Bez konkursu i bez kwalifikacji. W taki sposób w resorcie Zbigniewa Ziobry zatrudniono w ubiegłym roku aż 13 spośród 22 ekspertów. "Rzeczpospolita" dotarła do raportu Najwyższej Izby Kontroli w tej sprawie.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Naruszenie prawa w ministerstwie, które prawa powinno strzec? Na to wskazują wyniki inspekcji NIK. W resorcie zatrudniano bowiem na stanowiskach ekspertów osoby, które po studiach zaliczyły jedynie praktykę w sądzie. 13 osób nie mogło poszczycić się trzyletnim stażem pracy, co jest wymogiem minimum określonym w rozporządzeniu Rady Ministrów z 2010 r. Co więcej – żaden z nich nie trafił do resortu w wyniku otwartego konkursu.
Ministerstwo tłumaczy, że w resorcie obowiązuje "Instrukcja w sprawie zatrudniania pracowników niebędących członkami korpusu służby cywilnej", która pozwala na zatrudnianie pracowników bez konkursu. Jednak instrukcja ta jest datowana na 4 listopada 2016 r., a eksperci, których zatrudnienie kwestionuje NIK, pracę zaczęli przed tą datą.
I to pracę nieźle płatną – wszystkim nowo zatrudnionym ekspertom przyznano premie w maksymalnej wysokości (50 proc. umowy o pracę). A gdy kontrolerzy z NIK zapytali, czym takim eksperci się zasłużyli, że dostali premie, dowiedzieli się, że właściwie to... niczym. Po prostu: "remia jest traktowana jako stały składnik wynagrodzenia określony w umowie o pracę". W sumie rzesza ekspertów wspierających ministra Ziobrę kosztowała rocznie podatników ponad milion złotych!