Imieniny Jana Pietrzaka to makro skala imprezy rodzinnej, którą każdy z nas zna z autopsji. Kilku wąsatych wujów opowiada niewybredne żarty na temat kobiet, gejów, lewaków i muzułmanów, a po kilku głębszych obściskując się wspominają, jak to wspólnie obalali komunizm. I gra gitara.
Obejrzenie imienin Jana Pietrzaka, które odbyły się w minioną sobotę na warszawskiej Pradze, okazało się doświadczeniem z pogranicza dobrze znanej żenady imienin u wąsatego wuja i bolesnego uświadomienia sobie, że telewizja publiczna legitymizuje tego typu farmazony na swojej antenie.
Po przetrwaniu niemal trzygodzinnego show, widz ma wrażenie, że żyjemy w stanie nieustannego oblężenia i komunizm albo jeszcze trwa albo ledwo co się skończył. Jan Pietrzak w całym tym misterium sprawuje rząd dusz i niczym westalka dba o płomień domowy, tak on ze swym niepokornym kabaretem trzyma pieczę nad ulotną polskością i oczywiście tym, żeby Polska była Polską.
Zakąski
I jak to u wujka na imieninach bywa, zaczyna się spokojnie, nic nie zwiastuje katastrofy. Ot subtelne powitania, solenizant wchodzi w rolę gospodarza, jego głos jest pewny, silny, a każde zdanie kończy buńczucznym zaśpiewem i epickim "prawda?", albo "tak jest!", które ma tylko wzmocnić słuszność sądów wydawanych przez Pietrzaka.
I mimo że zaczynamy agresywnym wjazdem na Hannę Gronkiewicz-Waltz: "dobrze, że jesteśmy po prawej stronie Wisły, bo po lewej bufetowa rzuca wianek." To zaraz zupełnie niepotrzebną atmosferę wrogości gospodarz rozładowuje piosenką w której deklaruje, że: "nie rozumiem nienawiści, to jest moja słabość".
I tak jak u ciotki Haliny na imieninach w okolicach schabu ze śliwką na zimno, galacika i pierwszego kieliszka wódki, tak u Jana Pietrzaka na wstępie jest jowialnie pogodnie i z zaznaczeniem, że żarty to żarty i trzeba mieć dystans, bo jak mówi popularne powiedzenie "wszyscy zginiemy". Gospodarz wesoło deklaruje, że: Wielka to jest radość mieć kumpli wesołków, chętnych do wypitki i różnych fikołków.
Rosołek
Mniej więcej z pojawieniem się zupy na imieninach ciotki Haliny, wśród zebranych przy stole gości śmieszki nabierają tempa. I tak samo nasz gospodarz, Jan Pietrzak chwyta gitarę i rozkręca tę karuzelę śmiechu wybitnymi (choć słyszanymi już co najmniej milion osiemdziesiąt dwa razy) żartami o blondynkach. Przy czym sumiennie tłumaczy się, że o brunetkach żartów nie mówi, gdyż wówczas byłby posądzony o antysemityzm. He. He. He.
Do żartów z kobiet przechodzi zresztą subtelnie i z gracją stwierdzając, że: zabieramy się do panienek, bo (hohohoho) do kogo mielibyśmy się zabrać?! Potem delikatne kpiny z gejów, polityków uczestniczących w paradzie równości, by zakończyć tę lawinę błyskotliwych dowcipów nieoczywistym stwierdzeniem dotyczącym niedawnej sytuacji w Stanach Zjednoczonych – "kiedyś mieli Biały Dom, teraz mają czarny barak". Żeby nie było, solenizant od razu broni się przed byciem posądzonym o rasizm. Nie ma rasizmu, nie ma seksizmu – poprawność polityczna to zło i niepotrzebny knebel. Basta!
