To nie będzie kolejny tekst o seksizmie w grach wideo. Sytuacja w wirtualnych światach spodoba się nawet najbardziej zatwardziałej feministce, bo parytet płci istnieje praktycznie od początku. W grach wideo od kilku dekad mamy bohaterki, którymi fajnie się gra nawet będąc facetem. I wcale nie przez powabne kształty generowane przy pomocy bajeranckich kart graficznych, ale dzięki temu, że są po prostu dobrze wykreowane. Ikoniczna Lara Croft to tak naprawdę jedna z wielu świetnych heroin, których w grach nie brakuje.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Grając wcielamy się w kogoś. To zupełnie inny wymiar przeżywania niż czytanie książki czy oglądanie filmu. Jeśli jesteś chłopakiem masz pełen wachlarz możliwości: od podrywacza-nieudacznika Larry'ego (seria "Larry"), przez mięśniaka-zabijakę Duke'a (seria "Duke Nukem"), po mrocznego mściciela Maxa (seria "Max Payne") - a to tylko kilka z klasycznych postaci. Trudno mi powiedzieć jak będąc kobietą idzie wcielanie się w tak specyficznych bohaterów, ale wiem, że w drugą stronę nie ma z tym problemów. Płeć piękna w grach jest równie dobrze i bogato przedstawiana, co ta brzydka.
Być kobietą
Nintendo jako pierwsze zdecydowało się na ten jakże odważny krok. Gdy okazało się, że Samus Aran - główny bohater przeboju na konsolę NES "Metroid Prime" - to jednak bohaterka, świat graczy był w szoku. To była zupełna nowość, a mieliśmy dopiero 1986 roku, gdy gry raczkowały. W platformówce uganialiśmy się za kosmitami w kombinezonie oraz hełmie i dopiero na koniec można było ujrzeć kto się pod nim kryje. Samus Aran była pierwszą postacią kobiecą w grach i jaskółką zwiastującą wiosnę.
Teraz przenosimy się do współczesności. Mamy rok 2017 i niedawno wyszła gra "Uncharted 4:Zaginione Dziedzictwo". Po ponad 30 latach twórcy już nie muszą ukrywać płci bohaterów, bo nikt z graczy nie powie "bleee, kobieta", a dziewczyny nie tylko urozmaicają świat, ale są jego pełnoprawną częścią. W najnowszej odsłonie hitowej serii na Playstation "Uncharted" nie sterujemy Nathanem Drake'm, ale jego znajomą: Chloe Frazer. Przy eksploracji starożytnych świątyń i poszukiwań skarbów jest jeszcze jedna pani: Nadine. Grafika w grze wyciska ostanie soki z konsoli, rozwiązywanie zagadek sprawia wielką frajdę, ale najbardziej urzekają mnie główne bohaterki.
To postacie z krwi i kości, a raczej pikseli i trójwymiarowych brył. Grając, myślę sobie "spoko są te kobitki", a ich relacja przedstawiona za pomocą rozmów i docinków, trudnych pytań - bucha z ekranu życiem. Nie są komiksowymi superbohaterkami, choć skaczą po skałach jak szalone (i to bez asekuracji czy nawet głupich rękawiczek), ale takimi zwykłymi-niezwykłymi kobietami. Są bystre, ciekawskie i cholernie odważne. Ale inaczej się nie da przecież być poszukiwaczem artefaktów.
Obfity biust już nie jest magnesem na graczy
Nie ma co się oszukiwać, że jedna z ikon popkultury powstała po to, by kobiety miały swojego Indianę Jonesa. Trójkątne piersi Lary Croft w 1996 roku były "fotorealistyczne" (to określenie używane jest za często przez recenzentów gier, a po latach wywołuje śmiech), a kwadratowe pośladki elektryzowały męską część publiki, ale to był kolejny przełom w branży rozrywkowej i nie tylko ze względu na to, że jako pierwsza wirtualna kobieta została króliczkiem "Playboya" (choć pozowała modelka). Może i był to czysty chwyt marketingowy, jednak brytyjska archeolog w kolejnych przygodach przyciągnęła przed monitory i telewizory rzeszę graczek, stając się dla wielu idolką i udowadniając, że branża wideo nie jest zarezerwowana tylko dla mężczyzn. Bo w końcu ile można grać w te "Simsy"?
