Marionetki, paprotki, figurantki, zabawki w rękach mężczyzn – to tylko niektóre z określeń kobiet w polityce. Adresowano je w kierunku Magdaleny Ogórek, wciąż mówi się tak o premier Beacie Szydło. Obie dostały szansę i zadanie. Chwyciły za dłoń, którą ktoś wyciągnął w ich stronę. Nie wiadomo, czy była pomocna. Dały się wykorzystać mężczyznom. A kobietom w polityce robią zły PR. – Polacy już od kilkunastu lat stawiają na kobiety, widać, że na nie głosują. Politycy, którzy rządzą partiami instrumentalnie je wykorzystują. Dają im stanowiska wyłącznie ze względów wizerunkowych– stwierdza Joanna Senyszyn.
Posłuszna i upokorzona
Jak trzeba było to premier Beata Szydło walczyła, jak lwica. "Jesteśmy dumni z naszej premier. To, co pokazała w Brukseli w ciągu przedwczorajszego, wczorajszego i dzisiejszego dnia, napawa dumą" – mówił Jarosław Kaczyński wręczając na lotnisku premier Beacie Szydło bukiet biało-czerwonych róż. Prezes był zachwycony, jak "broniła sprawy polskiej" podczas unijnego szczytu. Później dalej punktowała: wygłaszała swoje antyeuropejskie i antyimigranckie wypowiedzi. Okrzyknięto ją nawet polską Marine Le Pen, choć inni kpili, że Margaret Thatcher nigdy nie zostanie.
A to na przykład dlatego, że w każdym najdrobniejszym geście widać jej usłużny stosunek i zależność od mężczyzn. Rzuciło się to w oczy np. podczas obchodów 7. rocznicy katastrofy smoleńskiej. Kamery uchwyciły, jak prezes robi jeden stanowczy gest dłonią, a premier już staje u jego boku z pochyloną głową.
O tym, że premier jest tylko narzędziem w rękach Jarosława Kaczyńskiego przypomniał także kongres PiS w Przysusze. Szydło zajęła honorowe miejsce – między prezesem Jarosławem Kaczyńskim a szefem MON Antonim Macierewiczem. Czerwona garsonka, kamienna mina, zaciśnięte usta. Na twarzy wyrysowany albo ogromny smutek, albo ogromne skupienie. Ministrowie jej rządu zabierają głos, a ona milczy. I to milczenie nie zostaje przemilczane, bo dziennikarze pytają. Nazajutrz wszyscy tłumaczą, że przecież premier Beata Szydło jest "najjaśniejszym punktem tego rządu", że tak dobrze jej idzie w sondażach. – Na to się przykro patrzyło. Gdyby miała odrobinę honoru, to zrezygnowałaby. Nikt nie musi być "marionetkowym premierem". Dostała tę funkcję, bo podczas kampanii wyborczej prezydenta Dudy dużo zrobiła. Wtedy zaistniała w polityce i została uczyniona premierką. To był bardzo dobry zabieg wizerunkowy ze strony prezesa. Wiedział, że jeśli premierem zrobi osobę całkiem od siebie zależną, to będzie wykonywała wszystkie jego polecenia i w każdej chwili będzie mógł ją usunąć – zaznacza Joanna Senyszyn.
– Premier jest ciągle poniżana, sprowadzana do parteru. Prezes Kaczyński publicznie pokazuje, że ona nic nie znaczy, nie ma nic do powiedzenia. Choć w tej chwili premier ma około 40 proc. poparcia, co jest bardzo dobrym wynikiem w drugim roku rządu – dodaje Joanna Senyszyn. I to się w partii chwali. Jeden z polityków PiS odsłania przed nami kulisy. Układ był prosty: premier Szydło od początku wiedziała na co się pisze. To znaczy, ona będzie figurantką, a realną władzę będzie sprawował kto inny.
Sprytna i zmienna
Nie wiadomo, czy Magdalenie Ogórek, kandydatce na prezydenta SLD, przez 50 dni kampanii ktoś zabronił mówić. Nie wiadomo też, czy strategia milczenia i unikania dziennikarzy była jej autorską. Nie wiadomo także, czy to ona była zabawką Leszka Millera, czy od początku wiedziała, że przelotna przygoda z lewicą będzie tylko trampoliną do popularności i dalszej kariery. – Magdalena Ogórek miała ogromne parcie na karierę. I szukała głupiego, który ją wypromuje. Znalazło się niestety SLD. To kobieta bez najmniejszych skrupułów, która zrobi wszystko dla pozycji i pieniędzy – dodaje Senyszyn. Monika Rosa z Nowoczesnej zauważa, że jednak za młodą, atrakcyjną kobietą z doktoratem, kandydatką SLD na prezydenta, stali przecież mężczyźni.
Wielu osobom trudno uwierzyć, by wykształcona kobieta, z zapleczem dziennikarskim i niewielkim zapleczem politycznym, była w stanie uwierzyć, że zostanie prezydentem.
