– Ja wiem, że w marzeniach to ładnie wygląda, ze ludzie myślą, jaka byłaby to fajna partia, oni wszyscy tacy młodzi, mili, klaszczmy wszyscy, bo ten Petru czy Schetyna nam się opatrzył. Tak się nie da – mówi w rozmowie z naTemat Robert Biedroń. To komentarz do spekulacji, że on i młodzi politycy PO i Nowoczesnej mogliby połączyć siły.
Czy Słupsk ucierpiał w nawałnicach, które ostatnio przeszły przez północną Polskę?
Ucierpiał, ale na pewno nie aż tak, jak inne gminy i powiaty w naszym regionie. Jesteśmy solidarni z poszkodowanymi, nie przyglądamy się biernie tej tragedii, od razu pospieszyliśmy z pomocą, podobnie jak inne gminy, które mniej ucierpiały w tym kataklizmie. W przyszłym tygodniu zwołałem nadzwyczajną radę miasta, gdzie przekażemy część środków finansowych na rzecz poszkodowanych przez nawałnice. To nie tylko jest pomoc fizyczna, ludzi czy sprzętu, ale także pomoc finansowa.
Słupsk przetrwał, ale już 100 kilometrów na południe sytuacja wygląda bardzo źle. Wojsko dotarło dopiero po trzech dniach, podobnie przedstawiciele rządu. Coś chyba poszło nie tak, jeśli chodzi o reakcję na skutki żywiołu?
W tym rejonie nikt nie miał długiego weekendu i każdy kto mógł pomagał, angażował się i zastanawiał jak pomóc. Z tym co się stało, a raczej nie stało mam ogromny problem. To doskonale pokazało, że państwo jest w ruinie, że rządzący sobie nie poradzili. Tylko że to nie jest pierwszy raz. Ta tęsknota za sprawnym państwem, za państwem, które w takich sytuacjach będzie reagowało tak jak powinno, to nie jest jakieś novum. Za każdym razem, gdy coś takiego się wydarzy, dyskutujemy o tym, co nie zadziałało i za każdym razem instytucje państwa nie zdają egzaminu.
Obiecywano nam lepsze państwo, pokazywano nam, że Polska jest w ruinie i, że ci którzy teraz rządzą to zmienią i będziemy żyć w lepszym państwie. Okazuje się, że Polska teraz jest w ruinie instytucjonalnej. Instytucje, które są odpowiedzialne za nasze bezpieczeństwo i reakcję w takich sytuacjach po prostu się nie sprawdziły. I to jest poważny problem nad którym trzeba się zastanowić. I nie wchodzić w jakieś polityczne rozgrywki, i to czy ktoś się lansuje czy nie, ale zastanowić się nad tym co zrobić, by to państwo było naprawdę sprawne. I niestety to co robi PiS, ku temu nie zmierza.
Jeśli popatrzeć na konkretne działania, to najsprawniej działają te instytucje, których kompetencje są decentralizowane. Ja to widzę jako samorządowiec. Ja muszę być praktyczny do bólu i proszę zobaczyć: kto ostatnio najszybciej zareagował? Ten słynny już sołtys, czy pani burmistrz w Czersku i mieszkańcy. My jesteśmy pierwszą siłą, która jest gotowa do użycia. Ale PiS robi dokładnie coś odwrotnego, odbiera samorządom kompetencje i centralizuje wszystko jak leci. Na przykład Ochotniczym Strażom Pożarnym odebrano decydujący głos w sprawie wydawania pieniędzy, którymi one same dysponowały. I teraz jakiś facet w Państwowej Straży Pożarnej w siedzący tutaj w Warszawie decyduje, co taka straż ma sobie kupić. Czy hełm czy podkoszulek. A kto lepiej wie, czego tacy strażacy ochotnicy potrzebują? Tak też nie da się zarządzać państwem.
To, że jeden facet na Nowogrodzkiej chce jak przy pulpicie z przyciskami wszystkim sterować, nie znaczy, że będzie dobrze. On nie jest w stanie tego zrobić. I to trzeba zmienić. Mówi się, że powinny zadziałać Wojska Obrony Terytorialnej. Powinny, ale jak widzimy nie zadziałały. Ja na miejscu Antoniego Macierewicza zrobiłbym wszystko, żeby ściągnąć WOT ze wschodu na Pomorze, na którym ich nie ma i pokazał jak one sprawnie działają. I miałbym atut i pokazywał ludziom, że to się sprawdziło. Ale Antoni Macierewicz woli zajmować się czym innym, bardziej pasjonuje go dobieranie strojów dla WOT-u i zastanawianie się, czy mają być bardziej w symbolice Żołnierzy Wyklętych czy może jakiejś innej. A jeżeli zajmuje się takimi bzdurami, no to nie ma czasu na realne działania.
