Jeszcze do niedawna to huragany z żeńskimi imionami zbierały największe żniwa. Nic dziwnego, meteorolodzy tylko tak je nazywali. Po protestach feministek, niezwykle silnym wiatrom zaczęto nadawać również męskie imiona. Nie mamy wpływu na katastrofalne w skutkach klęski żywiołowe, ale jednak można zauważyć pewną prawidłowość.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Huragany, orkany czy tajfuny mają ludzką twarz, by łatwiej było o nich informować. Ciąg cyfr i liter, którymi posługują się naukowcy, trudniej jest zapamiętać zwykłym ludziom. Irma czy Ksawery lepiej działają na wyobraźnię. Medialność nazw ma znaczenie przy dotarciu z ostrzeżeniami do jak największej liczby osób. Zwyczaj ma około stu lat, a imiona nadaje i wybiera z listy Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO).
Przez pewien czas huragan był kobietą
Przez setki lat w Indiach Zachodnich system był prosty: huragan dostawał nazwę od patrona danego dnia. Destrukcyjne wiatry były więc "święte" np. Portoryko spustoszył huragan Santa Ana, a potem dwa razy San Felipe. Tropikalne sztormy dostały kobiece imiona pod koniec XIX wieku za sprawą australijskiego meteorologa Clementa Wragge. Jednym z pierwszych była Maria, o którym zresztą później film nakręcił Walt Disney. W tym roku Maria również szalała i odebrała życie 79 Portorykańczykom.
Silne sztormy zaczęły nosić męsko-żeńskie imiona na północnym Pacyfiku od lat 50-tych. Jednak do końcówki 70. XX wieku huragany na Atlantyku były tylko płci pięknej. Kobietom to się nie podobało, ale zaobserwowano inne negatywne zjawisko. W badaniu przeprowadzonym na Uniwersytecie Illinois w 2014 r. wyszło, że ludzie... mniej poważnie traktują zjawiska pogodowe z kobiecymi imionami. Wyniki były krytykowane, ale badaczka Sharon Shavitt twierdziła, że jej zespół miał rację.
Teraz popularne imiona męskie i żeńskie nadawane są naprzemiennie na całym świecie. Dla każdego akwenu jest inna lista, z której co roku wybiera się kolejne, ułożone alfabetycznie imiona. W przypadku Północnego Atlantyku były już Harvey i Irma, w kolejce czeka teraz Jose. Cała lista się powtarza co 7 lat, więc o ile teraz naszego imienia nie ma na liście, nie ma szans, by huragan został nazwany na naszą cześć.
WMO przygotowało też listę imion zakazanych. Z wiadomych względów destrukcyjny wiatr nie może się nazywać Adolf czy Isis. Na liście są też historyczne klęski, które wykreślono z użycia ze względu na niszczycielski charakter. Żaden huragan nie będzie już np. nazwany imieniem Sandy, który w 2012 roku rozciągał się na szerokość 1500 km, wyrządził szkody o wartości 75 mld dolarów i zabił pośrednio lub bezpośrednio 233 osoby.
Magiczna moc imion
To oczywiście czysty przypadek, ale według danych zgromadzonych przez National Hurricane Center płeć huraganu ma znaczenie. Pod względem zniszczeń przodują damskie kataklizmy. Straty po Katrinie z 2005 roku oszacowano na 108 miliardów dolarów (zginęło niemal 2 tys. osób). Drugi na liście jest jest wcześniej wymieniony huragan Sandy. Na trzecim miejscu, jeszcze nieoficjalnie, jest tegoroczny Harvey z 70 mld dolarów strat (choć niektórzy szacują nawet 200 mld). Ma potwierdzonych 77 ofiar.
Atlantyckie huragany, które z kolei miały męskie imiona, odebrały z kolei życie większej liczbie ofiar. Mitch z 1998 roku zabił 11 tys. ludzi. Rekordowy Galveston z 1900 roku, choć nazwany po miejscowości w Texasie, ma na koncie nawet 12 tysięcy ofiar. To największa naturalna katastrofa w dziejach Stanów. Na trzecim miejscu jest duet Fifi-Orlene (1974 r.) z 8 tysiącami ofiar śmiertelnych.
Śmierć mieszka w Azji
Najczęściej w kontekście huraganów mówi się o Ameryce Północnej, jednak biorąc pod uwagę klęski żywiołowe, to Państwo Środka od dekad zmaga się z najgorszymu przejawami gniewu matki Ziemi. Historia Chin zawiera w sobie 3 największe apokalipsy w dziejach homo sapiens. Dość powiedzieć, że w powodzi z 1931 roku utopiło się od miliona do nawet czterech mln osób! W 1887 roku, kiedy wylała rzeka Huang He (Żółta Rzeka,) zginęły nawet 2 mln osób. Za to trzęsienie ziemi w Shaanxi w 1556 roku zabiło ok. 830 tys. Chińczyków.
Obecne huragany również nie są najbardziej zabójcze. To azjatyckie cyklony są wysłannikami śmierci. W Indiach w 1737 i 1839 roku zabiły 600 tys. osób. Tragiczny rekord padł jednak w 1970 roku w Pakistanie Wschodnim (obecnie Bangladesz): cyklon Bhola zabił nawet pół miliona osób. Głównie z powodu podniesienia poziomu wody – ludzie się topili na zalewanych wyspach. Żywioł przyczynił się też do wybuchu wojny (stosunki między wschodem i zachodem już wcześniej były napięte) przez którą oddzielił się Bangladesz.
Będzie coraz gorzej Niedawna Irma, choć również tragiczna, przy takich katastrofach jest mało spektakularna. Zabiła "tylko" 132 osoby. Niestety wiatrów zmiatających wszystko z powierzchni ziemi będzie w kolejnych latach coraz więcej. Widać to po danych NCA. Co prawda analiza kończy się na 2014 roku i dotyczy Atlantyku, możemy jednak zaobserwować tendencję zwyżkową.
Wpływ na zwiększającą się liczbę cyklonów, huraganów, tajfunów, trąb powietrznych i innych groźnych zjawisk mają oczywiście zmiany klimatyczne. Średnia temperatura na ziemi zwiększa się. Zimy trwają krócej, a lata dłużej. To właśnie ciepłe dni są bazą wypadową ekstremalnych wichur. A im jest ich więcej, tym więcej mamy huraganów. Brutalna matematyka.