Trzy czwarte naszych rozmówców potwierdziło coraz bardziej niepokojący trend. W różnych częściach Polski. O tej porze roku niektóre owoce powinny być już zebrane, bo w każdej chwili mogą być przymrozki, a wciąż maliny, czy borówki amerykańskie, wiszą na krzakach. Nie ma ludzi, coraz trudniej znaleźć pracowników sezonowych. – Szukałam nawet przez znajomych, ale usłyszałam, że mają 500+ i nie potrzebują pracy – mówi nam jedna z plantatorek z centralnej Polski.
Narzekamy, że owoce są drogie. W tym roku kosmiczne były np. ceny wiśni, teraz słychać, że jabłka są o połowę droższe. Wiadomo, pogoda, gorsze zbiory. Ale może nie bez znaczenia jest też fakt, że nie ma kto ich zbierać? – Brakuje ludzi i ten trend się nasila – jeden za drugim powtarzają plantatorzy. Z kilku powodów, ale 500+ najczęściej pierwsze ciśnie im się na usta.
Pani Magda z centralnej Polski jeszcze niedawno szukała kogoś do pomocy. Ma niedużą plantację malin. Nie może nikogo znaleźć. – Dawałam ogłoszenie, pytałam wśród znajomych, ale bez skutku. Usłyszałam, że jest 500+ to nie muszą. Jest ogromny problem i będzie jeszcze gorzej – mówi. I absolutnie nie jest jedyna. O problemie alarmuje w sieci również Janusz Piechociński.
"Aż się przeżegnał na widok malin na krzaku"
Wójt gminy Mokrsko prowadzi wraz z żoną duże gospodarstwo rolne, a na nim szkółkę truskawek i malin. Mówi, że taki trend obserwuje już trzeci rok, ale w tym roku problem jest naprawdę duży. Brakuje ludzi. – Nie zebraliśmy wszystkich owoców i zostało ich na krzakach całkiem sporo. Z sadzonkami jakoś walczymy, ale na pewno w tym roku nie zwiększę areałów. Raczej część wykopię i ograniczymy ich ilość – mówi. Jego szkółkę właśnie odwiedził twórca polskiej maliny. – Był wczoraj i jak zobaczył te niezebrane owoce, to aż się przeżegnał. Że takie ładne i niezebrane – mówi naTemat Tomasz Kącki.
Jak podsumowuje, na dzień dzisiejszy ma o 15 pracowników za mało. Musiał wybrać – albo nowe sadzonki albo owoce. Wybrał to pierwsze. – Od 15 września zaczęliśmy kopać sadzonki truskawek. Gdybym miał więcej ludzi to część mogłaby zbierać owoce, a część kopać. Ale nie mam aż tylu. Sami z żoną też chwyciliśmy za nożyczki – przyznaje. Normalnie w sezonie powinno być u niego 40 osób codziennie dyspozycyjnych do pracy. – W najlepszym momencie udaje nam się dojść do 30 – przyznaje.
W sieci, choćby na Facebooku, mnóstwo znajdziemy takich ogłoszeń.
Powód, dla którego nie można znaleźć ludzi? Na pierwszym Tomasz Kącki miejscu wymienia 500+. – Może wcale program 500+ nie byłby przeszkodą, żeby ludzie chcieli pracować. Gdyby nie było wyliczenia dochodów na pierwsze dziecko. A tak powoduje to, że część z nich nie podejmie pracy, jak sobie policzy, że oznacza to utratę świadczeń. Im się po prostu pracować nie opłaca. Mając takie pieniądze kobiety na pewno nie podejmą pracy – mówi.
Tomasz Kącki, jako wójt, obserwuje skalę zjawiska jeszcze w inny sposób. Sam zresztą zna w swojej gminie sporo takich osób. – Mamy zapewnić dzieciom przedszkole od 3 roku życia. Gdy pojawiło się 500+ i zaczęliśmy robić 9-godzinne przedszkola, to okazało się, że nagle jest w nim pełno dzieci. Państwo powiedziało, że to bezpłatne i taki mamy efekt. Dzieci są w przedszkolu, mamy nie pracują, tylko siedzą na Facebooku. Przy szkolnych dzieciach mają jeszcze pretensje, że lekcje w świetlicy nie są odrobione. Dobrobyt robi swoje – kwituje.
Teraz wszyscy się denerwują
To samo słychać w innych rejonach. Wczoraj mówiła nam o tym właścicielka gospodarstwa rolnego z Pomorza. – 500+ rozbestwiło wszystkich tak, że rolnicy nie mogą znaleźć pracowników do prac sezonowych. Czemu w tym roku tyle truskawek nie zebranych? Maliny opadają, nie ma komu zbierać. Lenistwo totalne się rozprzestrzeniło – mówiła Elżbieta Szczukowska.
