W ciszy, bez głośnych nagłówków na pierwszych stronach zachodnich gazet, w południowo-wschodniej Azji rozgrywa się dramat tysięcy muzułmanów. W Birmie dochodzi bowiem do ludobójstwa, które powoli zaczyna przypominać nową Rwandę. Wszystko w 2017 roku i w kraju, którym rządzi laureatka pokojowego Nobla i pupilka zachodnich mocarstw Aung San Suu Kyi. – Ofiarom łatwo nadać łatkę "terrorystów", bo taki jest międzynarodowy trend – mówi w rozmowie z naTemat Weronika Rokicka z Amnesty International.
Lata mijają, a w Birmie nadal nie jest spokojnie. Wydawało się, że po wieloletnich rządach junty wojskowej dla tego państwa, graniczącego m.in. z Tajlandią uwielbianą przez turystów, w końcu przyjdą lepsze czasy. I choć krajem rządzi legenda opozycji Aung San Suu Kyi (oficjalnie jest tylko członkinią rządu, ale prezydent jest jej człowiekiem), która wygrała w 2015 roku pierwsze demokratyczne wybory od półwiecza, w świetle ostatnich wydarzeń trzeba zapytać, czy ona ma w ogóle kontrolę nad birmańską armią. Czy też może po prostu popiera to, co się dzieje w kraju.
Wielu przecież liczyło, że nowy, demokratyczny rząd w tym państwie przerwie okrutne prześladowania. Nic takiego się nie stało, a wręcz jest coraz gorzej. Chodzi o Rohingya – prawie milionową mniejszość etniczną w Mjanmie (oficjalna nazwa Birmy, mniej znana). ONZ uważa Rohingya za najbardziej prześladowaną grupę etniczną na świecie. Nie ma w tym ani odrobiny przesady – dramat Rohingya trwa od dziesięcioleci, a zmiany na szczeblu państwowym niczego nie naprawiły.
Zawinili, bo wyznają inną religię
W kraju uważa się ich za nielegalnych przybyszów z Bangladeszu, choć żyją w Birmie od wielu pokoleń – w dużej mierze w nadmorskiej, zachodniej prowincji Rakine. Nie mają praktycznie żadnych praw: nie są obywatelami, nie mają prawa do edukacji służby zdrowia, nie mogą legalnie pracować. Dla buddyjskich Birmańczyków są po prostu intruzami. I od wielu pokoleń są atakowani – pierwsi robili to birmańscy nacjonaliści jeszcze w latach 40., pod japońską okupacją. Rządząca przez wiele lat junta wojskowa nie obchodziła się z nimi łagodniej.
Dzieje się tak z bardzo prostej przyczyny – są muzułmanami, podczas gdy około 90 proc. mieszkańców Mjanmy to buddyści. Wyznawców islamu jest mniej niż nawet chrześcijan – według oficjalnych danych w Allaha wierzy około 2,3 proc. ludności.
– Warto podkreślić, że władze dyskryminowały i dyskryminują wiele ze swoich licznych mniejszości etnicznych, Rohingjowie są jednak w wyjątkowo złej sytuacji, bo ze względu na wyznawaną religię władze utrzymują, że powinni zamieszkać w sąsiednim Bangladeszu. Łatwo im też nadać łatkę "terrorystów", bo taki jest międzynarodowy trend. Pamiętajmy jednak, że walka z jedną grupą terrorystyczną nie może w żadnym wypadku zakładać ataków, zabójstw i palenia domów wszystkich osób należących do społeczności, z której taka grupa się wywodzi. A to mam miejsce w Birmie – mówi w rozmowie z naTemat Weronika Rokicka z Amnesty International.
I wygląda na to, że demokratycznie wybrana Aung San Suu Kyi również nie ma dla nich litości. Po zyskaniu władzy, liderka opozycji wyrosła na twardego polityka. Przy tym dobrze żyje z armią i nie potępia jej działań. Zachowuje się też tak, jakby pamiętała o niechęci wyborców do Rohingya.
– Prześladowania, pogromy, etniczne czyszczenie – taka codzienność ludu Rohinga trwa nie od dzisiaj. Świat liczył na panią Aung San Suu Kyi, pokojową noblistkę, która teraz stoi na czele birmańskiego rządu – przypomina w rozmowie z naTemat reporter Wojciech Tochman, autor słynnej relacji z Rwandy pt. "Dzisiaj narysujemy śmierć", który obecnie jest w Kambodży, a niedługo sam spotka się z prześladowanym ludem – a raczej z tymi, którym udało się uciec do Bangladeszu.
I choć państwo rozpowszechnia wojskową propagandę, zgodnie z którą armia atakuje jedynie terrorystów i powstańców, a ludność cywilną wręcz chroni, z Birmy innymi źródłami docierają informacje o prześladowaniach. W kraju niespokojnie jest od niemal roku, ale najnowsza "fala" pacyfikacji miała się rozpocząć na przełomie sierpnia i września. Pretekstem były ataki na posterunki przez partyzantkę ARSA (Arakan Rohingyas Salvation Army), w których miało zginąć około stu osób, w tym przedstawiciele służb.
Podobno nie oszczędzają nawet dzieci
Odwet był brutalny. Władze podały, że w ramach operacji wojskowej zabiły około czterystu osób, w tym 370 terrorystów. Według świadków to jednak głównie dzieci, kobiety i starcy. I to tylko czubek góry lodowej.