Okazuje się, że dwa duże atuty Lary Croft to dzieło przypadku. Jeden z programistów omyłko powiększył jej piersi o 150% i tak już zostało. W kolejnych częściach sukcesywnie je zmniejszano, bo deweloperom nie podobało się ten niechlubny znak rozpoznawczy serii. I co? "Tomb Raider" to nadal jedna z najpopularniejszych gier z niemalejącą liczbą fanów. Oczywiście w wielu produkcjach "szczucie cycem" to podstawa. Dajmy na to: "Bloodrayne" sprzed 15 lat. Piersi ponętnej wampirzycy Rayne były na moje oko najlepiej animowanym fragmentem gry i to dzięki wdziękom głównej bohaterki, przeciętna strzelanka pamiętana jest do dziś. Teraz faceci patrzą, uwaga, na charakter!
Wspólny mianownik
W moim sercu na stałe gości April Ryan bohaterka gry "The Longest Journey: Najdłuższa Podróż". Mam strasznie miłe wspomnienia, gdy przypominam sobie jak wspólnie przemierzaliśmy dwa światy: futurystyczny Stark i bajkową Arkadię. April to rezolutna studentka ASP, której realności w polskim dubbingu dodawał zachrypnięty głos Edyty Olszówki. Dziewczyna nie miała łatwej przeszłości - dzieciństwo spędziła w sierocińcu, a potem na wsi w przybranej rodzinie. Przez napięte stosunki z ojczymem i chęć zostania artystką - uciekła z domu. Dowiadujemy się tego wszystkiego z jej pamiętnika. Rozbudowuje postać widzianą na ekranie, która ma cyniczne poczucie humoru, jest wrażliwa i kobieca. Ma po prostu osobowość. "Żona taka" - jakby powiedział Adaś Miauczyński.
"Najdłuższa podróż" to gra przygodowa typu "point&click". Gatunek wcześniej był zdominowany przez facetów w takich tytułach jak seria "The Secret of Monkey Island", "Grim Fandango" czy polskie "Wacki", "Książę i tchórz" czy "Jack Orlando". Nie wyobrażam sobie jednak, by zamiast April głównym bohaterem był mężczyzna. Gra straciłaby pewien specyficzny klimat w którym czuć europejski sznyt (to produkcja z Norwegii). To też kolejny aspekt, który sprawia, że przyjemnie się gra postami kobiecymi. Można je autentycznie polubić, a nawet się w nich zakochać jak to w przypadku bohaterów z innych gałęzi kultury. Zwłaszcza, że spędzamy z nimi setki godzin - dłużej niż niejeden związek.
April Ryan przetarła kolejne szlaki. Dzięki niej jak grzyby po deszczu powstało wiele przygodówek z wyjątkowymi kobietami. Seria "Syberia", "Life is Strange", "Beyond: Dwie Dusze" to nie tylko ciekawa fabuła i rozgrywka, ale świetnie zarysowane postacie. Deweloperzy poświęcają teraz więcej czasu na tworzenie ich historii, niż zaokrąglanie kształtów. Dziewczyny grając mogą się z nimi identyfikować, a chłopcy poznawać zawiłości kobiecej psychiki i rozumowania. Zwiedzamy wirtualne światy, ale i wkraczamy na niezbadany przez wielu teren. Duża odpowiedzialność spoczywa na twórcach, bo kreując elektroniczne kobiety, wpływają na to jak możemy widzieć te prawdziwe. Jak dla mnie: robią to dobrze, a fikcyjne bohaterki są godnymi przedstawicielkami swojej płci.