Wielu rolników przyznaje, że w tym roku szczególnie widać, jak duży jest problem z pracownikami. – Dużo jest wśród sadowników i plantatorów opinii, że to efekt 500+. Tak z drwinami to komentują – mówi naTemat Zdzisław Majlert z Gospodarstwa Ogrodniczego Rysiny. Często jeździ na giełdę, słyszy o czym się rozmawia. – Teraz wszyscy się denerwują, bo przychodzi okres przymrozkowy, trzeba szybko zbierać owoce, a nie ma komu. Na wschodzie, czy bliżej Skierniewic powstały bardzo duże plantacje borówki amerykańskiej, i tam potrzeba bardzo dużo ludzi, bo owoce zbierane ręcznie – mówi.
A jego sąsiad miał dopiero co taki problem: – Miał kukurydzę cukrową i jednocześnie miał do zebrania pory. Nie mógł sobie poradzić, musiał sobie jedno odpuścić, bo nie mógł zorganizować ludzi do pracy.
"U nas ludzie nie wyjeżdżają w pole, tylko do Niemiec"
Ale 500+ to nie wszystko. Dużo słyszę o młodzieży. Kiedyś ta szkolna często dorabiała sobie w sadach. Teraz, jak trafi się chętny, to albo szybko się zmęczy i już po 4 godzinach chce dniówki, albo ma Bóg wie, jakie wymagania. No i wielu Polaków wciąż wyjeżdża do pracy na Zachód. Wbrew opiniom rządzącym, trend wciąż jest bardziej wyjazdowy niż powrotny.
– Nasz region jest "eksportowy". U nas ludzie nie wyjeżdżają w pole, tylko do Niemiec. W Niemczech jest bardzo duży popyt na Polaków. Większość osób w wieku emerytalnym, zwłaszcza kobiety, wolą jechać do Niemiec, bo tam zarobią 3 razy tyle. Nas nie stać, by dawać im takie wysokie stawki – przyznaje wójt Kącki.
Jak sobie radzi? Gdzie szuka ludzi? Akurat w jego regionie jest wiele fabryk, do których ściągani są Ukraińcy. I to im proponuje dodatkową pracę, ale i z tym jest coraz trudniej. – Chcieliśmy ostatnio ściągnąć do siebie 15 osób, ale ci, którzy szukali ich dla nas, stwierdzili, że już nikogo nie znajdą, bo i na Ukrainie brakuje chętnych – mówi.
Posiłki i woda
Na około 10 plantatorów, z którymi rozmawiam, tylko jeden stwierdza, że nie ma problemu. Mówi, że ma stałą ekipę, o którą dba, jak może. Zapewnia im m.in. posiłki i butelkowaną wodę.
Inny, ze środkowej Polski: – Bardzo odczuwalny brak pracowników sezonowych i borykamy się z tym, że ich liczba zmniejsza się z każdym rokiem. My pozyskujemy pracowników z Ukrainy, ale i stamtąd pracowników jest coraz mniej. Każdy na rynku odczuwa dziś brak rąk do pracy. Również z powodu 500+ i innych świadczeń.
Co ciekawe, okazuje się, że Ukraińcy też wyjeżdżają z Polski. – Bardzo dużo tych z zachodniej Ukrainy, pojechało dalej na Zachód. Do nas przyjeżdżają teraz ci ze wschodniej części kraju, ale oni nie są tak zdyscyplinowani i pracowici jak ci z zachodniej – zauważa Zdzisław Majlert.
"Rozdawnictwo nie jest dobre"
Teraz najgorszy okres, właściwie ostatni moment, by zebrać to, co jeszcze na plantacjach, czy w sadach zostało. Przymrozki mogą pojawić się w każdej chwili. Już jednak pojawiają się obawy, co będzie za rok. Zdzisław Majlert wspomina jak było jeszcze trzy, cztery lata temu. Z pobliskiego Domu Samotnej Matki oraz Markotu przychodzili do niego ludzie i prosili o jakąkolwiek pracę, żeby zarobić choćby na papierosy.
– W tej chwili nikogo to nie interesuje. Poprawiły się warunki bytowe i nie ma zainteresowania ciężką pracą. Wszyscy mówią, że jest problem i to się będzie pogłębiało. Rozdawnictwo nie jest dobre – kwituje.
"Takiego roku jeszcze nie było. Nie dość, że nie ma chętnych do pracy to oczekiwania finansowe są nawet dwukrotnie wyższe niż w normalnych latach. Zwykle w sezonie zatrudnialiśmy około 10 osób. W tym roku mamy pięcioro i nie zapowiada się, żeby ktoś miał dojechać. Na ogłoszenia nikt nie odpowiada, a przewoźnicy osób z Ukrainy przyznają, że nie ma kogo przywozić. Ukraińcy nie chcą pracować przy zbiorze jabłek". Czytaj więcej