Skoro Donald Trump przedstawił Polskę jako wzór do naśladowania dla innych państw, niektórym pewnie łatwiej będzie uwierzyć, że realną alternatywą dla "zgniłego Zachodu" staje się Trójmorze, które z błogosławieństwem prezydenta USA buduje Andrzej Duda. I bez wątpienia właśnie taką narrację usłyszymy od rządzących. Wystarczy jednak rzucić okiem na listę gości dzisiejszego trójmorskiego szczytu, by przekonać się, że to projekt skazany na niepowodzenie.
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda oczywiście świetnie. Nie dość, że prezydent USA zawitał do Warszawy, to jeszcze wystąpił w roli patrona nowego sojuszu rodzącego się z polskiej inicjatywy. – Chcę pogratulować tej wspaniałej inicjatywy – mówił Donald Trump na szczycie Trójmorza. Prezydent Andrzej Duda z entuzjazmem podkreślał natomiast, że Trójmorze to miliony obywateli i same dynamicznie rozwijające się gospodarki.
Choć projekt ten oficjalnie występuje jedynie jako pomysł na wzmocnienie regionalnej współpracy w ramach Unii Europejskiej, w obozie "dobrej zmiany" nikt nie sili się przesadnie z ukrywaniem marzeń o tym, by Trójmorze stało się w Europie Wschodniej alternatywą dla UE. Bo przecież dzięki polskiemu pomysłowi można byłoby wyrwać się spod wpływów Niemiec, Francji i reszty Zachodu przymuszającego do respektowania minimalnych zasad demokracji i solidarności w obliczu kryzysów.
"Kto przyjechał z Czech?! Kto reprezentował Austrię?!"
Dzisiejszy szczyt Trójmorza był jednak jasnym sygnałem, że państwa kluczowe dla powodzenia tego sojuszu nie mają najmniejszej ochoty w tym wszystkim uczestniczyć. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na listę gości czwartkowego spotkania na Zamku Królewskim. Oficjalna wersja mówi, iż wzięło w nim udział "12 przywódców" z Europy Wschodniej. Tyle, że w rzeczywistości to nieprawda. Bo pomimo wyjątkowej okazji do spotkania z prezydentem USA, wiele państw przysłało do Warszawy nic nieznaczących przedstawicieli.
Największy afront uczynili Prawu i Sprawiedliwości Austriacy. Choć "dobra zmiana" liczyła, że skuszą się na Trójmorze ze względu na sceptycyzm Wiednia wobec unijnej polityki migracyjnej, na spotkanie z Andrzejem Dudą i Donaldem Trumpem wysłano jedynie... austriackiego ambasadora w Warszawie. Kanclerz Austrii Christian Kern nie był zainteresowany udziałem, a prezydent Alexander Van der Bellen wolał w tym czasie gościć w Tyrolu.
Wymownie zachowali się też Czesi. Choć prezydent Miloš Zeman był jednym z niewielu europejskich polityków otwarcie wspierających Donalda Trumpa w walce o Biały Dom, nie skorzystał z okazji, by się z nim spotkać w Warszawie. Wśród gości Andrzeja Dudy zabrakło też premiera Bohuslava Sobotki. Z Pragi delegowano jedynie przewodniczącego Izby Poselskiej Jana Hamáčka, który nie należy do grona rozgrywających w czeskiej polityce.
Wielu prezydentów, niewielu przywódców
Niezbyt poważnie do sprawy podeszli także na Słowacji. Do Polski przyjechał jedynie prezydent Andrej Kiska. Co prawda w słowackim ustroju to on jest odpowiedzialny za sygnowanie umów międzynarodowych, ale polityczna praktyka jest taka, że to szefowie słowackiego rządu załatwiają najważniejsze sprawy. Tymczasem premiera Roberta Fico nic do podróży do Warszawy nie skłoniło.
Na tym lista wielkich nieobecnych się nie kończy. Kto reprezentował Węgry? Viktor Orbán ponoć bardzo się starał, ale jednak nie znalazł czasu ani dla swoich fanów z PiS, ani dla Donalda Trumpa, z którym dotąd nie miał okazji na dłuższe spotkanie. Węgierski premier wolał załatwiać energetyczne uzależnienie swojego państwa od rosyjskiego Gazpromu niż budować Trójmorze. Na szczycie zastąpił go prezydent János Áder. Człowiek niezwykle sympatyczny, ale nad Balatonem realną władzę mający głównie nad powierzonymi mu żyrandolami.
I tak oto zobaczyliśmy dziś, jak na samym starcie i pomimo błogosławieństwa amerykańskiego prezydenta, na środku Trójmorza powstaje wyrwa rozdzielająca sojuszników znad Bałtyku z tymi znad Morza Czarnego i Adriatyku.