
O ile w dużych miastach przygotowania do nowego roku szkolnego jeszcze jakoś idą, o tyle na prowincji dyrektorzy szkół rwą głosy z głowy. Reforma nakłada na nich obowiązek wprowadzenia do siódmych klas przedmiotów, których nie było w programie nauczania w klasach 1-6. Problem w tym, że nie ma nauczycieli i etatów.
REKLAMA
Miało być pięknie a wyszło... No dobrze, na razie nie wyszło. I wcale nie ma pewności, ze cokolwiek wyjdzie z reformy edukacji. O ile w dużych miastach jakoś uda się załatać braki kadrowe i zapewnić dzieciom w klasach siódmych nauczycieli fizyki, chemii czy biologi, o tyle na prowincji jest z tym spory problem. W niektórych placówkach szkoła potrzebuje nauczyciela na dwie-trzy godziny tygodniowo. To zdecydowanie za mało na tworzenie etatu.
Gdy eksperci przekonywali, że reforma edukacji jest wprowadzana zbyt pośpiesznie i w sposób nieprzemyślany, minister Anna Zalewska odpowiadała, że to czarne wizje, które się nie sprawdzą, i od pierwszego września dzieci uśmiechnięte i wypoczęte rozpoczną naukę w odmienionej szkole. Wygląda jednak na to, że radość dzieci może być większa, niż zakładała pani minister, gdyż wiele wskazuje na to, że albo nie będą mieli lekcji danego przedmiotu, albo fizyki będzie uczył pan od wychowania fizycznego.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
