Dlaczego Tupolew rozbił się podczas próby lądowania na smoleńskim lotnisku? Na prawicy wciąż pojawiają się kolejne wersje wydarzeń i gdyby wszystkie z nich miały okazać się prawdziwe, to szybko by się okazało, że polska delegacja wcale nie leciała jednym samolotem, tylko przynajmniej trzema. A i to przy założeniu, że spiskowcy dla pewności użyli kilku sposobów na rozbicie każdego z tupolewów jednocześnie.
O tym, co się wydarzyło w Smoleńsku próbowała dowiedzieć się komisja Millera. Z jej raportu wynika, że w wyniku bałaganu organizacyjnego, niesprzyjających warunków pogodowych, błędów załogi Tu-154 i obsługi wieży lotniska doszło do katastrofy. Samolot był za nisko w trakcie podejścia do lądowania i zanim załoga zdała sobie sprawę z błędu, uderzył skrzydłem w brzozę. To skutkowało oderwaniem części skrzydła, w konsekwencji utraceniem siły nośnej, obróceniem samolotu i śmiercią wszystkich 96 osób znajdujących się na pokładzie, z para prezydencką Lecha i Marii Kaczyńskich na czele.
Do takich wniosków komisja doszła na podstawie między innymi zapisów z czarnych skrzynek samolotu. Prześledzenie rozmów z kokpitu nie wskazuje, by samolot został zestrzelony, rozpadł się w powietrzu, by załoga została otruta. Co wcale nie wyklucza, by nie pojawiały się co chwila nowe teorie mówiące o zamachu. Inna rzecz, że wiele z nich wzajemnie się wyklucza.
Mgła, dezinformacja i sabotaż
Jedną z pierwszych była sztuczna mgła. Trzeba przyznać, że jak do dziś jest najbardziej spójna. Rosjanie mieli użyć specjalnych generatorów, dzięki którym widzialność w rejonie lotniska spadła niemalże do zera. Zwolennicy teorii nie przejmują się tym, że jeszcze przed startem służby meteo meldowały o złych warunkach w Smoleńsku. Co więcej, nie do końca wiadomo, dlaczego załoga miałaby dać się nabrać na sztuczkę Rosjan i mimo fatalnych warunków podjąć próbę lądowania. Procedury są jasne, w takim przypadku konieczne jest natychmiastowe odejście na lotnisko zapasowe.
Rozwojową wersją "sztucznej mgły" jest teoria dezinformacji. Polscy piloci byli celowo wprowadzani w błąd przez obsługę naziemną, która podawała im fałszywe wskazania prędkości i wysokości polskiej maszyny. Skutkiem tego samolot za wcześnie rozpoczął podejście, nie wcelował w pas i rozpadł się na drzewach.
Dlaczego piloci dali się tak niecnie podejść i nie zweryfikowali wiadomości patrząc na wskazania instrumentów pokładowych, w dodatku ignorując alarmowe komunikaty nakazujące natychmiastowe przerwanie lądowania? To proste. Tupolew to rosyjska konstrukcja, serwisowany był przez Rosjan, którzy przecież mogli uszkodzić wskaźniki. Kolejna teoria dotyczy właśnie sabotażu samolotu, który zdaniem jej twórców zmierzał wprost ku zagładzie.
Wszystkie te wątki można połączyć w jeden, czyli samolot miał niesprawne, uszkodzone przez Rosjan instrumenty, był naprowadzany przez Rosjan według fałszywych wskazań, a piloci nie odkryli niebezpieczeństwa, bo ziemia była zasnuta sztuczną mgłą. Tupolew nie miał szans, musiał się rozbić. Tracimy samolot, ginie 96 osób.
Teoria wielkiego wybuchu. I kilku mniejszych
Drugi samolot staje się obiektem zamachu dokonanego w mniej wyrafinowany sposób. Bo oto obok teorii o mgle i nieudanym lądowaniu miłośnicy teorii spiskowych zaczynają przebąkiwać o wybuchu. Jednym, ale z czasem sprawa staje się rozwojowa, pojawiają się kolejne eksplozje. A także implozja, czyli specyficzne zniszczenie ”do wewnątrz”, które miało zatrzeć ślady wcześniejszej eksplozji.
Trotyl. Tym jednym słowem Cezary Gmyz rozpętał burzę. Do dziś nie znaleziono śladu materiałów wybuchowych, co nie przeszkadza w tworzeniu kolejnych teorii wielkiego wybuchu. Albo kilku mniejszych. W tupolewie wybuchała już bomba na pokładzie, albo nawet trzy bomby, tylko takie mniejsze trochę. Specjalne ładunki przygotowane przez Rosjan w skrzydle i odpalone zdalnie sprawiły, że odpadło skrzydło i samolot spadł. Zwolennicy teorii wybuchu twierdzą przy tym, że tak naprawdę nie było żadnej brzozy, brzoza jest za słabym drzewem, żeby odłamać skrzydło Tupolewa.
