Od lat dzieci z łódzkiej chorągwi ZHR spędzały wakacje na obozie w Borach Tucholskich. Tej nocy w wyniku nawałnicy, która w nocy przeszła nad obozem "Leśny dom", zginęły dwie harcerki, a kilkadziesiąt osób zostało rannych. Członkowie obozu przez kilka godzin byli odcięci od świata.
Sceny jak z filmu grozy – deszcz i tak silny wiatr, że wyrywał drzewa z korzeniami. Pośród nich uciekające uczestniczki obozu. Ale to niestety nie był film, ten horror wydarzył się naprawdę. A dwie harcerki nie przeżyły nocy, przygniecione przez upadające drzewa poniosły śmierć na miejscu. Miały 13 i 14 lat.
Pozostali uczestnicy obozu przez wiele godzin byli odcięci od świata. Trąba powietrzna, która przeszła nad Suszkiem, powaliła tak dużo drzew, że strażacy przez wiele godzin z mozołem, przy użyciu pił i specjalistycznego sprzętu, próbowali dotrzeć do "Leśnego domu". Gdy tylko udało się przebić przez zwalone drzewa, natychmiast odwieziono 20 innych harcerek do pobliskich szpitali w Kościerzynie, Chojnicach i w Kartuzach.
– Tutaj nie ma połowy lasu generalnie, te drzewa zaczęły się przewracać na namioty, została zarządzona szybka ewakuacja, ona była w bardzo trudnych warunkach, bo odbywała się pomiędzy spadającymi drzewami – tak opisywał zastaną sytuację Przewodniczący Okręgu Łódzkiego Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Adam Kralisz. Szef całego związku zarządził miesięczną żałobę we wszystkich jednostkach.
Tych harcerzy, którzy nie odnieśli większych obrażeń, zakwaterowano w budynku szkoły w Nowej Cerkwi i zapewniono im opiekę psychologa.