Kończyła studia, jednocześnie robiąc kursy. I już wtedy wiedziała, że właśnie z paznokciami zwiąże swoją przyszłość. – Zrobiłam licencjat i idąc na magisterkę byłam pewna, że będę prowadziła gabinet, że nie chcę pracować w zawodzie. Studia dokończyłam. A wiedza, którą na nich zdobyłam przydaje mi się dziś w prowadzeniu działalności – mówi Kasia. Bo Kasi udało się jeszcze przed 30-tką otworzyć w
Gdańsku swój własny salon. Zatrudnia w nim dwie osoby, w tym swojego narzeczonego. Oprócz tego prowadzi ośrodek szkoleniowy i hurtownię kosmetyczną. Jest także instruktorem (współpracuje z firmą SPN) i ma na swoim koncie kilka tytułów mistrzowskich. – Absolutnie nie żałuję, że zajmuję się paznokciami. Robię to, co lubię. Będąc przed 30-tką zarabiam naprawdę dobre pieniądze. Gdybym zdecydowała się na karierę prawniczą, takie
pieniądze, jakie zarabiam w tym momencie, może miałabym za 10-15 lat – przyznaje.
Paulina: po architekturze została trenerem personalnym
Jako dziecko Paulina była zafascynowana grą na skrzypcach i pianinie, chodziła do szkoły muzycznej. W liceum jej konikiem była
historia. Potem wybrała
architekturę. – A to dlatego, że chciałam wiedzieć, jak zaprojektować swój wymarzony dom – mówi z uśmiechem Paulina. By spełnić to marzenie poświęciła pięć lat na studia. – Skończyłam je, jestem inżynierem. I to brzmi dumnie. Kiedy komuś mówię, że jestem architektem, to słyszę: "wow". A rzeczywistość jest tak brutalna. Po studiach do 30-tki zarabiasz parę złotych za godzinę, kiedy trzeba oddać projekt, to siedzisz nawet po 14 godzin dziennie. Dostajesz za to marne ochłapy. Poza tym praca w biurze... – wylicza Paulina. Ale gdyby ktoś jeszcze w liceum, kiedy szczerze nienawidziła wf-u, powiedział jej, że za kilka lat zostanie
trenerem personalnym, to zabiłaby go śmiechem. Już na studiach zaczęła chodzić na siłownię.