Jeśli ktoś powiedziałby mi parę lat temu, że będę miał okazję przejechać się praktycznie całą gamą Porsche, popukałbym się w głowę i poszedł dalej. Tymczasem okazało się, że nie tylko miałem okazję to zrobić, ale miało to miejsce na prawdziwym torze wyścigowym w Stambule. Nie ma na świecie kierowcy, który stojąc bladym świtem na pustym byłym torze Formuły 1, gdzie czeka na niego kilkadziesiąt zaparkowanych modeli Porsche, nie uśmiechnąłby się pod nosem. Żeby było lepiej, Ty też możesz to zrobić, bo to oferta także dla "śmiertelników".
W naszym dziale Moto od paru lat opisujemy wszystkie samochody, które wpadną w nasze redakcyjne ręce. Od lewa do prawa, od dużego do małego. Od Niemców, przez Francuzów, na Azjatach kończąc. Wszystkiego po trochu, i praktyczne, i skrajnie sportowe czy luksusowe. Tym razem jednak zwykłego testu nie będzie. Zresztą, stańmy w prawdzie, co można napisać o nowiutkich Porsche, poza tym, że są cudowne?
Na przełomie maja i czerwca dostałem zaproszenie do Stambułu do Porsche Driving Center. To jedna z tych propozycji, którym się nie odmawia, dlatego też zgodziłem się w jakieś pół sekundy. Dopiero potem w głowie gdzieś zadzwoniła kwestia bezpieczeństwa w Turcji. I to ze względu na ewentualne zamachy, i gorący okres po referendum. Potem dowiedziałem się, że inni uczestnicy mieli podobne przemyślenia, ale jak się okazało niepotrzebnie. Swoją droga, ogrom 15-milionowego Stambułu dosłownie przytłacza. Skalę tego miasta naprawdę ciężko ogarnąć.
Ciekawostką było położenie naszego hotelu. I wcale nie chodzi o to, że z lotniska do niego jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów drogą, która przypomina nasze autostrady, a cały czas byliśmy w jednym mieście. Tuż obok, okno w okno, stała prywatna willa tureckiego premiera, obstawiona do granic możliwości kamerami, żołnierzami i wozami bojowymi.
Na stambulskim torze wyścigowym, po którym kiedyś jeździła (a możliwe, że jeszcze będzie jeździć) Formuła 1, powstało Porsche Driving Center. Jego właścicielem jest jakiś obrzydliwie bogaty biznesmen, który przy okazji trzyma tam flotę swoich samochodów na wynajem, a także podnajmuje teren na parking. Wyobraźcie sobie 20 tysięcy równiutko zaparkowanych obok siebie samochodów. Niektóre zarejestrowane, niektóre nie, przeważnie białe, jak to bywa w tym regionie. Niesamowity widok.
Ale nie tak niesamowity jak kilkadziesiąt zaparkowanych obok siebie modeli Porsche, które tylko czekają, żeby objeździć je na wszystkie możliwe sposoby. Można tam przyjechać dwa razy do roku (czerwiec/listopad) i za odpowiednią opłatą (o tym za chwilę) skorzystać z jednego z dwóch programów: Porsche on Track oraz Advanced Porsche on Track. Wsadzą cię za kierownicę i zależnie od wybranego programu przez jeden bądź dwa dni będziesz objeżdżał/zajeżdżał sześć różnych modeli Porsche, by przekonać się, z czym to się je i co właściwie potrafią.
Oferta dostępna jest zarówno dla kogoś, kto ma kaprys/marzenie pojeżdżenia Porsche po torze, jak i dla obecnych lub przyszłych właścicieli, którzy chcą się przekonać, co potrafią te samochody. Wszystko odbywa się pod okiem międzynarodowej kadry profesjonalnych instruktorów. Niektórzy z nich to nawet ciągle aktywni kierowcy wyścigowi, więc jeśli ktoś chce podrasować swoje umiejętności, w lepsze ręce nie mógł trafić. Fascynujące, a jednocześnie lekko irytujące, było patrzenie, jak coś, co uczestnikom sprawia trudności, im przychodziło z całkowitą łatwością.
