
W kraju uważa się ich za nielegalnych przybyszów z Bangladeszu, choć żyją w Birmie od wielu pokoleń – w dużej mierze w nadmorskiej, zachodniej prowincji Rakine. Nie mają praktycznie żadnych praw: nie są obywatelami, nie mają prawa do edukacji służby zdrowia, nie mogą legalnie pracować. Dla buddyjskich Birmańczyków są po prostu intruzami. I od wielu pokoleń są atakowani – pierwsi robili to birmańscy nacjonaliści jeszcze w latach 40., pod japońską okupacją. Rządząca przez wiele lat junta wojskowa nie obchodziła się z nimi łagodniej.
Muzułmanie są w Birmie mniejszością, a buddyjska większość od dłuższego czasu atakuje Rohingjów werbalnie i fizycznie. Kluczowy moment w historii to rok 1982, kiedy Birma odebrała im obywatelstwo i uznała za bezpaństwowców. Oznacza to, że Rohingjowie są największą grupą etniczną o tym statusie. Statusie, co warto podkreślić, który czyni ich łatwym celem ataków i pozwala władzom myśleć, że mogą sobie na wszystko pozwolić.
Odwet był brutalny. Władze podały, że w ramach operacji wojskowej zabiły około czterystu osób, w tym 370 terrorystów. Według świadków to jednak głównie dzieci, kobiety i starcy. I to tylko czubek góry lodowej.
Amnesty International uważa, że w Birmie dochodzi w tym momencie do czystek etnicznych i przywódcy tego kraju powinni natychmiast zatrzymać działania armii w stanie Rakhine. Powinni też zapewnić dostęp do działań na miejscu organizacjom pomocowym ONZ i zespołowi badawczemu, który udokumentuje co zdarzyło się i dzieje się w tym regionie. W tym momencie badacze Amnesty są na granicy Birmy i Bangladeszu i w stolicy Birmy i zbierają relacje osób, które uciekły.
Problemy Rohingya nie są nowe. Podobne zdarzenia odbywają się z zadziwiającą regularnością, nawracają co kilka lat – choć o tych obecnych mówi się, że są szczególnie brutalne.