Wojna o recepty trwa. Pomimo ustępstw Narodowego Funduszu Zdrowia, lekarze nie odwołują protestu. A to oznacza jedno – w niedzielę niektórzy pacjenci zapłacą za leki sto procent ceny.
Jak podaje "GW" negocjacje między NFZ a Naczelną Izbą Lekarską spełzły na niczym. Rokowania ciągnęły się godzinami, lecz po zakończeniu rozmów Konstanty Radziwiłł, odpowiedzialny za interesy lekarzy stwierdził, że nie jest upoważniony do podejmowania decyzji i zawieszenia protestu.
Jedynie prezydium Naczelnej Izby Lekarskiej może postanowić o zakończeniu strajku. Według "GW" miało się zebrać jeszcze w piątek wieczorem, lub ewentualnie w sobotę. Niejasne jest także stanowisko tych, którzy cały protest w styczniu zaczęli, czyli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Decyzja ma zapaść jutro.
Wszystko sprowadza się do jednego. Bulwersującego lekarzy zapisu w ich umowach z NFZ o "karach za błędy na receptach". Już w styczniu dali wyraz swojemu oburzeniu protestując przeciw krzywdzącym ich regułom. Sejm te zapisy na początku roku usunął, lekarze się uspokoili. Nowe wzory umów były niemal identyczne, łącznie z częścią regulującą kary za błędy na receptach. Lekarze znów podnieśli strajk. Od 1 lipca pacjenci mają dostawać tylko pełnopłatne recepty.
Mimo, że prezes NFZ Agnieszka Pachciarz poszła na ustępstwa i pozwoliła na wykreślenie najgorszego dla lekarzy zapisu, to zdaniem NRL wciąż w umowach są kwestie podejrzane, którym się trzeba dokładnie przyjrzeć.
Cała afera tyczy się głównie recept przepisywanych w prywatnych gabinetach. Ale nawet lekarz zatrudniony w publicznej placówce wystawi nam pełnopłatną receptę, jeśli posłucha apelu NRL.
Wszystko wskazuje na to, że pacjenci ucierpią. NFZ na Mazowszu wysłał lekarzom 25 tysięcy umów do podpisania. Nie doczekał się dużego odzewu. Na wezwanie odpowiedziało zaledwie 3 tysiące lekarzy. Podobnie sprawa wygląda w Małopolsce, gdzie NFZ otrzymał tylko piątą część podpisanych umów.