Prawdopodobnie nie ma osoby, która nie doświadczyłaby łagodnej formy gaslightingu. To rodzaj przemocy psychicznej, gdzie oprawca nosi „białe rękawiczki”. Trochę dlatego, że wciąż istnieje społeczne przyzwolenie na werbalne dyskredytowanie uczuć i sądów rozmówców. I to najczęściej tych, z którymi jesteśmy blisko.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Iza miała w rodzinie historie chorób psychicznych – u ojca zdiagnozowano nerwicę natręctw, a sądząc po historiach opowiadanych przez jej babcię, prawdopodobnie i dziadek miał jakieś zaburzenia. Z tego powodu zawsze obawiała się, że, jak mówiła „zacznie wariować i nawet tego nie zauważy”. Swojemu mężowi postanowiła opowiedzieć o sobie absolutnie wszystko, w końcu mieli być razem na zawsze.
Po dwóch latach od urodzenia córki przestali uprawiać seks. Iza wróciła do pracy, a tydzień zaczął mieć więcej dni, w których się kłócili, niż tych, kiedy było spokojnie. Zaczęło się od tego, że Michał wracał z pracy coraz później, potem odmówił nawet tak elementarnej pomocy w domu, jak zawożenie małej do przedszkola. Wszystkie jej argumenty zbijał mówiąc, że „za dużo sobie wyobraża” i „poprzewracało się jej w głowie”. Ucinające rozmowę, że „nie będzie tego słuchał” urosło do rangi koronnego argumentu.
Z czasem zaczęła znajdować dowody na to, że jej nie tak dawno poślubiony małżonek ma kochankę. Bała się cokolwiek powiedzieć, bo od miesięcy nie rozmawiali, a ona słyszała wciąż te same zdania. Temat poruszyła dopiero w obecności jego siostry, z którą oboje byli blisko. Michałowi skroń nabiegła krwią, a potem zaczął się śmiać i mówić, że Iza ma pewnie nerwicę. Dokładnie tak, jak jej biedny ojciec. „Chyba przesadzasz” – siostra poklepała ją po ramieniu. Wtedy Iza po raz pierwszy pomyślała, że to ona odpowiada za punkt w którym znalazł się jej związek. „Z taką wariatką nie da się rozmawiać” dźwięczało jej w uszach.
Jeśli spotykasz się z podobnymi zachowaniami do tych opisanych w tekście, a do tego występuje u ciebie większość poniższych symptomów, być może jesteś ofiarą gaslightingu:
– Masz wrażenie, że kiedyś byłaś bardziej zrelaksowana i pewna siebie
– Często myślisz o sobie jako o osobie przewrażliwionej
– Masz duże problemy z podejmowaniem nawet drobnych decyzji
– Wątpisz w to, czy jesteś dobrą partnerką i/lub pracownicą
– Zawsze usprawiedliwiasz partnera – przed sobą, znajomymi, rodziną
– Czujesz, że coś cię męczy, ale masz problemy ze zdefiniowaniem co to jest
– W głębi duszy uważasz swoje zdanie za nieistotne, a opinie za nieciekawe
– Jeśli z czymś się nie zgadzasz, nie dzielisz się tym z otoczeniem
– Bardzo rzadko zdarza ci się odczuwać zadowolenie z samej siebie
– Bez żadnego wyraźnego powodu zastanawiasz się czy nie powinnaś iść do psychologa
– Towarzyszy ci ciężkie do wyjaśnienia poczucie winy
– Masz zwyczaj przepraszać za wszystko
Na podstawie książki „The Gaslight Effect: how to spot and survive the hidden manipulation others use to control your life" doktor Robin Stern
Gaslighting może przybierać postać wyśmiewania czy trywializowania wypowiedzi, ale też traktowania kogoś z pobłażaniem, niepatrzenia na niego, gdy usiłuje coś powiedzieć, protekcjonalnego tonu, wznoszenia oczu do nieba, lekceważących gestów. Nie chodzi tu rzecz jasna o sporadyczne zachowania tego typu, ale o stosunek do drugiej osoby, który uniemożliwia z nią dialog.
Do tego komentarze z rodzaju „puknij się w głowę” „co ty wygadujesz”, „wszystko źle zapamiętałaś, wcale tak nie było”, „histeryzujesz”, „już do reszty zwariowałaś”. Jeśli traktowana w ten sposób osoba będzie usiłowała przeciwstawić się oprawcy, najprawdopodobniej usłyszy, że nie zna się na żartach, jest przewrażliwiona albo wymyśla problemy, których nie ma. Gaslighting zamyka szansę na rozmowę, jest jednostronnym zakamuflowanym atakiem.
