Miało być śmieszne – ale dla wielu jest oburzające. Chodzi o "Murzyna", który "puścił strzałę" w podręczniku do języka polskiego dla klasy V szkoły podstawowej. Wielu rodziców pisze, że zupełnie nie rozumie, na czym miałby polegać "komiczny charakter rysunku" – a takie zadanie mają wykonać uczniowie. No i nie potrafią pojąć, jak to się mogło stać, że w XXI wieku w podręczniku znalazło się słowo "Murzyn". Wydawca książki zapewnia, że słowo to nie jest obraźliwe, zaś reakcja internautów jest przesadzona.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
To nie jest książka nowa. Darmowy podręcznik "Między nami. Język polski 5" już przed rokiem był wykorzystywany przez nauczycieli podstawówek w całej Polsce (a zaakceptowanym przez MEN jeszcze wcześniej, w 2013 r.). Wówczas jednak nikt nie zrobił afery wokół tego, co znalazło się na ostatniej stronie książki. Może dlatego, że żaden nauczyciel nie zdołał przerobić całego materiału, od deski do deski? A może po prostu nikt nie zwrócił uwagi na ten rysunek?
W pierwszych dniach nowego roku szkolnego dzieci otrzymały od nauczycieli podręczniki używane przez starszych kolegów, przyniosły do domów, do środka zajrzeli niektórzy rodzice i... oniemieli.
"Na czym polega komiczny charakter tego rysunku?" – pytała pani Anna. A internauci nie dowierzali, że taki rysunek z "Murzynem" mógł się znaleźć w podręczniku szkolnym. "Proszę dać mi nadzieję, że to fejk" – pisała posłanka Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej.
Nie, to nie fejk. Ten rysunek naprawdę znalazł się w podręczniku. I – jak to w podręcznikach bywa – jeśli jest ćwiczenie, to znaczy, że odnosi się do tekstu, który był wcześniej. Wystarczyło przerzucić parę stron wstecz, by się przekonać "na czym polega komiczny charakter tego rysunku". Choć kwestia poczucia humoru to temat bardzo grząski – cóż, niektórzy lubią żarty w stylu Benny Hilla i niewiele się na to poradzi.
Otóż na rysunku jest "Murzyn", a nie "murzyn" (pejoratywne określenia jakichś narodowości lub przedstawicieli ras pisze się małą literą: angol, kitajec czy rusek). W tekście nie chodzi bowiem o osobę czarnoskórą, lecz o ucznia noszącego taki pseudonim. W skrócie – uczeń Murzyn w trakcie lekcji dzwoni ("puszcza strzałę") pod numer kolegi, na którego w klasie mówią Pokemon; telefon Pokemona odzywa się zaś dzwonkiem "Legia Warszawa!".
Zrozumiałe? Teraz już tak. Choć zapewne wielu dorosłych miałoby problem z określeniem, co w tym śmiesznego. Skoro pojawiają się określenia, które dla wielu są obraźliwe. A do tego jeszcze w tekście padają słowa "dzicy atakują". Przedstawiciel Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego, które wydało serię podręczników "Między nami", w rozmowie z naTemat zapewnia, że w wywołującym tyle kontrowersji rysunku nie ma nic zdrożnego. – Reakcja na to ćwiczenie z naszej książki jest mocno przesadzona – tłumaczy rzecznik GWO Paweł Mazur.
Faktycznie, z kontekstu wynika, iż "dzicy" to ci, którzy "idą ulicą". I też rzeczywiście – większość językoznawców zgadza się, iż polski "Murzyn" (jako określenie rasy) nie ma nic wspólnego z obraźliwym angielskim "nigger". Tak mówią takie autorytety jak choćby prof. Jan Miodek czy prof. Jerzy Bralczyk. Z drugiej strony jest jednak cała masa czarnoskórych żyjących w Polsce, którzy nie mają wątpliwości, iż określenie "murzyn" jest obraźliwe i ich głos powinien być brany pod uwagę. Jest też wielu badaczy kultury, którzy przypominają powiedzenia "biały Murzyn", "Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść", udowadniając, iż słowo to jednak nie jest neutralne (pisali o tym na blogach w naTemat filozof Julian Jeliński oraz iranistka i socjolog Aleksandra Łojek).
Przedstawiciel wydawnictwa GWO podkreśla, że autorem tego tekstu jest znany poeta i pisarz Jacek Podsiadło, który z pewnością nie miał zamiaru używać języka, który by kogokolwiek dyskryminował. – To tekst, w którym użyty jest język młodzieżowy. Stąd choćby to "puszczanie strzały" – wyjaśnia Paweł Mazur.
W niezmiernie wyczulonej na kwestie dyskryminacji Szwecji już parę lat temu za zgodą spadkobierców Astrid Lindgren dokonano zmian w książce o przygodach Pippi Långstrump – jej tata już nie jest "królem Murzynów" tylko "królem mórz południowych". Do bibliotek sukcesywnie trafiają nowe wydania, stare książki są zaś... palone. Książka o Pippi powstała w latach 40., gdy funkcjonował inny język i nikt w słowie "Murzyn", także w Szwecji, nie widział nic zdrożnego. Jednak już w latach 70. Lindgren w wywiadach tłumaczyła, że nie jest rasistką i przyznawała, że nie napisałaby już o "królu Murzynów" lecz tatę Pippi "uczyniłaby" np. piratem lub kapitanem statku.