Pani premier mówi, że wszystko zadziałało jak trzeba. Co w takim razie trzeba było zrobić, żeby rzeczywiście zadziałało?
Odebrałbym przede wszystkim telefon, którego rządzący nie odbierali od ludzi z terenu. Kiedy my, samorządowcy, dzwoniliśmy i informowaliśmy o sytuacji, to nikt się tym przez kilka dni nie zainteresował. Jeżeli wojewoda jest na miejscu po trzech dniach, no to coś jest nie tak. I tu potrzeba po prostu sprawnego państwa i pewności, że jeśli ja zadzwonię i poinformuję o takiej sytuacji, to ktoś na to zareaguje. To tak jak dzwoni się po karetkę pogotowia. Jak wiem, że ona przyjedzie najszybciej jak to jest możliwe. I taka karetka powinna działać w takich sytuacjach. Ale w scentralizowanym systemie nic z tego nie będzie.
Ja tam byłem i to nie są liście. To wielkie połacie drzew powyrywanych z korzeniami, uszkodzone domy, dachy, przystanki, zniszczone drogi, zablokowana rzeka. Tam wydarzyła się katastrofa. Jeżeli wojewoda mówi o zamiataniu liści, to nie powinien nim być. On tam był, nie widział co się stało? Co prawda po trzech dniach, ale i po takim czasie był tam dramat. I według niego tam liście leżały? Jeżeli ktoś używa takich argumentów i takiego języka to znaczy, że bagatelizuje sytuację. A to znaczy, że mamy poważny problem z państwem.
Pozostało mieć nadzieję, że rząd obudzi się i zabierze do pracy. Cofnijmy się teraz o dwa tygodnie. Kostrzyn nad Odrą. Festiwal Woodstock. Jak wrażenia?
Fantastyczne. Ja tam byłem gościem i może byłem inaczej traktowany, ale atmosfera, którą ja obserwowałem była fantastyczna. To miejsce jest wyjątkowe, ponieważ jakimś cudem, kilkaset tysięcy Polaków i Polek, potrafi być dla siebie życzliwych, uśmiechniętych, dobrych, pomocnych, solidarnych – coś czego na co dzień nie potrafimy zbudować. Dla mnie najbardziej zastanawiające po Woodstocku jest to, co się dzieje, że wracamy z Woodstocku do domów i to się wszystko w jednej chwili zmienia na gorsze. Nie potrafię jeszcze na to odpowiedzieć. To jednak pokazuje, że można. Można zbudować taką przestrzeń, gdzie ludzie są szczęśliwi i są ze sobą w stanie pokojowo współegzystować i to jest fenomen Jurka Owsiaka i tego, że potrafił coś takie zorganizować. Tam nawet politycy mówią ludzkim głosem. Bez hejtu, nienawiści, gdzie panuje inna atmosfera niż na co dzień. Aż chciałoby się, żeby Woodstock trwał przez cały rok.
Przywiózł pan coś z Festiwalu?
Właśnie to wszystko. To poczucie, że się da. I brudną koszulkę, którą podaruje na jakąś aukcję, ale życzliwość i mnóstwo dobrej energii oraz fantastyczne spotkania z młodymi ludźmi. Ja tam pojechałem opowiedzieć o mieście, o tym jak zarządza się takim miastem jak Słupsk, o moich pomysłach i jak powinno takie miasto wyglądać. O mojej codziennej pracy. Przywiozłem też ogromnie dużo refleksji po spotkaniach z tymi młodymi ludźmi. Tak w ogóle to był mój pierwszy Festiwal, nigdy wcześniej na nim nie byłem. W tym roku straciłem festiwalowe dziewictwo (śmiech)...
Z czego wynika tak wielka popularność spotkania z panem na Festiwalu? Pod sceną były prawdziwe tłumy.