Zanim jednak wsiądzie się za kółko, wszystkich czekała obowiązkowa odprawa przed każdym z ćwiczeń. Jazda to w dużej mierze instynkt i reakcje odruchowe, ale dużo łatwiej będzie się reagować na sytuację na drodze, gdy dokładnie zrozumie się, co właściwie dzieje się z autem. Instruktorzy poopowiadali nam trochę o fizyce samochodów i tym, jak i dlaczego zachowują się w danej sytuacji. Podsterowność, nadsterowność, moment hamowania, przyspieszania, miejsce skręcania – tutaj nie ma co udawać, że "wszystko się wie".
Ćwiczenia, które czekają na kierowców to zarówno te krótsze, związane z jakąś przeszkodą lub manewrem, jak i to, na co wszyscy czekają, czyli jazda po torze. Rok temu miałem okazję już troszkę liznąć tematu i pojeździć Porsche po torze w Kielcach, dlatego tu od samego początku podchodziłem z dużą pokorą. Cel minimum został osiągnięty, nie postrącałem pachołków i wcale nie byłem najwolniejszy.
Cacka, które na nas czekały to: 718 Boxter i Cayman, 911 z piekielnie mocnym Turbo S-em na czele, nowe Panamery i rodzinne SUV-y w postaci Macana i większego Cayenne. Wszystkimi jeździliśmy po torze, te dwa ostatnie dodatkowo wzięliśmy na mini tor offroad’owy, by zobaczyć, co warte kilkaset tysięcy złotych szybkie i luksusowe samochody, potrafią tam, gdzie asfalt się kończy. O dziwo, potrafią naprawdę wiele. Ciekawym doświadczeniem było także zobaczenie, jak różnie zachowuję się modele 718 i 911. Niby oba sportowe, niby oba niewielkie, ale jeden z silnikiem z tyłu, drugi po środku, co wystarczyło, by przy zakrętach i nagłych manewrach zachowywały się inaczej.
Większość z ćwiczeń wykonywaliśmy w dwóch wersjach: z włączonym systemem PSM i bez niego, dzięki czemu dało się poczuć na własnej skórze, jak elektroniczne systemy czuwają nad kierowcą. Czuć kolosalną różnicę. Na początku trzeba się nawet pozbyć tej psychicznej bariery i wręcz na siłę próbować doprowadzić auto do skraju możliwości. Rozwinięcie skrótu PSM to Porsche Stability Management, ale nawet instruktorzy dla żartu tłumaczyli to jako Please Save Me, co w sumie odpowiada prawdzie. Żeby jednak czuć się pewnie i ćwiczenia wykonywać w pełni świadomie, każde z nich trzeba by zrobić co najmniej kilkanaście/kilkadziesiąt razy. Tutaj niestety po kilku próbach musieliśmy lecieć już dalej, bo czekały kolejne. Można udawać chojraka, ale zapewniam, że pusty tor wyścigowy, bulgoczące Porsche z taką mocą pod maską napędzają adrenalinę każdemu.
Obejrzyj procedurę Launch Control
W potworze, który kryje się za nazwą 911 Turbo S, mogliśmy zobaczyć, jak sprawdza się system Launch Control. 580-konny model katapultuje się do setki w zaledwie 2,9 sekundy. Szybszym autem w życiu nie jechałem. Za pierwszym razem w środku, gdy instruktor pokazywał przejazd próbny, okulary przeciwsłoneczne spadły mi z głowy. Launch Control to system, który wykorzystuje wszystko, co "bozia dała", by jak najszybciej wystartować. Na mniej więcej 120-metrowym odcinku auto rozpędziło się do 100km/h i zatrzymało niemal do 0km/h. WOW!