Barbara Gawryluk, autorka wielu książek dla dzieci (choćby "Dżok, legenda o psiej wierności" czy "Teraz tu jest nasz dom" o rodzinie ukraińskich uchodźców z Doniecka, która znalazła schronienie w Polsce) oraz tłumaczka kilkudziesięciu dziecięcych książek z języka szwedzkiego (m.in. całej serii "Biura detektywistycznego Lassego i Mai" oraz książek o przygodach Tsatsikiego) doskonale wie, jak bardzo w Szwecji uważa się na tego typu dyskryminujące określenia. W rozmowie z naTemat podkreśla jednak, że w przypadku opowiadania z podręcznika sprawa nie jest taka jednoznaczna. Jej zdaniem, wiele osób dokonało negatywnej oceny na podstawie samego "Murzyna" w rysunku, bez sięgania po fragment tekstu Jacka Podsiadły. – Zauważyłam, że ludzie, którzy komentowali tę stronę z podręcznika, trochę dali się złapać. Dyskutowali o samym obrazku, który nic nie mówi w oderwaniu od zamieszczonego wcześniej opowiadania – zauważa Gawryluk.
Barbara Gawryluk zauważa jednocześnie, że przecież nie wiemy, dlaczego ten chłopak miał właśnie taką ksywę. I wcale określenie "Murzyn" nie musiało tu być obraźliwe.
Podobnie uważa dziennikarz i pisarz Leszek Talko (autor choćby "Dziecka dla początkujących", "Dziecka dla średniozaawansowanych" czy "Dziecka dla odważnych"), który przypomina sobie, że w jego klasie był kolega o ksywie Cygan i nikt tego nie odbierał jako określenie obraźliwe. – Wśród młodzieży zawsze istniała cała masa różnych przydomków, które najczęściej powstają od nazwiska. Nie wiemy, jak było w tym przypadku. Uważam jednak, że użyty w opowiadaniu "Murzyn" nie jest niczym niezwykłym, bo z tekstu nie wynika, aby ta ksywa była w jakikolwiek sposób wartościująca, deprecjonująca – komentuje pisarz w rozmowie z naTemat.
I nie chodzi tu o samo słowo "Murzyn", które przed laty dla nikogo nie brzmiało pejoratywnie. Zarzutów do tego wiersza jest o wiele więcej – że to wręcz manifest polskiego rasizmu ze stereotypami typu: "murzynek" ucieka od kąpieli. "Kiedyś miał on inną wymowę inny wydźwięk. Czasy powstania tego wiersza i wprowadzenia go do szkół to czasy innej wrażliwości. Nie byliśmy tak świadomi kulturowo. Wtedy nie potrafiono zdefiniować tego jako niewłaściwe" – komentował parę lat temu Włodzimierz Paszyński, pedagog i były wiceminister edukacji. Z jednej strony – może i nie ma co popadać w przesadą poprawność. Ale z drugiej – czy naprawdę chcemy wracać do "czasów innej wrażliwości"?
Rozumiem, że kontrowersje wywołało tutaj słowo "Murzyn". Przypomnę więc, że ono pochodzi od łacińskiego słowa Maurus, które oznaczało mieszkańca północnej Afryki o ciemniejszej karnacji niż Europejczycy. Zdaniem językoznawców, np. prof. Katarzyny Kłosińskiej, to słowo samo w sobie obraźliwe nie jest. Owszem, ono może być użyte w obraźliwym kontekście, ale w tym przypadku na pewno tak się nie stało.
To dlaczego tam pada jeszcze epitet "dzicy"?
Ależ ci "dzicy" nie odnoszą się do "Murzyna".
Barbara Gawryluk
pisarka, tłumaczka, dziennikarka
Mam problem z jednoznaczną oceną w tej sprawie. Bo z jednej strony – oczywiście, że zbyt mocne ingerowanie w zabawy słowne dzieci poprzez zakazy to nie jest najlepszy pomysł. Tymczasem ten tekst to nie jest tzw. czytanka – to jest dziennik ucznia i musi być napisany uczniowskim językiem. Z drugiej jednak strony – podręcznik tworzą dorośli, a nie dzieci. To dorośli narzucili dzieciom ksywę "Murzyn". Dlaczego taka a nie inna? Nie rozumiem. Moim zdaniem jest to ryzykowne, bo powinniśmy unikać takiego stygmatyzowania.
Leszek Talko
pisarz, dziennikarz
Wydaje mi się, że autorzy podręczników do polskiego zawsze stają przed poważnym dylematem: jak tu z jednej strony kreować odpowiednie wzorce i postawy, a z drugiej – posługiwać się takim językiem, który będzie do przyjęcia dla nastolatków. I rzeczywiście, żeby nie być śmiesznym, żeby nie wyglądało to niczym przekleństwo "motyla noga" Wujka Dobra Rada z filmu "Miś", to musi być to napisane językiem młodzieżowym. Pozostaje pytanie, czy w tym wypadku użyto akurat najbardziej zręcznego języka.