Samorządowcy ogólnie są bardzo popularni. Mamy o wiele wyższy poziom zaufania niż prezydent, premier czy rząd. Ale to dlatego, że jesteśmy z natury bliżej ludzi i zajmujemy się konkretniejszymi rzeczami.I to się ludziom podoba. Może to jest też wynik tego, że czasami mówię takie głupoty, które komuś tam się podobają, że nie jestem nadęty. Ludzie szukają sytuacji, gdzie politycy są normalni i tęsknią za czymś zwykłym. Tak po prostu. Ja nie jestem superinteligentny, ani supermłody, ani nie mam super wiedzy politycznej i za te cechy ludzie z pewnością mnie nie cenią. Ale najwyraźniej mam inne cechy, które się ludziom podobają. O to trzeba ich zapytać.
Czy Woodstock to jest inna Polska? Mówi się, że to są dni pełne miłości, szacunku i zwyczajnej ludzkiej życzliwości.
Tak, to jest inna Polska, tak różna od tego co widzimy wokół siebie na co dzień. I to jest fenomen. I nie dziwię się, że PiS chce to zniszczyć. To jest bardzo atrakcyjna alternatywa dla tego co teraz mamy. Teraz rozumiem ludzi, którzy uzależniają się od Woodstocku i nie mogą się doczekać kolejnego Festiwalu, ponieważ to uzależnia. To jest naprawdę coś wyjątkowego. Widać tam jednocześnie ogromnie dużo swobody, ale także pełną kontrolę. To jest naprawdę najpiękniejszy festiwal na świecie. O tym już się przekonałem.
Opuszczając Kostrzyn i przechodząc do twardej polityki. Muszę zadać pytanie o rok 2020 i pana start w wyborach prezydenckich. Według sondaży ma pan naprawdę duże szanse.
Nie, to nie ma sensu. Już wiele razy sondaże dawały wielu ludziom świetne wyniki i kończyło się to niezbyt dobrze. Ale w tym wszystko kompletnie nie o to chodzi. Próbuje się wykreować wizerunek Biedronia jako alternatywy dla Dudy czy kogoś innego, tylko że nie słucha się samego zainteresowanego. Ja mam jakieś swoje marzenia polityczne, ale to nie są marzenia związane z jakąś prezydenturą. A jeśli już, to z prezydenturą Słupska i to tyle. Mi jest dobrze tam gdzie jestem, będę prawdopodobnie kandydował na prezydenta Słupska. Ja oczywiście nie mówię nie, jeśli chodzi o jakieś kolejne kroki polityczne, bo nigdy nic nie wiadomo, ale to jest kwestia przyszłości. A jak będzie ona wyglądała, tego nikt jeszcze nie wie. I nie ma sensu się tym teraz zajmować.
A jeśli powtórzy się sytuacja z Władysławem Frasyniukiem i tym razem powstanie #RobertMusisz?
Nie wiem, co będzie w 2018 czy w 2020 roku i nie interesuje mnie to w kontekście wyborów prezydenckich. Bardziej interesuje mnie to, czy wartości, które są dla mnie ważne i dla tych ludzi, którzy by tak pisali, będą reprezentowane. I czy inna polityka będzie możliwa? Na razie nie widzę takiej inicjatywy. Bardzo kibicuję Razem, bardzo kibicuję Inicjatywie Polskiej czy SLD i mam nadzieję, że to jakoś okrzepnie i znajdą się w parlamencie. Dzisiaj tego nie ma. Ich nie ma teraz w debacie publicznej. Tęsknię za tym, bo te wartości to także moje wartości. Trzeba wymyślić coś, żeby wrócili. I to niekoniecznie zjednoczeni, jako jedna partia, bo na razie połączenie jest niemożliwe. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że w Sejmie jest i Razem, i SLD, i Barbara Nowacka. Trzeba znaleźć jednak mechanizmy, żeby dać szansę znaleźć się w parlamencie. To także moja odpowiedzialność. Patrząc na te ludzkie tęsknoty, jest ku temu potencjał.
Miesiąc temu byliśmy świadkami największych od lat protestów antyrządowych. Jest gdzieś jeszcze ten żar, czy wakacje uspokoiły sytuację?