To właśnie doniesienia świadków są najbardziej przerażające. Cytowani przez Agencję Reutera anonimowi przedstawiciele ONZ w Bangladeszu mówią, że ofiary ostatnich walk można liczyć w tysiącach. Według najnowszych informacji w kraju jest najgorzej od pięciu lat. Rohingya, którzy zdołali uciec do Bangladeszu w ostatnich dniach (a według ONZ w ciągu kilkunastu dni uciekło ich 300 tysięcy), mówią o palonych wioskach i gwałconych kobietach, a nawet 13-letnich dziewczynkach. Żołnierze mają według tych relacji nie oszczędzać nikogo. Pojawiają się opowieści żywo przypominające "nasz" Wołyń – o podpaleniach domów pełnych ludzi. Dzieciom według świadków odcina się głowy, dorosłym – podrzyna gardła.
Taką relację przedstawił 41-letni Abdul Rahman z wioski Chut Pyin. Dotarli do niego przedstawiciele amerykańskiej organizacji broniącej praw człowieka Fortifiy Rights. – Mój brat został zabity (przez żołnierzy – red.), a jego zwłoki spalono na stosie. Znaleźliśmy innych członków rodziny na polach. Mieli na ciałach ślady kul i cięć. Moim dwóm bratankom odcięto głowy. Jeden miał sześć lat, a drugi dziewięć – powiedział. W jego wiosce, w której przed atakiem żyło 1400 osób, zostało niespełna 600.
Niektóre organizacje, jak Human Rights Watch, która opublikowała zdjęcia satelitarne obrazujące efekty ataków wojskowych, przekonują, że wojsko specjalnie stosuje taką brutalną taktykę, aby zmusić jak największą liczbę muzułmanów do ucieczki. Rzecz w tym, że Bangladesz nie chce ich już więcej przyjmować. Tysiące ludzi utknęły na granicy. Z jednej strony ich zawracają, z drugiej – strzelają do nich. Ostatnio z granicznej rzeki Naf wyłowiono 20 ciał, w tym 12 dzieci.
Nieustający exodus
Problemy Rohingya nie są nowe. Podobne zdarzenia odbywają się z zadziwiającą regularnością, nawracają co kilka lat – choć o tych obecnych mówi się, że są szczególnie brutalne.
Szacuje się, że od lat siedemdziesiątych z Birmy uciekło ponad milion członków tej grupy etnicznej. Większość, bo ponad 600 tysięcy osób, przyjął Bangladesz, ale te dane nie uwzględniają najnowszych informacji. 200 tysięcy trafiło do Arabii Saudyjskiej, 350 tysięcy do Pakistanu. Rohingya uciekają głównie do państw muzułmańskich, co jest całkowicie zrozumiałe.
Tylko że to za mało. – Rohingjowie zostali zostawieni sami sobie z wielu powodów: wielu polityków długo wierzyło, że demokratyzacja w Birmie przyniesie również przestrzeganie praw mniejszości. Widać, jak płonna to była nadzieja. Po drugie wielu krajom zależy na dobrych stosunkach z birmańskimi władzami – dostarczają im broń i szkolą armię. Po trzecie Rohingjowie to coraz większa grupa uchodźców i jak w przypadku konfliktu w Syrii władze bogatych państwo chowają głowę w piasek i utrzymują, że kraje ościenne sobie z uchodźcami poradzą. Pamiętajmy jednak, że tutaj kraje ościenne to kraje bardzo ubogie: Bangladesz, Tajlandia, dalej Indie. Rohingjowie pilnie potrzebują pomocy humanitarnej poza granicami Birmy – podkreśla Rokicka.
A jak dodaje Tochman, rozwój sytuacji w tym kraju był w zasadzie przewidywalny. – Przeliczyliśmy się, bo szanowana do niedawna przez cały świat noblistka zdaje się sprzyjać etnicznemu czyszczeniu. Choć w słowie przeliczyliśmy się jest pewna przesada. Jacy my? Kiedy patrzymy na cudze cierpienie, pisała Susan Sontag, żadne "my" nie jest oczywiste. Kto się przeliczył? Przecież to jasne jak słońce, że cierpienie tych ludzi mało kogo na świecie obchodzi. Świat patrzy, wykonuje jakieś pozorne ruchy, które mają świadczyć o człowieczeństwie świata, a palenie wiosek Rohinga trwa. Zabijanie, exodus. Skąd my to znamy? Z całej historii świata, także z tej najnowszej: z Rwandy, z Bośni. Świat patrzy na mękę prześladowanych, ale ich nie widzi. Taka jest natura świata, taka jest, jak widać, natura człowieka.
Muzułmanie są w Birmie mniejszością, a buddyjska większość od dłuższego czasu atakuje Rohingjów werbalnie i fizycznie. Kluczowy moment w historii to rok 1982, kiedy Birma odebrała im obywatelstwo i uznała za bezpaństwowców. Oznacza to, że Rohingjowie są największą grupą etniczną o tym statusie. Statusie, co warto podkreślić, który czyni ich łatwym celem ataków i pozwala władzom myśleć, że mogą sobie na wszystko pozwolić.
Weronika Rokicka
Amnesty International uważa, że w Birmie dochodzi w tym momencie do czystek etnicznych i przywódcy tego kraju powinni natychmiast zatrzymać działania armii w stanie Rakhine. Powinni też zapewnić dostęp do działań na miejscu organizacjom pomocowym ONZ i zespołowi badawczemu, który udokumentuje co zdarzyło się i dzieje się w tym regionie. W tym momencie badacze Amnesty są na granicy Birmy i Bangladeszu i w stolicy Birmy i zbierają relacje osób, które uciekły.