Obok tego, co napisał ks. Wojciech Żmudziński, nie da się przejść obojętnie. I to bez względu na to, czy się chodzi do kościoła, czy nie, choć tekst skierowany jest do osób wierzących. W kilku akapitach zakonnik zawarł apel o próbę pojednania, przypominając katolikom, na czym powinna polegać ich wiara. W rozmowie z naTemat jezuita wyjaśnia, na co liczy, czy to nie jest to czasem utopią, a na koniec pada najmocniejsze – co się stanie, jeśli Polacy się nie opamiętają.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
"Wiara wyraża się w czynach, w relacjach, a nie w obrzędach. Wspierając rodziców umierającego dziecka nie zastanawiam się, czy należą do krzyżowców, czy do esbeków. Dopóki nie otworzymy oczu i nie zaczniemy słuchać się i służyć sobie nawzajem, bez względu na poglądy, to każda Eucharystia będzie świętokradztwem" – tymi słowami zakończył swój ostatni felieton w portalu Deon.pl ks. Wojciech Żmudziński. Diagnozował przy tym:
I ubolewał:
Do kogo ksiądz skierował ten apel o próbę pojednania: do biskupów, księży, czy do zwykłych wiernych?
Przede wszystkim pisałem to z myślą o środowisku, do którego należę, w którym się obracam i widzę, jak wielkie podziały panują zarówno we wspólnotach zakonnych, jak i w rodzinach. A z drugiej strony słyszę głosy księży, którzy mówią tak, jakby nic się nie działo. Tymczasem ja jestem przekonany, że jeśli nie zrobi się nic, to sytuacja może się nam wymknąć z rąk.
Pisze ksiądz, że "wiara wyraża się w czynach, nie w obrzędach". Podniosło się wiele głosów, że jest ksiądz przeciwnikiem liturgii.
Wszelkie obrzędy religijne, gdy pozostają tylko formą i zaczynają być oderwane od relacji z ludźmi, nie mają żadnego sensu. Wręcz przeciwnie – stają się wówczas jakby ucieczką od realnych problemów.Jak pięknie by to nie wyglądało, każdy taki obrzęd jest bałwochwalstwem. Bo sam gest może być pusty albo fałszywy, jeśli nie odzwierciedla rzeczywistości.
Zatem – liczy się czyn?
Liczy się spójność między gestami, myślami, pragnieniami w relacjach z drugim człowiekiem. Widzę coraz większy brak tej spójności między tym, co robimy w obrębie kultu religijnego, a tym, czym naprawdę żyjemy.
Poruszamy się na poziomie ogólników. Spróbujmy to przenieść na konkretne przykłady w Kościele: wyobraża sobie ksiądz taką sytuację, że ojciec Tadeusz Rydzyk i biskup Tadeusz Pieronek podejmują dialog i próbują dążyć do pojednania?
Jestem całkowicie przekonany, że tłum z tłumem nie jest w stanie negocjować czy mediować, natomiast konkretne osoby – tak. Czy będą to wymienieni wyżej księża, czy będą to członkowie skłóconej rodziny – jest to realne. To się może udać, jeśli dwie osoby usiądą naprzeciwko siebie, jeśli na przykład skorzystają z pomocy mediatora, których w Polsce jest naprawdę wielu.
Proszę wybaczyć, brzmi to utopijnie...
Myślę, że jest to zupełnie realna droga, bo znam wiele sytuacji choćby ze szkół, gdzie mediatorzy pomogli w różnych, bardzo trudnych konfliktach (ks. Żmudziński od 20 lat jest dyrektorem Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe, wcześniej był dyrektorem Gimnazjum i Liceum Jezuitów w Gdyni – przyp. red.).
Ja naprawdę wierzę w to, że jeżeli i księża, i politycy zdecydują się na sięgnięcie po mediatorów, to się stanie wiele dobrego. Bez kamer, bo niestety media te wszystkie spory zaogniają.
Jednym z istotniejszych sporów jest ten dotyczący migrantów. Pisze ksiądz o sprzeczności – z jednej strony "Nie lękajcie się", a z drugiej "robimy w portki" na myśl o islamie. Jak to rozwiązać po chrześcijańsku?
