To już dziewiąty dzień głodówki medyków w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Strajkujących odwiedzają studenci medycyny i pacjenci wspierający ich postulaty.
To już dziewiąty dzień głodówki medyków w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Strajkujących odwiedzają studenci medycyny i pacjenci wspierający ich postulaty. fot. Anna Dryjańska / naTemat
Reklama.
W Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie sprawy nie toczą się zwykłym rytmem. Owszem, placówka funkcjonuje, przyjmuje, leczy i wypisuje małych pacjentów, ale kilkadziesiąt metrów od wejścia, na końcu głównego korytarza, wchodzi się w inny świat. Materace i karimaty, butelki wody mineralnej, plakaty i transparenty. To miejsce, w którym młodzi medycy głodują, by walczyć o pacjentów i o siebie. Lekarze są przepracowani w sposób, który zagraża ich zdrowiu i więziom rodzinnym, a pieniędzy z NFZ nie starcza nawet na podstawowe badania diagnostyczne dla pacjentów.
logo
fot. Anna Dryjańska / naTemat
Bezpieczne 6,8 proc. PKB
Proszą, by postawić sprawę jasno. Po pierwsze głównym postulatem strajku jest podniesienie nakładów na służbę zdrowia do cywilizowanego poziomu 6,8 proc. PKB, a nie wyłącznie podwyższenie skandalicznie niskich płac medyków (lekarze stażyści dostają na rękę ok. 1400 zł), choć o to też się upominają. Po drugie, strajkują nie tylko lekarze rezydenci, ale i przedstawiciele innych zawodów medycznych, np. ratownicy i pielęgniarki. Po trzecie ich strajk nie jest elementem walki partyjnej – kierują postulaty do rządu PiS, bo akurat ta partia jest teraz u władzy. Po czwarte protest głodowy to metoda, po którą sięgnęli z bezsilności – bo przez dwa lata "zwykłych" działań premier Beata Szydło nie chciała się z nimi spotkać.
– Po prostu nas ignorowała. Nie odpowiadała na nasze pisma – mówi jedna z głodujących lekarek, która chce się specjalizować w anestezjologii. I dodaje, że czuje się totalnie bezradna, gdy zaleca pacjentowi choremu na serce, by poszedł za miesiąc na wizytę do poradni kardiologicznej, a tam okazuje się, że pierwszy wolny termin jest za pół roku. Albo mówi rodzicom, że mają natychmiast zabrać noworodka na rehabilitację, a okazuje się, że są skazani na 6 miesięcy czekania, po których dziecko bezpowrotnie traci szanse na wyleczenie. Takie sytuacje to nie wyjątek, lecz reguła.
logo
Okolice recepcji Szpitala Pediatrycznego. fot. Anna Dryjańska / naTemat
Codzienne upokorzenia
Do tego dochodzą codzienne upokorzenia – naruszanie godności pacjentów i medyków. – Uczono mnie, bym podchodziła do pacjentów z taką empatią, jakiej sama bym oczekiwała wobec siebie i swojej rodziny – mówi Marta, lekarka rezydentka. – Ale jak mam to zrobić, gdy muszę badać półnagą pacjentkę w przepełnionej sali? Szpitala nie stać nawet na kotarę, by zapewnić jej minimum prywatności. Naruszam godność moich pacjentów, bo nie mam innego wyjścia. Jest to dla mnie straszne – mówi Marta.
Inna lekarka wspierająca protest medyków opowiada o bitwach, jakie personel toczy o długopisy, które szpitalom co jakiś czas przynoszą przedstawiciele firm farmaceutycznych. – Po prostu nie mamy czym pisać. Szpital nie ma długopisów, a część naszej pracy wymaga zapisywania różnych rzeczy. Gdy się zarabia 1 400 zł miesięcznie, a tyle zarabiają lekarze rezydenci, to lepiej upolować gadżet od koncernu, niż wydać kilka złotych na własne przybory do pisania – tłumaczy. – Zresztą o czym my tu mówimy, skoro musimy zabierać do pracy nawet własny papier toaletowy. To samo dotyczy pacjentów – dodaje z goryczą.
Zawirowanie czasoprzestrzeni
Medycy głodują już dziewiąty dzień. Stan zdrowia kilkorga z nich pogorszył się tak bardzo, że musieli zrezygnować z protestu. Na ich miejsce do strajku przystąpiły kolejne osoby. Jak czują się głodujący? – Głowa jest ciężka i koncentracja się pogarsza – opisuje jedna z głodujących lekarek. Zabraliśmy książki, ale nie za bardzo jesteśmy w stanie je czytać – mówi kobieta. Dodaje, że podczas głodówki czas płynie w innym tempie.
Sytuacja jest patowa. Minister Radziwiłł, który jeszcze w 2006 roku był z protestującymi lekarzami i domagał się dla nich podwójnej średniej krajowej, dziś nazywa postulaty medyków "szokującymi" i dziwi się, dlaczego nazywają "propagandą sukcesu" jego słowa o tym, że w opiece medycznej zachodzi dobra zmiana. Wzywa protestujących, by przerwali głodówkę i wyraża gotowość do dalszych rozmów.
Z kolei medycy po dwóch latach bezskutecznego dobijania się do drzwi premier Szydło, są zdeterminowani, by walczyć o 6,8 proc. PKB na opiekę zdrowotną. Są zmęczeni głodówką, ale bardziej doskwiera im beznadzieja publicznej służby zdrowia. Do pacjentów mają tylko jedną prośbę: by poparli ich protest, bo robią to przede wszystkim dla nich.