Szybki ruch ręką. Kilka przycisków. Chwila koncentracji. I już. Można kręcić albo od biedy fotografować. Moment, w którym wyciągamy naszą komórkę, to równocześnie chwila, w której tracimy kontakt z rzeczywistością. Nie liczy się już to, co dzieje się tu i teraz, ale ekran i wyreżyserowane na nim życie.
Ślub znajomych. Moment przysięgi. Wszyscy podchodzą blisko ołtarza, żeby razem z parą młodą przeżyć ważną chwilę. Nic bardziej mylnego. Podchodzą, żeby złapać lepszy kadr. Co z tego, że jest wynajęty fotograf i kamerzysta. Wspomnienia trzeba mieć własne.
W ruch więc idą smartfony, stare Nokie i Samsungi. Wszystko, byleby rejestrowało. Wzruszać się będziemy przy oglądaniu, teraz nie ma na to czasu. Trzeba przecież kręcić. Złapać ujęcie, dobre zbliżenie na obrączki i zamglone spojrzenie panny młodej.
Podczas ostatniej ceremonii, w jakiej uczestniczyłam, komórki wyciągnęli nawet świadkowie. Nie zdziwi mnie, gdy za kilka lat zobaczę je w rękach księdza albo pary młodej. W końcu dziś mamy silną potrzebę rejestrowania wszystkiego. Jak leci. Koncerty, mecze, imprezy, pogrzeby. Coś nas śmieszy, coś nas wzrusza, coś złości. Emocje lepiej odłożyć na bok. Teraz kręcimy.
– Dożyliśmy takich czasów, że pewne relacje i dokumenty mają większą wartość niż rzeczywistość – mówi doktor Jacek Wasilewski, kierownik działu Dokumentalistyki UW. – Jeżeli czegoś nie poświadczymy, to jakby to nie istniało. Dawniej taką rolę pełnił papier, dziś to zdjęcia i filmy. Rzeczywistość teraz to tylko prefabrykat, który przetwarzamy sobie według uznania. Związane jest to z silnym przeświadczeniem uciekającej chwili. Żeby ją złapać i przeżyć jeszcze raz chwytamy się różnych sztuczek. W efekcie żyjemy zawieszeni między rzeczywistością a przyszłością. Jesteśmy zarówno twórcą naszego życia, jak i tworzywem. Ważnym aspektem całego zjawiska jest też kreacja. Nagrywając rzeczywistość kreujemy ją. Nasze wspomnienia z ważnych chwil, to coraz częściej ich wyobrażenia, a nie prawdziwe sytuacje. Brakuje nam spontaniczności, którą zastępujemy grą. Wszystko po to by zapanować nad przyszłością i ją kontrolować. Rejestrowanie swojego życia, to dość niepokojące zjawisko, które jest asekurancką ucieczką od teraźniejszości – tłumaczy socjolog.
Nagrywając, fotografując i rejestrując nie tylko kreujemy swoje życie, ale też się od niego izolujemy. Każdy jest zajęty swoim sprzętem i celem, który chce ustrzelić. Reszta się nie liczy. Martin Parr, brytyjski fotograf, wykonał kiedyś cykl zdjęć pokazujący turystów, robiących zdjęcia zabytkom. Akropol, krzywa wieża w Pizie, Mount Everest. Na jego fotografiach możemy zobaczyć drugą stronę foto-turystyki. Nie liczy się zabytek, ale ludzie, którzy chcą go posiąść. Obserwując ich twarze, miny, gesty pierwsze, co rzuca się w oczy, to właśnie osamotnienie tych ludzi. Cisną się w grupach, pozują, przepychają, wszystko po to by złapać. Z trudem w tłumie można znaleźć kogoś kto patrzy, bez potrzeby rejestracji. Po prostu ogląda, a nie ogląda, zapamiętuje, fotografuje, filmuje a na koniec zapomina, bo kiedy zrobi się tysiąc zdjęć, to trudno przecież ich nie zapomnieć.
Media społecznościowe nasiliły ten trend. Dziś nie tylko fotografujemy "ku pamięci", ale też "ku chwale". Wakacje niezarejstrowane, to wakacje nie odbyte. Technologia ułatwia nam ciągłe bycie podłączonym do obrazu. Instagram pożeniony z Facebookiem opublikuje na twojej tablicy każde, zrobione przez ciebie zdjęcie. Nie uciekniesz przed aparatem. Nawet, jeśli nie chcesz uczestniczyć w masowej histerii rejestracji, ktoś zrobi to za ciebie. Oznaczy cię na zdjęciu, opiszę w filmie i podrzuci. W końcu trzeba chwytać chwilę, najlepiej na sto różnych sposobów.