Schabowe z ziemniaczkami i mizerią
Przed drugim daniem solenizant dostaje prezenty. W przypadku Jana Pietrzaka są one nie byle jakie, bo wręcza je sam Jacek Kurski. Co ciekawe kabareciarz dostaje na płycie własne występy, z zaznaczeniem tej szpetnej platformerskiej dziury, kiedy to Kabaret pod Egidą do telewizji czy radia nie był zapraszany. To naprawdę znaczące, że Jan Pietrzak dostaje w prezencie występy Jana Pietrzaka. Jednak na imieninach wuja Janusza spod Sanoka wuj Janusz także woli słuchać własnych wynurzeń niż zbijać się z odmiennymi poglądami. Powtarzalność jest tutaj cnotą, stare żarty są najlepsze.
Autoafirmacyjny aspekt imienin pana Janka jest widoczny nie tylko w intrygującym prezencie, lecz także na ekranach w muszli koncertowej – kreskówkowa twarz pana Janka przewija się niemal pod każdym kątem. Trudno się zresztą dziwić, zwłaszcza po słowach usłyszanych od Jacka Kurskiego:To twórca naszej wolności, jak Jan Pietrzak jest w telewizji, to wtedy jest wolna Polska.
Aha.
Toasty
To jest ten moment, kiedy wcześniej cisi i spokojni uczestnicy imienin, ośmieleni kilkoma głębszymi postanawiają bez ogródek przyznać się do swoich poglądów. Kiedy orientują się, że trafiły one na podatny grunt, lecą już bez znieczulenia. Zupełnie jak Marcin Wolski z serią ksenofobicznych fraszek:
Na krótkiej smyczy trzymasz córkę
Włożyła właśnie burkę,
wie, że jak się puści głowę straci
Nie braknie też kilku słów o łżeelitach i posTĘPAKACH.
Następnie kolejny niepokorny bard z gitarą dyndającą na brzuchu, niedawny rycerz ze studia Yayo Ryszard Makowski duka balladę o pieniądzach Sorosa przeznaczanych na manifestacje, a moim osobistym hitem jest duet Makowieckich z zespołu Zayazd, śpiewających o niezłomnych Polakach, którzy przetrwali rozbiory, komunę, lewaków i dżenderowe zło.
Jednak solenizant zadbał też o młodą krew, by pokazać, że duch w narodzie nie zgasł. Na scenę wychodzą chłopcy z Projektu Patrioci – prawie jak partyzanci wyrwani z lasu, walczący z niewidzialnym wrogiem, którzy deklamują całą definicję polskiego losu i definicję bezkompromisowego patriotyzmu, zaznaczający, że nie dali sobie przerobić serc na czerwone.
Jest też cała gama młodych wokalistek, które wykonują utwory i niezłomności ducha, wiecznej nadziei i iskrze wiary. Nie mam pojęcia jaki dramat i oblężenie przeżywają ci młodzi ludzie, ale zdaje się, że bycie dzisiaj młodym o prawicowych poglądach jest prawie jednoznaczne z byciem opozycjonistą w czasach ciężkiej komuny.
Mowa końcowa solenizanta
Aż w końcu dochodzimy do nieuchronnego: pasji Jana Pietrzaka, który zdaje się wyparł już z pamięci utwór otwierający jego benefis (ten mówiący o tym, że nie potrafi nienawidzić). Resentyment leje się strumieniami, jak to jego kabaret tułał się po domach kultury i restauracjach. Jak zawsze niepokorny był wobec władzy, jak kulom się nie kłaniał. Dziś natomiast sytuacja jest odwrotna. Do tej pory Pietrzak był przeciwko władzy, która kłamała i okradała. Dziś z kolei wg Pietrzaka robi to opozycja.
Teraz czas już tylko na rytualnego misia, upewnienie się, że wszyscy trzymamy ten kredens i tylko dzięki nam Polska będzie Polską.
I tak, trochę na gazie, z żołądkiem ciężkim od tłustych potraw i słabych żartów wracamy do domu, z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku wobec ojczyzny. Znów zostaliśmy bohaterami o czystych sumieniach, a wyobrażonym wrogom daliśmy w kość.