Problem Rosemary i Catherine
Jeśli oglądaliście „Dziecko Rosemary” Polańskiego, „Służącą” Parka albo „Nagle, ostatniego lata” z Elizabeth Taylor i Katharine Hepburn, widzieliście, jak wygląda gaslighting, i to nawet, jeśli termin nie brzmi znajomo. Ofiarami tej formy przemocy psychicznej padają bowiem bohaterki wspomnianych filmów. Zresztą sam termin ma proweniencję wybitnie filmową. Został zaczerpnięty od tytułu przedwojennej sztuki Patricka Hamiltona, spopularyzowanej za sprawą filmu z Ingrid Bergman, która za tę rolę dostała zresztą swojego pierwszego Oscara.
W filmie „Gaslight” młoda i wrażliwa Paula wychodzi za muzyka, Gregory'ego. W ich nowym domu dziewczyna zaczyna słyszeć hałasy i zauważać, że przedmioty zmieniają swoje miejsce. Jednak mąż za każdym razem patrzy na nią z troską i twierdzi, że ma zwidy. Wkrótce coraz bardziej znerwicowana Paula, która boi się mówić Gregory'emu o swoich spostrzeżeniach zaczyna podejrzewać, że zwariowała. W tym przekonaniu utwierdza ją mąż, który okazuje się odpowiedzialny za hałasy i zmiany w otoczeniu. Paula na skutek manipulacji staje się coraz bardziej zalękniona i paranoidalna, przestaje ufać własnym osądom.
Oczywiście przykłady filmowe są tu pewnego rodzaju ekstremum, w prawdziwym życiu gaslighting najczęściej przybiera łagodniejsze formy, które początkowo przechodzą niezauważone. Najogólniej polega na odmawianiu drugiej osobie prawa do stanów emocjonalnych, do swobodnej ekspresji czy po prostu własnego zdania, które doprowadza do tego, że zaczyna ona kwestionować sposób w jaki odbiera rzeczywistość, a w ekstremalnych przypadkach, podobnie jak bohaterki filmów – podejrzewać u siebie zaburzenia psychiczne.
Ten mobbing to gaslighting
Najczęściej do tego typu nadużyć dochodzi w związkach, ale ich formy zdarzają się też w życiu rodzinnym (sadystyczni / narcystyczni rodzice) i w pracy. Co ciekawe, ale i przerażające o wiele częściej dostrzegamy, że jesteśmy ofiaram gaslightingu w pracy, niż w domu, tyle że nazywamy go wówczas mobbingiem. Koniec końców trudno przyjąć założenie, że ukochany partner chce nas swoimi słowami zranić, a nie „zmienić na lepsze”. Bliska osoba kwestionująca nasz osąd sytuacji czy sposób w jaki zapamiętaliśmy jakieś wydarzenia prędzej doprowadzi nas do zastanawiania się nad sobą, niż wzbudzi gwałtowny opór.
Tymczasem doktor Robin Stern psychoterapeutka i wykładowczyni psychologii na Uniwersytecie Yale, w swojej książce poświęconej zjawisku gaslightingu pisze, że „Jeśli ktoś krytykuje cię w sposób, który ma cię przede wszystkim zranić, nie słuchaj, niezależnie od tego, jak dużo prawdy słyszysz w przykrych słowach”.
Stern zajęła się tym zjawiskiem wspominając tłamszoną przez ojca matkę, która zastanawiała się czy zabraniający jej pracować i dyskutować mąż nie ma przypadkiem racji. W nieopublikowanej w Polsce książce „The Gaslight Effect: How to Spot and Survive the Hidden Manipulation Others Use to Control Your Life” Stern wielokrotnie podkreśla, że ofiary tej formy przemocy powinny w pierwszej kolejności zadać sobie pytanie nie o to, kto ma rację, ale o to, jak czują się będąc traktowane w określony sposób. Jeśli rozmawiasz z partnerem o delikatnie mówiąc niezbyt dla ciebie przyjemnym weekendzie na Mazurach to w dojrzałej, dobrej relacji powinnaś zostać wysłuchana, a nie zdominowana i zakrzyczana hasłami mówiącymi o winie (twojej).
Po co to komu?
Odpowiedź na pytanie dlaczego gaslighter zachowuje się w ten sposób wobec partnera, przyjaciela czy pracownika jest dwupoziomowa. Chodzi tu oczywiście o zdobycie dominacji, a z czasem uzależnienie tracącej przekonanie co do własnych sądów i stabilności psychicznej osoby (może ufać tylko oprawcy, który „trzyma rękę na pulsie rzeczywistości”). Jednak to bardzo płytkie rozumienie problemu. Powiedzenie o gaslighterze, że to ktoś kto lubi dominować, to łagodny eufemizm.