Taki obrót sprawy zupełnie mnie nie dziwi. Nie da się cały czas utrzymać takiego napięcia. Szczególnie, że Polacy nie mają w zwyczaju ciągle angażować się w pracę pro publico bono. U nas są takie zrywy powstańcze, które zazwyczaj kończą się fiaskiem. Tym razem się udało. Ale zawsze powtarzam za Jackiem Kuroniem – Trzeba wystrzegać się palenia komitetów. Należy budować swoje. I to sposób na pokazanie, że jest alternatywa. Trzeba wymyślić, jak przekonywać ludzi do zakładania oddolnych inicjatyw, do organizowania się, do budowy społeczeństwa obywatelskiego tak, aby nie dopuścić do popełnienia takiego błędu jak z poprzednich wyborów.
Byłby pan w stanie dogadać się politycznie z Kamilą Gasiuk-Pihowicz i Borysem Budką?
Ja ich znam i w wielu sprawach na pewno byłbym w stanie się porozumieć. Tylko po co? Borys Budka i Kamila Gasiuk-Pihowicz to zupełnie inne osoby pod względem poglądów politycznych. Dzisiaj łączy nas to, że razem występujemy przeciwko PiS-owi, ale to jest za mało, żeby rozmawiać o jakiejś partii politycznej. Znam Borysa, pracowałem z nim w komisji sprawiedliwości i praw człowieka. Borys jest bardzo kompetentnym i cholernie pracowitym facetem. Z Kamilą nie pracowałem, ale wiem, że też jest bardzo pracowita i zaangażowana w to co robi. Ale to nie chodzi o to, żeby łączyć się w jedną partię. To byłoby nie do zniesienia przez takiego faceta jak ja. Ja po prostu mam inne wartości i inny światopogląd. Nie byłbym w stanie, tak jak Donald Tusk, stworzyć partii politycznej jako wydmuszki ideowej i udawać, że nas nic nie dzieli. Nieprawda. Podejrzewam, że przy pierwszym głosowani i my, i wyborcy bylibyśmy bardzo sobą rozczarowani. A przecież nie chodzi o to, żeby oszukiwać wyborców.
Patrząc na to, ile ludzi słuchało pana na Woodstocku oraz to, że wspomniana Gasiuk-Pihowicz czy Budka byli w czasie protestów bardziej popularni niż liderzy ich partii, nie daje to nadziei na szerokie poparcie takiego porozumienia?
Tak się nie da. Coś takiego byłoby kompletnie nietrafionym pomysłem. Oczywiście trzeba się łączyć w takich fundamentalnych sprawach jak obrona Polski przed PiS-em, ale kiedy wchodzimy dalej w dyskusję, to już wcale nie jest takie proste, bo ci ludzie mają inne poglądy. Kamila jest neoliberałką, Borys jest z partii konserwatywnej, ja jestem socjaldemokratą. To są rzeczy, które połączyć bardo trudno. W praktyce okazało by się, że kompletnie do siebie nie pasujemy. Musielibyśmy oszukiwać wyborców, a to jest ostatnia rzecz, jaką ja potrafię. Jeśli miałbym kiedykolwiek wstąpić, czy stworzyć jakąś partię, to tylko taką, w której moje wartości byłyby reprezentowane. I na przykład w czasie głosowania nad związkami partnerskimi nie okazałoby się, tak jak w PO, że się nie da, albo tak jak w Nowoczesnej, że kiedy złapię mojego partnera za rękę, to usłyszę, że się obnoszę. To do mnie nie pasuje. My się lubimy, ale myślę, że oni też nie chcieliby się z Biedroniem łączyć.
Ja wiem, że w marzeniach to ładnie wygląda, ze ludzie myślą, jaka byłaby to fajna partia, oni wszyscy tacy młodzi, mili, klaszczmy wszyscy, bo ten Petru czy Schetyna nam się opatrzył. Tylko jeśli w polityce chodzi o realne zmiany, to w takiej konfiguracji ja musiałbym porzucić bardzo wiele swoich wartości i takie zmiany byłyby bardzo trudne do przeprowadzenia. Na pewno jest dzisiaj tęsknota za czymś nowym. Stare ma już odejść. Co to będzie? Ten polski Macron czy zjednoczenie opozycji pokazują, że są te tęsknoty. Tylko ja ostrzegam, że to się może źle skończyć, bo ci wyborcy mają naprawdę różne poglądy i wartości i jeśli dojdzie do konkretów, to trzeba będzie je poświęcić na rzecz demagogi, populizmu i PR-u. Czyli znów ciepła woda w kranie. A to nie o to chodzi, bo właśnie przez ciepłą wodę w kranie mamy teraz to, co mamy.