Robiliśmy jeden Launch Control za drugim. Obciążenia, jakie dostaje wtedy auto muszą być ogromne, ale rzekomo w 911-tkach można robić to tyle razy, ile tylko ma się ochotę. Podobno jednak granicą do wizyty w warsztacie jest 7000 takich strzałów do przodu. Wątpię, że ktoś do tego dojdzie. By poprawnie wykonać Launch Control, lewą nogą wciskamy hamulec, a prawą gaz do dechy. Gdy silnik wyje, a wskazówka obrotomierza wariuje, pojawia się informacja o aktywowaniu systemu. Wtedy puszczamy hamulec i po niecałych 3 sekundach pędzimy 100km/h.
Genialnym ćwiczeniem był także kick plate. To moim zdaniem coś, co powinno być obowiązkiem na kursie lub egzaminie na prawo jazdy. Wjeżdżaliśmy Macanem na płytę, która wprawiała auto w poślizg. Naszym zadaniem było poradzić sobie z opanowaniem samochodu i wyrobienie błyskawicznych i poprawnych odruchów. Podobno w niektórych skandynawskich krajach coś takiego jest w standardzie przy prawie jazdy. Świetny pomysł.
Obejrzyj ćwiczenie kick plate
Swoiste „what the fuck” pojawiało się także w głowie, gdy SUV-ami tj. Macanem i Cayenne’m pędziliśmy po torze z prędkościami 200+km/h, by chwilę potem tymi samymi samochodami wjechać na offroad’owy tor i zobaczyć, co tam potrafią. Zamiast dokładnie to opisywać, zostawię tylko jedno zdjęcie, które odda to lepiej niż tysiąc słów.
Wniosek? Porsche, mimo swojego luksusu i sportowej otoczki, nadaje się nie tylko na asfalt.
Najlepsze oczywiście na koniec, czyli jazda po torze w systemie „follow the leader”, czyli za pierwszym instruktorem. Potwierdziły się moje doświadczenia z przeszłości, że wcale nie trzeba prędkości 200km/h, by na torze poczuć emocje i adrenalinę. Ryk silników, przeciążenia, z którymi trzeba się liczyć, sprawiają, że "ludzkie" 80-100km/h czuje się duuużo bardziej, niż mogłoby się wydawać. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na drugi dzień obejrzeliśmy swoje przejazdy z kamery pokładowej. Okazało się, że choć czuliśmy się jakbyśmy doprowadzali auto do skraju możliwości, w rzeczywistości jechaliśmy bardzo akceptowalnymi prędkościami.
Żaden film nie odda jednak tego, co czuje się w środku. Nie znaczy to jednak, że nie było gazu do dechy. Do tej pory mam przed oczami szeroki i długi łuk, który za każdym razem staraliśmy się pokonać większą prędkością. 190km/h na zakręcie sprawia, że wewnątrz kabiny nagle milkną głosy. Kółka po torze kręciliśmy wszystkimi modelami, ale stety i niestety zawsze pierwszy jechał instruktor, który nieco hamował zapędy reszty kierowców. Naturalnie największe wrażenie zrobiły 911-tki, ale miło zaskoczył mnie także Cayman. Jak na swoje gabaryty, zaskakująco pewnie prowadził się także SUV-y, które nie wymiękały na zakrętach.
Ile kosztuje taka przyjemność? No sporo. Jednodniowe wizyty na torze zaczynają się od 400 euro, ale żeby faktycznie się wyszaleć, trzeba zdecydować się na program dwudniowy. Tutaj koszt jest sporo wyższy i wynosi 3490 euro. W cenie mamy wszystko poza biletami lotniczymi. Spokojnie, najlepszą wiadomość zostawiłem jednak na koniec. Otóż już niedługo taka atrakcja będzie możliwa w Polsce. Na torze w Kamieniu Śląskim w tym roku rusza Porsche Driving Experience. Będzie to jeden z trzech takich ośrodków w Europie.