Pokazali mi, jak się buduje auto od pierwszej do ostatniej śrubki i nie mogę przestać o tym myśleć. Kraina Audi
Michał Mańkowski
31 lipca 2017, 14:01·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 31 lipca 2017, 14:01
Klikasz guzik włączający samochód i nagle cichną pobliskie rozmowy, a oczy ludzi obok zwracają się ku tobie. Tak wygląda "efekt RS", który nabiera jeszcze więcej mocy, gdy tylko muśniemy pedał gazu. Te samochody są tak piekielnie mocne i sportowe, że Audi tworzy je pod oddzielną marką "Audi Sport". Królem jest tutaj niepowtarzalne i nieco "kosmiczne" Audi R8, które udało mi się zobaczyć "od kuchni". I to dosłownie, widziałem, jak tworzy się ten model od pierwszej do ostatniej śrubki!
Reklama.
Jeśli jest jakaś definicja motoryzacyjnego raju, to ostatnio miałem okazję poznać jedną z nich. Wsiedliśmy w najmocniejsze, najszybsze, najgłośniejsze sportowe modele Audi i pojechaliśmy w okolice Ingolstadt, gdzie dzieje się cała magia. TTRS, TTRS, RS3 Limousine, RS3 Sportback, RS5, RS5, RS6, RS7 – kawalkadą tych ośmiu modeli często w jaskrawych kolorach przemknęliśmy przez polskie i niemieckie autostrady, zwracając uwagę absolutnie każdego. Jeśli ktoś nie widział, to na pewno słyszał, bo wystarczy ryk jednego silnika, by podskoczyć ze strachu i/lub podniecenia, a co dopiero kilku takich aut.
model / ilość koni mechanicznych / czas 0-100km/h / prędkość maksymalna
Jak widzicie po nazwach, RS-ki są odpowiednikami poszczególnych modeli z tradycyjnej gamy Audi. To absolutny max, który można dzisiaj dostać u tego producenta. Półśrodkiem są modele tylko z literką S, które – bądźmy szczerzy – i tak w zupełności wystarczą do zaspokojenia potrzeb zwykłego kierowcy. S-ki robi jeszcze "zwykłe" Audi, natomiast modele z RS w nazwie to już inna bajka. Za ich rozwój i produkcję odpowiada Audi Sport. To oddzielny odział, który zajmuje się sportową odnogą tego niemieckiego producenta. Jeszcze rok temu miał inną nazwę – Quattro – ale to uległo zmianie. Również rok temu szefem Audi Sport został Stephan Winkelmann, wieloletni prezes Lamborghini. To modelowy przykład niemiecki-włoskiego mixu. Urodził się w Niemczech, ale pierwsze 20 lat życia spędził we Włoszech. Potem wrócił do Niemiec na studia i do wojska, by potem znów trafić do Włoch.
– Wiem, że to nie łatwe, ale mimo wszystko, gdy myślę „dom”, w głowie pojawiają mi się Włochy – mówi Winkelmann, który wygląda jak typowy Włoch. Na osobie, która tyle lat spędziła w motoryzacji, z czego dekadę w legendarnym Lamborghini, samochody nie robią pewnie takiego wrażenia, jak na zwykłych kierowcach. Dlatego tym bardziej byłem ciekaw, które auto najbardziej trafia w jego gust. – Z jednej strony mój ulubiony model to naturalnie R8 i RS6, którym jeżdżę prywatnie. Z drugiej, każdy najnowszy, który wychodzi z naszej fabryki – mówi.
Jednak nie ukrywajmy, to nie rozmowa z prezesem była wisienką na torcie całego wyjazdu. Audi Sport jakiś czas temu wybudowało swój własny tor, na którym testuje w praktyce to, co wcześniej wymyślą sobie w teorii. Co jakiś czas można zobaczyć tam jeden z nowszych modeli (nie tylko RS-ek), który w specjalnym kamuflażu jest właśnie testowany. Na grupę polskich dziennikarzy czekało kilkanaście R8-ek, które w tej różnorakiej kolorystyce wyglądały na torze bardziej jak plansza z "Need for Speed" niż rzeczywistość.
610-konny potwór w wersji V10 Plus katapultuje się do pierwszej setki zaledwie w 3,2 sekundy, a prędkość maksymalna to 330km/h. Tyle na papierze. W praktyce i z instruktorem w aucie przed nami wystarczają prędkości rzędu 70-150km/h, by szybko uświadomić sobie, jak dużo pokory trzeba mieć do auta o tej mocy i jak wiele jeszcze nie potrafimy.
