Taką kontrowersyjną tezę postawił niedawno w swoim przemówieniu pisarz Malcolm Gladwdell. Stwierdził, że to filantrop i humanista, jakim jest dzisiaj Bill Gates, zapisze się w pamięci potomnych. Jobs to – według Gladwella – po prostu dobry przedsiębiorca, o którego dokonaniach szybko zapomnimy. Czy pisarz zwariował, czy może ma rację?
To trochę tak jak z Beatlesami i Stonesami w muzyce, albo Cristano Ronaldo i Leo Messim w piłce nożnej. Oponenci, których perypetie są zbawieniem dla prezentowanej przez nich dziedziny. Podobieństwa, które wchodząc sobie wzajemnie w kompetencje, dzielą rzeczywistość na czarno białą. Dzielą też swoich fanów. Bo nie można kochać obu na raz. To świętokradztwo.
Gates i Jobs to dwóch ludzi zafascynowanych nowymi technologiami i możliwościami, jakie daje każda z nich. To historia biznesmenów, którzy włożyli w fascynację światem elektroniki ogromną pracę. To też jednak dwóch ludzi o skrajnie innych charakterach, innych temperamentach i innym sposobie zarządzania firmą. Obu już dzisiaj uważa się powszechnie za legendy. Obaj zeszli z piedestału w diametralnie inny sposób. Historia ich znajomości pokazuje, że obaj chcieli zmieniać otaczający ich świat. To jak skrajnie różnymi byli ludźmi sprawiło, że tylko jeden z nich oddał się pracy charytatywnej. Drugi natomiast do końca życia budował swój technologiczny pomnik. Czy któryś z nich zasługuje na zapomnienie?
Odejdzie w niepamięć
Malcolm Gladwdell stwierdza, że wielcy przedsiębiorcy, jakim był Steve Jobs, są ludźmi amoralnymi. I nie zarzuca mu on niemoralność, ale brak moralnej wrażliwości typowy dla świata biznesu. Steve Jobs był obsesyjnie skupiony na sukcesie swojej firmy. Nie są to dokonania, które według niego zasługują na pamięć potomnych.
Zupełnie inaczej pisarz wypowiada się na temat Gatesa. Ten według niego będzie znany ze swojego humanitaryzmu oraz działalności filantropijnej. O biznesowym geniuszu Jobsa ludzie szybko zapomną. Za chwilę powstaną nowe, bardziej ekscytujące nowinki technologiczne i nikt już o przełomowych iTelefonach czy iTabletach nie będzie pamiętał. To nie są rzeczy, którymi zdobywa się miejsce na kartach historii.
Błędne założenia
Z tym stwierdzeniem nie zgadza się z kolei dziennikarz "Time", Tim Bajarin. Słusznie zauważa, że przez jego zabieganie o firmę przemawiała wyższa idea. Jobs chciał poprzez swoją działalność przedsiębiorczą zmieniać otaczający go świat, co często podkreślał. Kiedy próbował zwerbować do siebie szefa Pepsi, Johna Sculley'ego, zapytał "czy chce do końca życia sprzedawać słodzoną wodę, czy może chciałby się przyłączyć do Apple i zmieniać świat".
I za to prawdopodobnie Jobs zasługuje na równą, o ile nie większą, pamięć potomnych. Za chęć i nieprzerwane pragnienie zmieniania świata. Przecież można to nazwać swego rodzaju filantropią, nie doraźną, ale starającą się od nowa kreować rzeczywistość.
"Wierzymy, że ludzie z pasją mogą zmieniać świat":
Szorstka przyjaźń
To, że obaj różnie odbierani są przez osoby z zewnątrz jest zupełnie zrozumiałe. O tym, jak różnymi byli ludźmi świadczy historia ich przyjaźni. Szef Apple i szef Microsoftu zaczynali w tym samym czasie, jako prekursorzy i wizjonerzy nowych technologii. Zanim jeszcze świat myślał o popularyzacji komputerów, oni tworzyli już śmiałe wizje, w których elektronika jest istotną częścią naszego życia. Ich historia zaczęła się od ścisłej współpracy. Jeden tworzył sprzęt, drugi dostarczał oprogramowanie. Z czasem przerodziło się to jednak w niekończącą się, ostrą rywalizację, żeby zaraz znów stać się ścisłą współpracą.
Walter Issacson, biograf szefa Apple, ich relację nazywa pełną miłości i nienawiści, współpracy i zwalczania się. Ostatecznie oboje spotkali się w Palo Alto, przed samą śmiercią Jobsa. Wyjaśnili sobie wtedy dawne zaszłości i rozstali się w zgodzie. – Obaj wiedzieli, że są kompletnie różnymi gwiazdami tego samego świata technologii – powiedział później Issacson.
Bill Gates o spotkaniu z Jobsem przed jego śmiercią
Warto przytoczyć tutaj jedną z ich wspólnych historii. Kiedy w 1998 roku Jobs wracał do Apple z ponad dziesięcioletniego wygnania, pierwsze co zrobił, to wykonał telefon do swojego dawnego współpracownika. Gates był na tyle otwarty na współpracę, że zainwestował nawet w odradzającą się firmę. Błędem, jaki popełnił Steve, było zaproszenie szefa Microsoftu na doroczną konferencję MacWorld. Ten po pojawieniu się na telebimie został ostentacyjnie wybuczany. Wtedy Jobs wygłosił sławne już dzisiaj słowa "Nie, nie, nie. Przychodzą takie chwile w życiu, kiedy twoi najwięksi rywale stają się twoimi przyjaciółmi".
Wybuczany Gates na konferencji MacWorld 1998 (4:45):
Dwie gwiazdy, różne osobowości
Ta historia dobitnie obrazuje charakter jednego i drugiego mężczyzny. Steve Jobs wykonał ruch racjonalny. Na rzecz przyszłości swojej firmy, w oparciu o chłodną kalkulację był w stanie zapomnieć o nawet najgłębszych waśniach (w najbardziej krytycznych momentach był skłonny nazwać Microsoft złodziejami) i zgodzić się na współpracę. Wszystko aby urzeczywistnić wizję innowacyjnej firmy zmieniającej świat. Wielki przedsiębiorca.
Sytuacja ta mówi też wiele o Gatesie. W 1998 roku nie tylko przystaje na współpracę, ale ratuje chylącą się ku upadkowi firmę, dokonując inwestycji w wysokości 150 milionów dolarów w swojego największego rywala, Apple. Bill to mężczyzna, który w 2006 roku bez najmniejszych skrupułów oddaje przewodnictwo firmie swojemu dotychczasowemu zastępcy – Steve'owi Ballmerowi. W jego przypadku bardziej pasuje określenie "przedsiębiorca racjonalny". Sam natomiast poświęcił swój czas oraz ogromny majątek działalności filantropa. Wraz z żoną wyruszył do krajów trzeciego świata, rozpoczynając kampanię walki a malarią i AIDS.
Czy któryś z tych temperamentów odejdzie w zapomnienie historii? Zarówno Gates, jak i Jobs przewrócili znany nam świat do góry nogami, i to wielokrotnie. Czy o takich ludziach się zapomina?