Dorota Kania opublikowała w "Gazecie Polskiej" tekst, w którym ujawnia związki Anny Grodzkiej z władzą PRL. Dziennikarka od blisko 20 lat na własną rękę próbuje dokończyć lustrację. Zamiast autorką jedynek w gazetach, coraz częściej staje się jednak gwiazdą procesów sądowych. Jedni mówią, że Dorota Kania jest nierzetelnym oszczercą. Inni, że dobrą dziennikarką niewygodną dla władzy. Jak jest naprawdę?
Anna Grodzka agent
3 lipca "Gazeta Polska" opublikowała tekst Doroty Kani, w którym dziennikarka opisuje związki Anny Grodzkiej z władzami PRL. Pisze, że z dokumentów, do których dotarła, wyłania się zupełnie inny obraz posłanki, niż ten prezentowany przez mainstreamowe media. "Jest to wizerunek działacza studenckiego i partyjnego, który twardo stąpa po ziemi, przeszedł długotrwałe polityczne szkolenie wojskowe i szefował ważnym przedsięwzięciom gospodarczym w czasach Polski Ludowej" – pisze Dorota Kania.
Na słowa szybko zareagowała sama Anna Grodzka. "Gazeta Polska" i autorka tekstu po raz kolejny pokazała do jakich obrzydliwych manipulacji jest zdolna" – napisała w oświadczeniu na Facebooku, w którym wyjaśnia fakty interpretowane przez Dorotę Kanię (całość oświadczenia: TUTAJ).
To nie pierwszy raz, kiedy tekst Doroty Kani wzbudza kontrowersje. Niejednokrotnie jej materiały oparte na dokumentach pozyskanych między innymi z IPN, znalazły nawet finał w sądzie.
Dorota Kania i newsy
Dorota Kania pracuje w mediach ponad 20 lat. Pisała dla "Super Expressu", "Życia Warszawy" i "Wprost", publikowała w niszowych portalach internetowych, a ostatnio pracuje dla "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie".
Zasłynęła jako dziennikarka śledcza, przekopująca archiwum IPN i tropiąca związki polityków oraz innych osób publicznych z poprzednim reżimem. O Stanisławie Dobrzańskim, wiceministrze obrony w rządzie Józefa Oleksego, pisała: "w czasach PRL był gorliwym informatorem bezpieki. Ze Służbą Bezpieczeństwa kontaktował się z własnej inicjatywy. Donosił na swoich przełożonych, podwładnych i kolegów z ówczesnego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. W zamian przyjmował od SB drogie alkohole".
W tekstach Doroty Kani dostało się także naczelnemu "Polityki". W materiale "Podwójne życie Bogusława" napisała: "Jerzy Baczyński, obecny redaktor naczelny tygodnika 'Polityka', w lipcu 1981 r. został zarejestrowany przez SB". Baczyński odpowiadał potem na łamach prasy, że dziennikarka "obrzuca go poubeckim łajnem".
Ale Dorota Kania zajmowała się nie tylko kwestiami lustracji. Na łamach "Wprost" Józefowi Cyrankiewiczowi imputowała kolaborację z hitlerowcami: "Józef Cyrankiewicz handlował w Oświęcimiu kosztownościami zrabowanymi przez Niemców więźniom" – napisała.
Dziennikarka odnosiła się też do największych skandali III RP. Na postawie podsłuchów, którymi dysponowała prokuratura, pisała, że Ryszard Krauze załatwiał z Andrzejem Lepperem obsadę stanowisk. Opisywała też sprawę mafii węglowej i zniknięcia z MSWiA raportu w tej sprawie, który miał przygotowywać ówczesny minister Krzysztof Janik.
Dorota Kania wydobyła wiele niewygodnych dla ludzi władzy informacji. Nic dziwnego, że nie darzono jej sympatią.
Dorota Kania i Marek Dochnal
Kariera Doroty Kani załamała się jednak na przełomie 2007 i 2008 roku. W programie "Teraz My" na antenie TVN lobbysta Marek Dochnal oskarżył ją o to, że pożyczała pieniądze od jego teściowej i adwokatki w zamian za obietnicę wstawienia się za nim w najwyższych kręgach władzy. Umowy pożyczek miały być zdaniem lobbysty podpisane 22 grudnia 2005 roku (110 tys. zł) i 10 czerwca 2006 roku (145 tys. zł). Janusz Kaczmarek dodał w TVN24, że w sprawie Marka Dochnala Kania interweniowała u Zbigniewa Ziobry.
Dziennikarka tłumaczyła się z sytuacji: "Stanowczo oświadczam, że nigdy nie powoływałam się na wpływy u polityków i nigdy nikomu nic nie obiecywałam. W związku z kierowanymi pod moim adresem pomówieniami przeciwko Markowi Dochnalowi w najbliższych dniach skieruję sprawę do sądu" – mówiła cytowana przez "Rzeczpospolitą".
Sprawa Dochnal kontra Kania
Jak dowiedzieliśmy się w Prokuraturze Okręgowej w Olsztynie, w sprawie Marek Dochnal kontra Dorota Kania, postępowanie zakończono w dniu 30.06.2010. Akta sprawy (sygn. IIIK736/10) trafiły do Sądu Rejonowego dla Warszawy - Pragi Południe (sygn. VIDS9/08). Pierwszy raz sprawa trafi na wokandę 24 sierpnia.