Jeśli tylko kiedykolwiek będziecie mieli okazję się przejechać jakimkolwiek autem sportowym po torze, nie wahajcie się ani chwili. Razem z resztą dziennikarzy zauważyliśmy w ogóle ciekawą prawidłowość. Po kilku godzinach na takim torze, jest się tak fizycznie i psychicznie zmęczonym, że po wyjechaniu z toru szybka jazda to ostatnia rzecz, na którą masz ochotę. I wtedy swoimi piekielnie szybkimi RS-kami karnie, powolutku, wróciliśmy do hotelu. Adrenaliny wystarcza na zapas.
Wbrew pozorom jednak nie sama jazda zrobiła tu na mnie największe wrażenie. Bo po torze, trafiliśmy do fabryki, w której owe R8-ki powstają. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć, jak tworzy się auta, dlatego tym bardziej byłem ciekaw tego, co nas tam czeka. Nie była to jednak zwykła fabryka, bo wyjątkowe auta robi się w wyjątkowy sposób. Nie taśmowo i praktycznie całkowicie automatycznie w tysiącach, ale powoli, w większości ręcznie, w – na dobrą sprawę – symbolicznych ilościach.
Pracuje się tylko na jedną zmianę od 6 rano. Każdego dnia z fabryki wyjeżdża 18 nowiutkich R8-ek. Widok kilkudziesięciu (kilkuset?) modeli na parkingu, z których każdy jest wart od niemal miliona "zetków" lub 200 tys. "jurków" w górę, robi absurdalne wrażenie. Ponad połowa z rocznej produkcji idzie za ocean – do Stanów Zjednoczonych. W Polsce to ciągle sprzedaż symboliczna, kilkanaście modeli rocznie. I choć zbudowanie nowego R8 od pierwszej do ostatniej śrubki to zaledwie 6 dni, jeśli chcesz mieć swojego "świeżaka", poczekasz wiele miesięcy.
Na hali produkcyjnej jest monitor, który pokazuje aktualny i pożądany stan na daną godzinę np. zrobiliśmy już pięć R8-ek, powinniśmy o tej porze mieć sześć, zostało jeszcze trzynaście. Co ciekawe, na hali dało się znaleźć także karoserię od Lamborghini Huracana. Na nasze zdziwiony miny, przewodnik wyjaśnił, że ta część tego modelu jest robiona także u nich.
Sama hala jest zautomatyzowana, ale dużo bardziej zwraca się tam uwagę na pracę ludzi, nie robotów. Tych jest kilka, zarówno do tworzenia poszczególnych części, jak i ich przewożenia pomiędzy sektorami. Podczas naszej wizyty obowiązywał całkowity zakaz robienia zdjęć (względy bezpieczeństwa) oraz włączania telefonów (GPS jest w stanie zakłócać pracę niektórych maszyn).
Najciekawsze zaczyna się moim zdaniem dopiero na specjalnej taśmie, gdzie trafia już gotowa i pomalowana karoseria (trzy razy zanurzana i trzy razy malowana). Samochody jadą tam jeden po drugim, na każdym ze stopów zatrzymują się na 23 minuty. Tam specjalne zespoły podłączają i montują odpowiedni sprzęt np. deska rozdzielcza, elektronika, silnik, kierownica, koła, błotniki itd. Co kilka godzin pracownicy zmieniają swoją stację, by nie wpaść w rutynę i nie popełnić błędu. Myślicie, że 23 minuty to mało? Dla porównania model A6 na każdej ze stacji spędza po… 88 sekund!
W magazynie obok jest coś na kształt wielkiego motoryzacyjnego supermarketu. Gdy system pokazuje, że model z konkretnego zamówienia niedługo będzie składany dedykowany pracownik idzie do tego "sklepu" i wybiera wszystkie dodatki, które chciał klient. Następnie dostarcza je w odpowiednim momencie do ekip montujących. Pod koniec takiej "drogi krzyżowej" R8 jest po raz pierwszy odpalane (silnik przyjeżdża z Węgier, inne podzespoły np. zderzaki od podwykonawców). Jeśli wszystko jest w porządku, wyjeżdża z fabryki, a specjalny pracownik… jedzie je przetestować na niemieckiej autostradzie (tak, tej bez limitów). Jeśli zastanawialiście się, jak wygląda praca marzeń, to jedna z nich.
Kilka wniosków po tych szybkich dniach z RS-ami:
– rozumiem już, czemu te samochody tyle kosztują,
– samochód to jednak tylko kawał blachy,
– Audi RS7 to auto moich marzeń,
– krowa, która dużo ryczy, daje... dużo mleka. Brzmienie i osiągi RS-ek to creme de la creme motoryzacji,
– jazda sportowym autem po torze uczy dużo pokory,
– proste są dla szybkich samochodów, zakręty dla szybkich kierowców,
– niedługo bardziej szczegółowe testy konkretnych modeli RS.