"Polska tak, jak i Stany Zjednoczone nie była jeszcze gotowa na kobietę, ale wierzę, że za kilka lat to się zmieni” – tak sobie i innym wynik wyborów prezydenckich tłumaczyła Magdalena Ogórek. W maju 2015 roku zagłosowało na nią prawie 400 tys. osób (2,38 proc., piąte miejsce). Dla lewicy oznaczało to klęskę: partia nie wchodzi do Sejmu i spłaca zaciągnięty na kampanię kredyt. Leszek Miller szybko zaczął się dystansować i mówić, że "gdyby założyć, że to będą prawdziwe wybory, to albo szukałby mocnego kandydata, albo sam by wystartował". Ale z twarzy Ogórek nie znika uśmiech. – Każdy z kandydatów mógłby się załamać, a Magda Ogórek na wyniki wyborów zareagowała z uśmiechem, jakby to był zwykły sondaż – słyszę od jednego z polityków lewicy. Bo dla niej zwycięstwo w tych wyborach wcale nie było priorytetem. – Ona zrobiła wszystko, by zagrać na rozpoznawalność własnej osoby. Partia, z której startowała zupełnie jej nie interesowała – dodaje mężczyzna.
Została więc z tą rozpoznawalnością. Bez perspektyw powrotu do TVN 24 (prowadziła m.in."Atlas świata"). W polityce też nie mogła znaleźć sobie miejsca. Zajęła się więc poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki (skutecznie) i pracy. Szybko zmieniła front polityczny –
z lewa na prawo – i znalazło się dla niej zajęcie w TVP. Niektórzy złośliwie mówią o niej: żołnierka PiS, koniunkturalistka. Była kandydatka lewicy na Twitterze wygłasza wiele kontrowersyjnych komentarzy. Ostatnio np. "dziękowała Bogu i premier Szydło" za to, że bezpiecznie dotarła samochodem do Berlina.
– Magdalena Ogórek, młoda osoba, która jest bardziej chwiejna w swoich poglądach, niż zwykły męski polityk. Ona zmieniała swoje poglądy w zależności od tego, gdzie zyskiwała aplauz. Ona szkodzi sobie. I zrobiła bardzo dużo złego jeśli chodzi o postrzeganie kobiety w polityce – mówi nam Joanna Scheuring–Wielgus, posłanka Nowoczesnej.
Ze szkodą dla kobiet
Polityczki nie mają wątpliwości, że zarówno Magdalen Ogórek, jak i Beata Szydło wiele złego zrobiły dla wizerunku kobiet w polityce. Joanna Scheuring–Wielgus, posłanka Nowoczesnej, nazywa Beatę Szydło "broszką do polityki PiS". Ale zauważa, że w podobny sposób była traktowana jej poprzedniczka. – Ewa Kopacz próbowała wybić się na samodzielność. Natomiast wszystkie samce alfa PO jej na to nie pozwoliły. Kopacz została premierem, ponieważ ktoś musiał uporządkować cały bałagan, do którego doprowadził Donald Tusk ze swoją ekipą. Gdyby Tusk wybrał mężczyznę, to PO już by nie było – mówi Scheuring–Wielgus.
Wtóruje jej Joanna Senyszyn. – To są katarynki, które mają zadanie od partii i je wykonują. I w tym sensie szkodzą kobietom. Pokazują kobiety w polityce jako istoty ubezwłasnowolnione, marionetki, które wykonują polecenia. To jest oczywiście zły wizerunek – uważa Joanna Senyszyn. Podkreśla przy tym, że jej zdaniem nie ma to wpływu na ogólną ocenę kobiet w polityce, jakiej dokonują Polacy. – Przez wiele lat kobiety w ogóle nie mogły się dobić do najwyższych stanowisk w polityce i nie tylko. Dobrze, że teraz wreszcie są. Wprawdzie w PiS jest wiele niekompetentnych i niesamodzielnych. Ale nie dotyczy to wyłącznie kobiet. Najlepszy przykład to prezydent Andrzej Duda – podsumowuje Joanna Senyszyn.
Mam mieszane uczucia, bo cieszę się, że kobieta jest premierem. Ale z drugiej strony mam świadomość, że jest osobą wystawioną, a realnie jej władza jest niewielka. Nie jest to Margaret Thatcher.
Polityk PiS (prosi o anonimowość)
Dali jej odczuć i powiedzieli: zobacz, może zostaniesz zmieniona. Może chciano jej pokazać na jakim jest miejscu? Może mogło być jej przykro. Widać, że na jej twarzy nie było ciepła. Ona też nie mogła się upokorzyć i prosić o zabranie głosu. Chociaż nie sądzę, by z zimną krwią chciano ją upokorzyć. Z drugiej strony: do końca życia będzie miała wpisane, że była premierem Polski. "Beata, trzymaj się".