Gry z heroinami pozostawiają daleko w tyle filmy
Każdy z graczy ma pewnie swoją April Ryan. Wspaniałych heroin z gier jest mnóstwo m.in. Ellie ("The Last of Us"), Jill Valentine ("Resident Evil"), bohaterki "Final Fantasy" oraz "James Bond w spódnicy" czyli Cate Archer ("No One Lives Forever"). Do tego są też cudne postacie drugoplanowe jak Alyx Vance (Half-Life 2) czy Triss Merigold ("Wiedźmin"). Grom na konsole i komputery udało się zrobić to czego nie udawało się przez lata filmom, serialom czy pewnie nawet książkom: przedstawić płeć piękną jako zjadliwą nawet dla mizoginów i inspirującą dla pań. Pytałem koleżanki o takie przykłady ze świata, nawet poza grami i nie mogły nikogo takiego wskazać. Tworzenie żeńskich postaci w sieciowych grach typu "World of Warcraft" też nie załatwia sprawy.
Tsubasa z "Kapitana Jastrzębia" motywował do grania w piłkę nożną, James Bond do bycia elegantem i dżentelmenem (ewentualnie bawidamkiem), postacie grane przez Bruce'a Lee czy Arnolda Schwarzeneggera do sztuk walki i treningów. Wielu facetów identyfikuje się też antybohaterami w stylu wybitnie inteligentnego, sarkastycznego Ricka z serialu "Rick i Morty" czy dra House'a z serialu o tym samym tytule. O grach nie wspominając. Tymczasem jakie mamy tak ciekawe postacie kobiece? Cukierkowa "Czarodziejka z Księżyca" może sprawić, że fanka zostanie starą panną w oczekiwaniu na swojego szarmanckiego Mamoru, a zadufana w sobie Hermiona z "Harry'ego Pottera" skłoni do spędzenia życia nad książkami. Bohaterki "Seksu w wielkim mieście" też chyba nie są dobrym przykładem do naśladowania, a Ripley z "Obcego" czy Sarah Connor z "Terminatora" są za to bardziej męskie od wielu mężczyzn i przez to mało ludzkie.
Do głowy przychodzi mi tytułowa "Merida Waleczna" czy Rei z nowych "Gwiezdnych Wojen" jako bohaterki, które można jakoś tam podziwiać i które grają pierwsze skrzypce, ale czy dziewczyny wieszają sobie z nimi plakaty? Pomyślałem też o Pocahontas, ale przecież ona zdradza Johna Smitha w drugiej części filmu (poza tym to postać autentyczna). Danerys Targaryen z "Gry o Tron" może być postrzegana jako silna, niezależna kobieta, ale jest też dla sporej części fanów uniwerscum George'a R. R. Martina denerwująca i kapryśna. Wiele pań czuje solidarności z Bridget Jones, ale dla panów jest zupełnie nieprzystępna. Jest też Wonder Woman o której film okazał się niespodziewanym przebojem tego roku i zarówno sama bohaterka, jak i aktorka Gal Gadot stały się ambasadorkami kobiet w popkulturze.
Przykro mi, ale z mojego punktu widzenia bohaterek, które sprostałyby wymaganiom równocześnie damskiej i męskiej części widowni jest jak na lekarstwo. Kobiety są albo przerysowane albo nijakie i stereotypowe. Jakość gier wideo nie zależy od płci protagonisty. A może inne muzy nie mają takiej potrzeby? W dobie szczątkowej liczby autorytetów z normalnego świata i pokaźnej z wirtualnego, to wciąż nieodkryta przez np. filmowców nisza. Chciałoby się więc napisać: "dziewczyny, myszki w dłonie!", ale do tego nie trzeba zbytnio namawiać, zwłaszcza, że społeczność graczy jest wyrównana pod względem płci. Wnioski można wyciągnąć samemu.