Posłowie większością głosów uchwalili dziś ustawę o Sądzie Najwyższym, która de facto likwiduje w Polsce zasadę trójpodziału władzy. To oznacza, że 20 lipca w Polsce skończyła się demokracja, chyba że… Andrzej Duda zawetuje nowe przepisy.
W ciągu ostatnich kilku dni mieliśmy spektakl polityczny, który naprawdę rozgrzał zarówno polityków, jak i zwykłych Polaków. Relacje telewizyjne, czy to w mediach publicznych czy niepublicznych przyciągały przed ekrany widzów, a złość na polityków z Prawa i Sprawiedliwości przyciągała przed Sejm i Pałac Prezydencki tysiące warszawiaków. Demonstracje miały miejsce także w wielu innych polskich miastach.
W tym samym czasie podczas obrad Sejmu padały ostre słowa. Prawdopodobnie na stałe w naszej świadomości zapiszą się wykrzyczane przez Kaczyńskiego zdania o kanaliach i zdradzieckich mordach, które zamordowały jego brata. Tak kontrowersyjnej wypowiedzi Kaczyńskiego nie słyszeliśmy od czasów, gdy przekonywał, że on stoi tam, gdzie stał kiedyś, a oni (czyli wrogowie PiS) stoją tam, gdzie kiedyś stało ZOMO.
Dziś posłowie PiS, nie oglądając się na protesty obywatelskie i apele opozycji przegłosowali ustawę o Sądzie Najwyższym. To bardzo zła wiadomość dla obywateli i bardzo zła wiadomość dla prezydenta. Bo teraz to na nim spoczywa odpowiedzialność za kraj. Będzie musiał pokazać, że jako strażnik konstytucji potrafi wznieść się ponad partyjne układy i zawetuje ustawę przygotowaną przez partię, której zawdzięcza wszystko.
Nigdy wcześniej prezydent Duda nie stał przed takim wyzwaniem. O tym, jak ustawa była ważna dla środowiska PiS może świadczyć tempo, w jakim przepychano ją przez kolejne etapy drogi legislacyjnej. Ustawa może uratować polityczny byt Mariusza Kamińskiego, którego sprawę już za kilkanaście dni miał rozpatrywać właśnie Sąd Najwyższy. Jeśli prezydent zdecyduje się ustawę zawetować może być niemal pewien tego, że Jarosław Kaczyński mu tego nie wybaczy.
Andrzej Duda ma szansę przejść do historii. Niezależnie od tego, co zrobi, zostanie mu to zapamiętane. Pytanie, w którym wariancie. Czy skorzysta z tej szansy, przeciwstawi się Kaczyńskiemu i udowodni, że potrafi być strażnikiem konstytucji? Nie ma chyba nikogo, kto potrafi odpowiedzieć dziś na to pytanie. Ale jedno jest pewne – prezydent musi to zrobić, albo zaprzepaścimy wszystkie lata, jakie minęły od dnia, gdy obalono w Polsce komunizm.
Kilka dni temu prezydent dał do zrozumienia, że nie podpisze ustawy, jeśli Sejm nie przyjmie jego poprawek do ustawy o Krajowej Radzie Sądowniczej. To daje nadzieję, że prezydent stanie w opozycji do polityków PiS. Ale trzeba też mieć w pamięci te chwile, gdy prezydent po "długim namyśle" inne kontrowersyjne ustawy podpisywał, jak na przykład tę o reformie systemu edukacji. Oby tym razem był bardziej konsekwentny.