Sprawa faktycznie trafiła do organów ścigania. Najpierw jedno doniesienie do prokuratury złożył Marek Dochnal, a później kolejne – Dorota Kania.
Nie czekając, aż sprawa zostanie rozstrzygnięta przez sąd, jej ówczesny szef, redaktor naczelny "Wprost" Stanisław Janecki najpierw Dorotę Kanię zawiesił, a później, z końcem kwietnia 2008 – zwolnił.
– Podczas pracy we "Wprost", czyli od stycznia 2007, Dorota Kania nie opublikowała w kierowanym przeze mnie tygodniku ani jednego artykułu dotyczącego Marka Dochnala. Oświadczam jednocześnie, że uważam za naganne i niedopuszczalne wszelkie działania dziennikarzy, które mogą kwestionować ich niezależność i uczciwość bądź mogłyby prowadzić do konfliktu interesów – komentował wtedy dla "Rzeczpospolitej".
Dziś chcieliśmy zapytać go o opinię dotyczącą pracy Doroty Kani. Janecki komentarza jednak odmówił, tłumacząc, że nigdy nie wypowiada się publicznie o dawnych kolegach.
Konflikt lobbysty i dziennikarki przez kilka miesięcy rozgrzewał media, które szybko osądziły, kto w sprawie ma rację. Wina była przypisywana Dorocie Kani tak wyraźnie, że w 2008 roku interweniowała Rada Etyki Mediów. "Jest oczywiste, że dziennikarze śledczy, z powodu swego działania, mają wielu przeciwników i często bywają oskarżani niesłusznie, wręcz szkalowani" – zauważyła rada i zaapelowała, by z wyrokami wstrzymać się do czasu rozstrzygnięcia konfliktu przez sąd (oświadczenie TUTAJ).
Dziennikarce postawiono zarzut płatnej protekcji (więcej na stronie prokuratury w Olsztynie: TUTAJ).
Dorota Kania i wolność słowa
Choć kiedyś Dorota Kania miała dostęp do najważniejszych osób w państwie (prowadziła rozmowy m.in. z prezydentem Lechem Kaczyńskim i ówczesnym premierem Jarosławem Kaczyńskim), dziś znana jest w szerszych kręgach przede wszystkim właśnie ze swoich głośnych procesów sądowych.
Jeszcze w 1997 roku jeszcze pracując w "Super Expressie" napisała wraz z Bertoldem Kittelem tekst o tym, że Marek Siwiec pożyczył samochód od "jednego z biznesmenów". Na okładce "SE" ukazała się jednak informacja, że "wziął" od niego samochód. Sąd skazał dziennikarzy w procesie za naruszenie dóbr osobistych Siwca. Decyzję potwierdził w 2011 roku nawet Trybunał w Strasburgu (więcej o sprawie).
Art 212 Kodeksu Karnego
§ 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną nie mającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie, karze ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku. CZYTAJ WIĘCEJ
Później Dorota Kania przegrała proces z pułkownikiem Ryszardem Bieszyńskim, który wytoczył jej z art. 212 kodeksu karnego za to, że w artykule „Matka chrzestna" opisała związki Bieszyńskiego z Edwardem Mazurem. Według informacji przedstawionych w tekście, pułkownik miał pomóc podejrzewanemu o zlecenie zabójstwa gen. Marka Papały w ucieczce do USA. Zgodnie z postanowieniem sądu, dziennikarka ma zapłacić 15 tys. zł i przeprosić Bieszyńskiego na łamach "Wprost". Dorota Kania odwołała się w tej sprawie do Strasburga, który według informacji "Rzeczpospolitej" zarejestrował skargę.
Z tego samego artykułu kodeksu karnego, dziennikarka przegrała także proces z profesorem Andrzejem Ceynową. W artykule "Agenci w gronostajach" zarzuciła mu, za IPN, kłamstwo lustracyjne. Tymczasem sąd w Gdańsku orzekł, że owszem, profesor został zarejestrowany jako TW, ale bez własnej wiedzy. Jak podał press.pl, Dorota Kania ma zapłacić 3 tys. zł grzywny i 2,5 tys. zł nawiązki na Dom Dziecka w Sopocie. Dziennikarka zapowiedziała apelację.
Procesy Doroty Kani wywołały gorącą debatę dotyczącą wolności słowa w Polsce. Dziennikarki broni naczelny "Gazety Polskiej", Tomasz Sakiewicz i Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. "Ta sprawa jest jaskrawym przykładem triumfu III RP: niepokorna dziennikarka jest skazywana i musi płacić potężne koszty" – napisał Sakiewicz w oświadczeniu (całość dostępna TUTAJ).
Czy Dorota Kania faktycznie jest prześladowaną dziennikarką? O tym mogą świadczyć liczne procesy i wciąż niewyjaśnione okoliczności sprawy Dochnala. Faktem jest jednak, że w swoich tekstach Dorota Kania zdecydowanie broni jednej opcji politycznej, uderzając w pozostałe. Więc być może – jak sugeruje w cytowanym wcześniej oświadczeniu Anna Grodzka – faktycznie "uprawia polityczną hucpę"?
Sugerowanie, dokonywanie aluzji, na podstawie fałszywie wyinterpretowanych faktów jakichkolwiek moich związków ze służbami specjalnymi PRL, jest polityczną hucpą.