Lęk jest czymś naturalnym w życiu człowieka i nie jest to niczym złym. Ale na pewno nie jest do zaakceptowania taka postawa, że my nad tym lękiem nie pracujemy i nie szukamy pozytywnych scenariuszy. Kiedy człowiek żyje tylko lękiem, to dostrzega tylko ten najczarniejszy scenariusz.
Cytowałem w moim felietonie książkę południowoafrykańskiego noblisty Johna Maxwella Coetzee "Czekając na barbarzyńców". Tam jest o tym, że w tym czekaniu na kogoś, kto nam zagraża, ludzie potrafią się sami wybijać między sobą, zaś ten "barbarzyńca" nawet się nie pojawił.
Sam lęk jest destrukcyjny. I jeśli dodatkowo ktoś ten lęk podsyca, utożsamiając uchodźców z terrorystami, to nie prowadzi to do niczego dobrego.
Przedstawiciele Kościoła powinni prezentować naukę Kościoła we wspólnocie z papieżem, więc nie sposób, żeby któryś z nich utożsamiał terroryzm z islamem, czy szerzył brak życzliwości wobec uchodźców...
Jeśli jest ktoś taki, to nie jest w jedności z nauką społeczną Kościoła.
Stwierdził ksiądz, że czas uderzyć pięścią w stół. Jest już jakaś reakcja na to uderzenie?
Po publikacji tego artykułu spotkałem się z wieloma opiniami, że taki głos był potrzebny. Ale nie liczę na to, że moje jednorazowe uderzenie pięścią w stół przyniesie efekt. To dlatego, że w furii przylepiania każdemu jakichś etykietek, ja też otrzymałem swoją. A dziś jest tak, że jeden z drugim nie rozmawia tylko dlatego, że ktoś ma taką a nie inną etykietkę.
Nie dzwoni do mnie redakcja "Naszego Dziennika" i "Gazety Polskiej", żeby zapytać "jak można spróbować się pojednać?". Tylko dzwoni do mnie redaktor z portalu naTemat czy dziennikarz "Gazety Wyborczej". Jeżeli ja teraz wypowiem się na łamach tych mediów, to ta moja etykietka będzie się stawała coraz bardziej wyraźna, więc nie będę miał dobrej pozycji do mediowania.
Zastanawiał się ksiądz nad tym, dlaczego nie dzwonią z "Naszego Dziennika" czy "Gazety Polskiej"? Nie dostrzegają problemu braku jedności? Nie jest ksiądz dla nich partnerem do dyskusji?
Myślę, że to dlatego, iż za mało się o to modliłem.
A co jeśli ten apel przejdzie bez echa, jeśli nie nastąpi żadne opamiętanie i podziały będą się nadal pogłębiać? Co nas czeka?
Odpowiem słowami mojego współbrata, jezuity, który pracuje w Syrii. Kiedy przyjechał do Warszawy i rozmawialiśmy o sytuacji w Polsce, to on powiedział: "Uważajcie! Kilkanaście lat temu u nas było tak samo".
To, co w tej chwili dzieje się w Syrii, to nie jest wojna z żadnym najeźdźcą. To są członkowie rodzin, którzy strzelają do siebie nawzajem. To są ludzie, którzy kiedyś byli przyjaciółmi, a teraz stoją po dwóch stronach barykady. "Uważajcie na to, co się u was dzieje, bo jeśli nic nie zmienicie, to będzie to co u nas" – tak nas ostrzegł.
Katolickie rodziny doświadczają głębokich podziałów stając podczas religijnych marszów po różnych stronach barykady. Jedni śpiewają, że 'rozpadnie się w proch i pył krzyżacka zawierucha', a inni 'esbecka zawierucha'.
Tracimy z oczu Ewangelię, gdy na świecie wybucha wielki kryzys migracyjny i nie czujemy, że coś zgrzyta, gdy śpiewamy 'Nie lękajcie się' a jednocześnie 'robimy w portki' na samą myśl o islamie.