Razem z kobietami w całym kraju zatrzymała totalny zakaz przerywania ciąży. W tym roku zachęca do udziału w Wielkiej Zbiórce - ogólnopolskiej akcji zbierania podpisów pod projektem Ratujmy Kobiety, który przywraca prawo do decyzji kobietom. W przeddzień Czarnego Wtorku redakcja naTemat pyta Martę Lempart o to, jak ocenia koalicję i opozycję oraz jakie ma polityczne plany.
Marta Lempart: Przerabialiśmy to w zeszłym roku, gdy wszyscy mówili, że nie wyjdzie nam Strajk Kobiet (śmiech). Nigdy mi nie zależało na frekwencji, bo nie to jest kluczem do sukcesu. Zależy mi na tym, by miejscowości, które włączą się w Czarny Wtorek było jak najwięcej. Dlatego nie robimy wielkich protestów, lecz pikiety lub małe, uliczne zbiórki. Bardzo się cieszę z każdego kolejnego miejsca, do którego dotrzemy, np. ze Wschowy i Człuchowa.
Ile nowych miejscowości dołączało na kilka dni przed Strajkiem Kobiet?
Kilka lub kilkanaście dziennie. I to właśnie takim małym miasteczkom, a nie spektakularnym protestom we Wrocławiu lub Warszawie zawdzięczamy ten skok. Jestem przekonana, że to dzięki nim udział zwolenników legalności zabiegu przerywania ciąży wzrósł z 42 do 47 proc.
Co masz na myśli?
Oczywiście dziewczyny w mniejszych miejscowościach w naturalny sposób zbierają mniej podpisów pod projektem Ratujmy Kobiety niż w wielkich miastach, ale wykonują ogromną pracę. Rozmawiają z ludźmi, przekonują, pokazują, dlaczego to jest ważny projekt. Więc Czarny Wtorek to jest również ich święto. Każda z nich dołożyła swoją cegiełkę.
Tyle że jest więcej niż pewne, że obecny Sejm nie poprze dostępu do edukacji seksualnej, antykoncepcji i przerywania ciąży. Wyrzuci podpisy pod Ratujmy Kobiety do kosza niezależnie od tego, ile ich będzie.
Popatrz jaka jest różnica głosów przy trudnych głosowaniach. To nie jest 100 głosów, lecz 20 głosów różnicy. Cały czas mamy jeszcze możliwość dotarcia do posłów PiS.
Już widzę jak Błaszczak albo Sobecka przyjmują wasze argumenty.
Ale nie chodzi o polityków z pierwszego szeregu, tych całkowicie oczadziałych ideologią PiS. Chodzi o posłów, którzy w partii znaleźli się trochę przypadkiem, np. byli wcześniej radnymi. Są po prostu prawicowcami – zwykłymi ludźmi, którzy nie pisali się na ten obłęd i nie szli do polityki w celu rozwalenia demokracji i niszczenia praw kobiet. Są tacy - naprawdę. Wystarczy, żeby w odpowiednim momencie się wstrzymali lub nagle zachorowali - były już takie sytuacje w Senacie.
To nadal nie sprawi, że Sejm przegłosuje Ratujmy Kobiety.
Ale spowoduje, że będzie mniej przegrane. I wkurzy Kaczyńskiego, bo złamie jedność partyjną.
A co z opozycją?
W tej sytuacji powinna gremialnie poprzeć projekt. Na tym polega bycie opozycją. Nie ma wstrzymywania się, wychodzenia do toalety, nie ma nieobecności. Wszystko inne, niż głosowanie za Ratujmy Kobiety, to deklaracja że ustawa zakazująca aborcji z 1993 r. jest świetna. I posłowie opozycji powinni mieć tu jasność.
Panowie Grupiński i Petru odpowiedzą ci na to, że ich kluby są zróżnicowane i nie wiadomo jak zagłosują posłowie.
To by znaczyło, że nic nie zrozumieli. Tu nie chodzi o wolny wybór posłów, tylko wolny wybór kobiet. I niech się tego wreszcie nauczą. Jeśli zagłosują przeciwko Ratujmy Kobiety to będzie znaczyło, że zgadzają się z PiS-em w tym, że kobiety nie mają prawa decydować o sobie i że nadal chcą za nie decydować panowie posłowie. To błąd logiczny u samego założenia. Tu chodzi o wolność sumienia kobiet, a nie posłów.
Czy w Czarnym Wtorku uczestniczą te same miejscowości co w zeszłym roku w Czarnym Poniedziałku?
Trochę miejscowości się wykruszyło, trochę doszło. Myślę, że dojdziemy do 100 miejscowości.
Z czego wynikają te zmiany na mapie Strajku Kobiet?
W zeszłym roku zryw dotyczył jednej, konkretnej sprawy: sprzeciwu wobec totalnego zakazu aborcji. Teraz, w Czarny Wtorek, zbieramy się za czymś: za odzyskaniem przez kobiety prawa do decydowania o sobie. Niektórzy ludzie uznali, że skoro Czarny Protest zatrzymał PiS z dalszym zaostrzaniem prawa, to ich rola jest zakończona. Taki jest ich wybór.
Jak się czujesz walcząc o demokrację obok Władysława Kosiniaka-Kamysza, który rozważa głosowanie razem z PiS-em za zaostrzeniem prawa aborcyjnego?
Nie możemy się obrażać na rzeczywistość. Nie możemy stawiać warunku, że występujemy na manifestacjach tylko obok ludzi, z którymi w pełni się zgadzamy, bo inaczej byśmy zniknęły. Taki model wcześniej przyjęła Partia Razem i zapłaciła za to wizerunkowo - jako "Partia Osobno" - i poparciem. Na szczęście zmądrzeli w tym zakresie. Ważne, żebyśmy były obecne, żeby nasze postulaty były słyszane. Dbamy o to, by ta walka o demokrację nie była wyłącznie męską sprawą, bo wiadomo jak to się później skończy.
