Może i Polacy masowo protestują przeciwko autorytarnym działaniom PiS, ale... kto wie, czy wielu wprost z demonstracji nie poszłoby kolejny raz zagłosować na ekipę "dobrej zmiany". W zamieszaniu wokół decyzji prezydenta Andrzeja Dudy bez większego echa przeszedł najnowszy sondaż Kantar Public dla "Gazety Wyborczej". Z którego wynika, że PiS tylko zwiększyło poparcie i w cuglach wygrałoby kolejne wybory. Pod jednym wszakże warunkiem. Za konkurencję musiałoby mieć podzieloną opozycję. Zjednoczenie PO, Nowoczesnej i PSL pozwoliłoby bowiem na odebranie władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Odnalezienie wyborców Prawa i Sprawiedliwości nie jest ostatnimi czasy zbyt łatwe. Gdy setki tysięcy Polaków wychodzą protestować przeciwko autorytarnym zapędom władzy, kontrmanifestacje wyglądają mizernie. Nie pojawia się na nich więcej niż kilkanaście osób. Tłumy zwolenników PiS mają pojawić się na ulicach być dopiero w przyszłą niedzielę, ale na zorganizowanie w Warszawie masowego protestu środowisko PiS daje sobie prawie tydzień.
W świetle tego, co dzieje się na ulicach polskich miast i miasteczek naprawdę zaskakująco wyglądają więc wyniki sondażu, który "Gazeta Wyborcza" opublikowała już w poniedziałek, ale umknął on uwadze opinii publicznej. Oczywiście przez fakt, iż wszyscy mówiliśmy głównie o zawetowaniu przez prezydenta Andrzeja Dudę nowych ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa.
Z badania przeprowadzonego przez Kantar Public wynika, że w ciągu ostatniego miesiąca PiS nie straciło ani trochę. Wręcz przeciwnie! Od lipca poparcia dla "dobrej zmiany" przybyło aż o 5 punktów procentowych. Gdyby wybory parlamentarne odbywał się pod koniec lipca, PiS wygrałoby je z 33-proc. poparciem. Nic nie zostało już z czasów, gdy łeb w łeb z partią rządzącą szła Platforma Obywatelska. Od czerwca formacja Grzegorza Schetyny straciła trzy punkty i cieszy się poparciem "tylko" 24 proc. Polaków.
Od dna odbija się za to Nowoczesna, która odzyskała pięć punktów i może pochwalić się znowu wynikiem na poziomie 9 proc. W ciągu ostatniego miesiąca nie zmieniły się natomiast notowania Kukiz'15, na który zagłosowałoby nadal 10 proc. wyborców. Inne partie nie znalazłyby się w Sejmie.
Jednak "Gazeta Wyborcza" zleciła Kantar Public zbadanie jeszcze czegoś. Obok "3xweto", "Andrzeju, wetuj ustawę" i "wolne sądy" jednym z najczęściej podnoszonych przez demonstrujących Polaków haseł było przecież "zjednoczona opozycja". Jakie szanse miałby więc twór polityczny oparty na zjednoczeniu PO, Nowoczesnej i Polskiego Stronnictwa Ludowego? Okazuje się, że gdyby taka koalicja powstała, PiS prawdopodobnie przegrałoby kolejne wybory.
Zjednoczona opozycja miałaby bowiem szansę na 36-proc. poparcie, a PiS w starciu z taką konkurencją mógłby liczyć na 32 proc. głosów. W takim układzie politycznym zwiększyłoby się jednak także poparcie dla ruchu Pawła Kukiza, na który zagłosowałoby 14 proc. Polaków. W Sejmie miałaby szansę znaleźć się także szeroka koalicja lewicowa. Gdyby Sojusz Lewicy Demokratycznej dogadał się z Partią Razem, Inicjatywą Polska i Zielonymi, mogliby oni liczyć na 7 proc. głosów Polaków.
Jak informowaliśmy w naTemat w relacjach z ostatnich demonstracji, w całej Polsce nie tylko wznoszono hasła wzywających do zjednoczenia opozycji, ale też dość dobitnie wskazywano, kogo Polacy widzą na jej czele. Na Grzegorza Schetynę i Ryszarda Petru tłumy reagowały raczej alergicznie. Chętnie skandowano natomiast "Kamila, Kamila!" i "Borys, Borys!", czyli imiona Kamili Gasiuk-Pihowicz i Borysa Budki, którzy w ostatnich tygodniach okazali się prawdziwymi liderami walki o zatrzymanie demontażu demokratycznego ustroju.