Ci, którzy mówią o wybuchu mają też pomysł na to, jak wyjaśnić brak śladu trotylu. Na pokładzie miała wybuchnąć bomba termobaryczna, czyli mały ładunek wybuchowy podpalający rozpylone wcześniej w powietrzu substancje łatwopalne. Samolot rozpada się w powietrzu wskutek nagłego wzrostu ciśnienia. Ginie 96 osób, a Polska traci rządowy samolot. To już drugi.
Trucizna, rakieta i ostatnia misja samobójcy
Trzeci zginął gdzieś na trasie Warszawa-Smoleńsk. Został zestrzelony, nie do końca tylko wiadomo, gdzie, jak i przez kogo. No dobrze, to ostatnie to akurat może nie jest tajemnicą, w każdej wersji spisku na życie prezydenta mieli brać udział Rosjanie, tym razem nie może być inaczej. Maszyna rozbija się gdzieś w niedostępnych lasach na zachód od Smoleńska, a nad lotnisko dolatuje maszyna zamienna, pilotowana przez kamikadze.
Ktoś mógłby się zapytać, po co taka mistyfikacja, skoro wystarczyło uszkodzić instrumenty i rozpylić sztuczną mglę? To rozwojowa wersja teorii mówiącej o tym, że wszyscy na pokładzie rządowego Tupolewa zostali otruci. Żeby uniknąć skandalu na lotnisku w Smoleńsku zdecydowano się o pozbyciu ciał gdzieś „po drodze”, a katastrofa została upozorowana. Ginie 96 osób gdzieś na trasie do Smoleńska, tracimy trzeci samolot, podobne straty są po stronie rosyjskiej. Trzeba jednak przyznać, że ta teoria jest tak nieprawdopodobna, że chyba jako jedynej nie podchwycili specjaliści z komisji Antoniego Macierewicza.
Zajęli się za to inną, dotyczącą rozpylenia nad lotniskiem chmury helu. Według niej samolot podchodzący do lądowania wpada w obłok gazu kilkukrotnie lżejszego od powietrza i o dużo mniejszej gęstości, co powoduje, że maszyna traci siłę nośną i wali się na las przed pasem startowym. Zwolennicy tej teorii nie tłumaczą, dlaczego załoga do ostatnich chwil mówiła „swoim głosem”, choć wiadomo, że po nawdychaniu się helu zaczyna się mówić głosem bardzo zniekształconym. Może dlatego z tej teorii dość szybko zrezygnowano.
Za to ostatnio pojawiła się nowa wersja wydarzeń. "Gazeta Polska” i TV Republika po siedmiu latach od katastrofy dotarły do „świadka”, który widział, jak Tupolew spadał w płomieniach na ziemię. Zdaniem anonimowego Rosjanina, cały bok samolotu płonął, ale nie wspomina się ani słowem o tym, że maszyna rozpadała się w powietrzu. Awaria silnika? Pożar na pokładzie? Celowe działanie zamachowców? W każdym razie można wykluczyć wybuch bomby na pokładzie czy ostrzał rakietą przeciwlotniczą, bo w takich przypadkach samoloty mają dziwną tendencję do rozpadania się w powietrzu. Zwłaszcza duże, pasażerskie maszyny.
Ile jeszcze mamy tych tupolewów?
Minęło siedem lat, a słuchając polityków i przeglądając "niezależne” prawicowe media można odnieść wrażenie, że z dnia na dzień coraz mniej wiemy o tym, co się stało w Smoleńsku. Samolot ulegał katastrofie już na wiele wymyślnych sposobów, a za każdym razem ginęli ludzie, choć co jakiś ktoś przytacza relację, że kilkoro pasażerów przeżyło upadek i zostało na miejscu dobitych strzałami z pistoletów.
I tylko bez odpowiedzi pozostaje pytanie: ile my mieliśmy tych rządowych samolotów? Bo zorganizowanie takiego zamachu, w którym zostaje otruta większość pasażerów, następnie samolot zostaje zestrzelony, ale leci dalej i podczas podejścia do lądowania wybucha na pokładzie bomba, kolejne odrywają skrzydło, następuje implozja, samolot wpada w chmurę helu, a następnie zostaje sprowadzony na ziemię przez obsługę wieży, która podaje fałszywe koordynaty doprawdy ciężko uwierzyć. A pamiętajmy, że nie można wykluczyć zniszczenia samolotu tajemniczą bronią elektromagnetyczną...