Donald Trump w Warszawie wystąpił jako... gospodarz.
Donald Trump w Warszawie wystąpił jako... gospodarz. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Donald Trump porwał tłumy na placu Krasińskich, ale prawie nikt nie zwrócił uwagi, że mównica, z której przemówił do Polaków, była "wyposażona" w Wielką Pieczęć Stanów Zjednoczonych, pełniącą też funkcję godła tego państwa. Dla odmiany Barack Obama w 2014 roku, kiedy mówił na Placu Zamkowym, przemawiał z mównicy z polskim godłem. – Oni pewnie sami sobie przywieźli tę mównicę. Nasz prezydent był tam gościem – twierdzi w rozmowie z naTemat dr Janusz Sibora, historyk dyplomacji, autor książki "Protokół dyplomatyczny".

REKLAMA
To naprawdę duża różnica. Spójrzcie na to zdjęcie z przemówienia Baracka Obamy z 4 czerwca 2014 roku, kiedy obchodziliśmy Święto Wolności. Obama przemawiał zza mównicy z polskim godłem:
logo
Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta
– To jest dowód na skandaliczne rozwiązanie tej wizyty. Ten teren Amerykanie traktowali jako eksterytorialny – uważa dr Sibora.
Dr Janusz Sibora

To spotkanie zostało zorganizowane na życzenie ambasady USA, które nie było elementem oficjalnej wizyty i Pałac Prezydencki, czyli minister Łapiński, publicznie to mówił. Że to nie jest element wizyty i my za to nie odpowiadamy.

Całe spotkanie było źle oflagowane z naszego punktu widzenia, bo było więcej flag amerykańskich niż polskich. Na pewno robili to Amerykanie, bo ich flaga była pierwsza. Ten teren stał się terenem amerykańskim na ten czas. Ja takiej formuły nie znam w protokole dyplomatycznym. A przecież on był naszym gościem.

Oddaliśmy fragment miasta na ich życzenie. To było niedopuszczalne, to trzeba rozpatrywać w kategoriach poniżenia, choć nie chcę używać takiego mocnego słowa. Nasz prezydent stał się gościem. Nagle się okazało, że gospodarzem jest Melania Trump z mężem.

– Rozpoczyna spotkanie Melania, czego nie rozumiem zupełnie, a potem przemawia Trump. Polski prezydent nie przedstawia Polakom swojego gościa. Gospodarz na tę godzinę staje się gościem. Stało się tak, że nasz prezydent nie powiedział tam ani słowa – podkreśla autor książki "Protokół dyplomatyczny" i podkreśla odwieczną zasadę przy wizytach amerykańskich prezydentów w Polsce: – My się godzimy na wszystko, co oni chcą.
– Ta trybuna tylko potwierdza moją tezę, że Amerykanie przejęli ten fragment wizyty. Oni pewnie sami sobie przywieźli tę mównicę – kontynuuje.
Ekspert od protokołu dyplomatycznego podkreśla również, jak groteskowa była ta sytuacja. – Proszę pomyśleć, że Angela Merkel jedzie do Francji, prosi o przemówienie przed Łukiem Triumfalnym, przychodzą Francuzi, spotkanie rozpoczyna prof. Sauer, który mówi, że jest mężem Merkel, po czym dodaje że jego wspaniała żona będzie do nich przemawiać. A Macron siedzi i słucha z małżonką. Duma narodowa Francuzów by pękła ze złości. A my się cieszyliśmy – zwraca uwagę.
– W dyplomacji jest też zasada wzajemności. Wyobraża pan sobie, że jedzie prezydent Duda do Amerykanów, wynajmuje sobie jakiś znany plac w Waszyngtonie i zaprasza Trumpa, który sobie siedzi, a spotkanie rozpoczyna polska pierwsza dama? To pokazuje brak równowagi w naszych stosunkach i my się na to godzimy. A nawet się cieszymy – podsumowuje dr Sibora.