Oprawcę charakteryzują najczęściej psychopatyczne cechy charakteru, które sprawiają, że nie jest w stanie nikogo szanować, ani głęboko kochać. Osoby z psychopatycznym rysem osobowości innych ludźmi potrzebują do zaspokajania własnych potrzeb. W tej optyce gaslighter chce więc nie tyle zdominować partnera, co go ubezwłasnowolnić. Skoro masz tak straszne zaniki pamięci, że nie pamiętasz, gdzie położyłaś kluczyki do domu i nie pamiętasz, że obiecywałaś zrobić zakupy, to może lepiej byłoby zapytać.
Prawdziwi gaslighterzy nie chcą wcale odejść od partnera, z traktowania drugiej osoby w ten sposób czerpią przyjemność. Najczęściej doskonale zdają sobie sprawę z tego, że postępują źle, ale nie mogą się powstrzymać. Cechuje ich najczęściej opanowanie, dzięki któremu uwiarygodniają wersję o rzekomych zaburzeniach partnera.
Kiedy ofiara pozwala sobie na wybuch silnych emocji, często podjudzana przez gaslightera, „zdroworozsądkowy” oprawca wytłumaczy jej, że nie jest normalna. Smutek, gniew czy cierpienie w takim związku przestają być normalnymi uczuciami, a stają się dowodem przeciw okazującej je osobie. Z czasem ofiara i oprawca coraz bardziej zaciskają krąg przemocy, często oddalając się od rodziny i przyjaciół, bo przecież tylko „racjonalny” gaslighter rozumie, co dzieje się w umyśle partnerki.
Gaslighter zawsze zachowuje spokój, żeby panować na sytuacją, nie trudno się więc dziwić, że jest w stanie prowadzić logiczne wywody, kiedy ofiara nie otrzymując żadnego rodzaju wsparcia psychicznego ani zrozumienia traci nad sobą panowanie.
Zespół cech ofiarniczych
Każdy może paść ofiarą gaslightingu w związku, niezależnie od swojej konstrukcji psychicznej i wcześniejszych doświadczeń. Przy odpowiednio kamuflującym intencje i stopniowo narzucającym swoją wolę oprawcy nietrudno zostać ofiarą. Gaslighting miał też swoje odpowiedniki w historii, nie szukając daleko „leczenie” elektrowstrząsami i terapią, która miała pomóc zrozumieć „błąd”.
Amerykański poeta pokolenia beatników, Alen Ginsberg, który nigdy wcześniej nie wstydził się swojej orientacji seksualnej, po kilku miesiącach spędzonych w zakładzie zamkniętym pod opieką odpowiednio sugestywnego terapeuty, wyszedł ze szpitala z przekonaniem, że homoseksualizm jest ciężką chorobą. Przez kilka miesięcy miał nawet narzeczoną, z którą był zresztą bardzo nieszczęśliwy.
Żeby wyrwać się ze związku w którym dochodzi do tego typu przemocy najpierw trzeba uznać, że przemoc jest realna. Tymczasem jej ofiary mają tendencję do usprawiedliwiania swoich oprawców, choćby w rozmowach z bliskimi osobami, które dostrzegają problem. Tłumaczą, że „rzeczywiście są z natury trochę histeryczne, a ukochany wcale się nie znęca, a jedynie uspokaja po macoszemu” i że „gdyby nie on, chyba skończyłabym w zakładzie, bo mają słabą psychikę”.
Z jednej strony niby prywatne piekiełko, ale z drugiej osoba traktowana długo w ten sposób z czasem zaczyna mieć problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi ludźmi, czy efektywną pracą. Oprawcę, trochę jak w przypadku syndromu sztokholmskiego, postrzega jako osobę najbliższą.
Robin Stern nie ukrywa w swojej książce, że bardzo trudno jest się wyswobodzić z układu tego typu, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą uczucia. W gaslightingu nie ma podbitych oczu, pijackich awantur, wyzwisk, ciężko złapać kogoś za rękę. Żyjemy w społeczeństwie opartym i zakorzenionym w ideałach Oświecenia, od najmłodszych lat uczymy się uznawać takie rzeczy jak „logika”, „spokój”, „opanowanie” czy „racjonalizm” za bezwzględne wartości. Tymczasem bycie z gaslighterem, to bycie z człowiekiem, który zamienia się nie w ostoję, ale w prawdziwą górę lodową i to kiedy najbardziej go potrzebujemy.