kopciuszku z kanonicznym zakończeniem "i żyli długo i szczęśliwie".