Mówisz, że nie należy się obrażać. A co należy robić?
To jest jak w Adwokacie Diabła. "Negocjujemy? Zawsze!". Warto współpracować z sensownymi ludźmi w innych środowiskach, organizacjach, partiach. Właśnie tym zajmuje się Koalicja Prodemokratyczna, do której należy Strajk Kobiet. Działając razem z członkami różnych partii widzimy, jak bardzo liderzy nie nadążają za społeczeństwem i politykami z własnego ugrupowania.
Możesz podać przykład?
W całym kraju podpisy za projektem Ratujmy Kobiety zbierają różne grupy lokalne, ludzie z Obywateli RP i Komitetu Obrony Demokracji. Zaznaczam: podpisy masowo zbierają ludzie z KOD, ale nie zarząd główny KOD, który jak ognia unika wydania stanowiska dotyczącego praw kobiet. W swoich 21 postulatach wzorowanych na porozumieniach sierpniowych wspominają nawet o prawie leśnym i rolnym, ale nie o kobietach. Podobnie dzieje się z Platformą i Nowoczesną: lokalni działacze zbierają podpisy, góra nabiera wody w usta. I to pokazuje, jak przywódcy partyjni nie nadążają za rzeczywistością. Nie wierzą w instynkt własnych ludzi.
Może kobiety to zbyt kontrowersyjny temat?
Stanowimy 52 proc. społeczeństwa. Nasze prawa istnieją i są ważne. Na szczęście dostrzegają to ludzie w terenie. Nikt z lokalnych oddziałów KOD nie pyta zarządu o zdanie, zakasali rękawy i zbierają podpisy.
O co masz największy żal do opozycji?
Zarzucają nam, że się upieramy przy postulatach kobiet i niby przez nas PiS będzie rządził kolejną kadencję. Nie: to Grzegorz Schetyna się tak zapiera w swojej obsesji, by nic nie zmienić w sprawie kobiet, że jest gotów zaryzykować drugą kadencję PiS. Tak bardzo boi się biskupów, choć to my jesteśmy jego największym sojusznikiem w walce z PiS-em. Tymczasem Schetyna jest taki przerażony wypadnięciem z łask kleru, że chciałby wziąć nas pod but. Nas, sojuszniczki, traktuje jak wroga.
Czym się to przejawia?
Nieustannym oskarżaniem nas o rozbijanie opozycji, robienie nam pretensji o to, że stawiamy warunki, że nie zgadzamy się na odłożenie postulatów kobiet na półkę. My chcemy ustalić pewne rzeczy teraz, nie zgadzamy się na odłożenie ich na po wyborach. A ich warunek jest taki, że mamy niczego nie chcieć.
Jak zachęciłabyś do udziału w Czarnym Wtorku kobiety, które na co dzień nie angażują się społecznie?
Wiem, że jesteśmy wszystkie zmęczone. Wiem, że myślimy, że nic nie pójdzie do przodu, a wręcz grozi nam, że będzie gorzej. Tym bardziej spotkajmy się, zobaczmy się, pokażmy, że nie odpuszczamy. Pamiętajmy, że te czarne czasy w końcu się skończą. Natura nie znosi próżni, sytuacja zawsze wraca do równowagi. Po czasach strasznych nadejdzie normalność, gdy wszystko będzie tak, jak należy. Po akcji zawsze jest reakcja. To się stało w wielu krajach zdominowanych przez katolicką prawicę, np. Hiszpanii gen. Franco. W którymś momencie społeczeństwo tak się odgięło, że było już wszystko jak trzeba.
Kiedy Polska się odegnie? Za rok? Pięć lat? Dziesięć?
Na razie poćwiczymy to podczas wyborów samorządowych w 2018 roku. To kwestia naszej wspólnej odpowiedzialności, od której nie możemy się migać. Czy chcemy, żeby Polska była sensowna na poziomie lokalnym czy chcemy ją oddać PiS-owi. Czy chcemy dowożenia dzieci do szkoły czy zajęć z tzw. żołnierzy wyklętych. Czy chcemy, by ośrodki dla osób z niepełnosprawnością zostały bez finansowania, bo PiS wszystkie pieniądze przekaże na Kościół.
To jest realne, to się może stać i dotknąć nas wszystkich bardziej, niż to co się dzieje w parlamencie. Dlatego zachęcam nie tylko do głosowania, ale i kandydowania, zwłaszcza tych, którzy działają społecznie i wydaje im się, że są poza polityką. Ludzie, wy już w niej jesteście! Przestańcie kokietować.
Wystartujesz w wyborach?
W samorządowych nie. Chciałabym wejść do parlamentu, zostać ministrą pracy. To według mnie najważniejszy resort, który dba o to, by państwo było sprawiedliwe dla wszystkich, a nie tylko dla młodych, bogatych, którzy mają gdzie mieszkać.
Lupa powiedział w wywiadzie dla „Wyborczej”, że życie w Polsce jest i będzie bez sensu i trzeba uciekać.
Nawet nie chce mi się tego komentować. Jak słyszę ludzi, którzy zamiast „Polska” mówią „ten kraj”, to dostaję piany. Więc niech Lupa wyjeżdża, ja się nigdzie nie wybieram.
Dlaczego nie?
No bo to jest Polska, to mój kraj, gdzie ja mam jechać? Nie ma mowy w ogóle! A znani ludzie, którzy psują nam krew takim gadaniem, niech zastosują się do własnych rad i stąd wyjadą.