Desperacja. To słowo, które najlepiej opisuje nastrój panujący wśród głodujących medyków. Po dwóch latach bezowocnych starań o spotkanie z premier Beatą Szydło (PiS), postawili wszystko na jedną kartę. Będą prowadzić strajk głodowy dopóki rząd nie wyrówna nakładów na opiekę zdrowotną z 4,7 do 6,8 proc. PKB (według zaleceń bezpieczeństwa Światowej Organizacji Zdrowia). Podkreślają, że ceną za oszczędności polityków jest zdrowie i życie pacjentów w Polsce.
W Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie sprawy nie toczą się zwykłym rytmem. Owszem, placówka funkcjonuje, przyjmuje, leczy i wypisuje małych pacjentów, ale kilkadziesiąt metrów od wejścia, na końcu głównego korytarza, wchodzi się w inny świat. Materace i karimaty, butelki wody mineralnej, plakaty i transparenty. To miejsce, w którym młodzi medycy głodują, by walczyć o pacjentów i o siebie. Lekarze są przepracowani w sposób, który zagraża ich zdrowiu i więziom rodzinnym, a pieniędzy z NFZ nie starcza nawet na podstawowe badania diagnostyczne dla pacjentów.
Bezpieczne 6,8 proc. PKB
Proszą, by postawić sprawę jasno. Po pierwsze głównym postulatem strajku jest podniesienie nakładów na służbę zdrowia do cywilizowanego poziomu 6,8 proc. PKB, a nie wyłącznie podwyższenie skandalicznie niskich płac medyków (lekarze stażyści dostają na rękę ok. 1400 zł), choć o to też się upominają. Po drugie, strajkują nie tylko lekarze rezydenci, ale i przedstawiciele innych zawodów medycznych, np. ratownicy i pielęgniarki. Po trzecie ich strajk nie jest elementem walki partyjnej – kierują postulaty do rządu PiS, bo akurat ta partia jest teraz u władzy. Po czwarte protest głodowy to metoda, po którą sięgnęli z bezsilności – bo przez dwa lata "zwykłych" działań premier Beata Szydło nie chciała się z nimi spotkać.
– Po prostu nas ignorowała. Nie odpowiadała na nasze pisma – mówi jedna z głodujących lekarek, która chce się specjalizować w anestezjologii. I dodaje, że czuje się totalnie bezradna, gdy zaleca pacjentowi choremu na serce, by poszedł za miesiąc na wizytę do poradni kardiologicznej, a tam okazuje się, że pierwszy wolny termin jest za pół roku. Albo mówi rodzicom, że mają natychmiast zabrać noworodka na rehabilitację, a okazuje się, że są skazani na 6 miesięcy czekania, po których dziecko bezpowrotnie traci szanse na wyleczenie. Takie sytuacje to nie wyjątek, lecz reguła.
Codzienne upokorzenia
Do tego dochodzą codzienne upokorzenia – naruszanie godności pacjentów i medyków. – Uczono mnie, bym podchodziła do pacjentów z taką empatią, jakiej sama bym oczekiwała wobec siebie i swojej rodziny – mówi Marta, lekarka rezydentka. – Ale jak mam to zrobić, gdy muszę badać półnagą pacjentkę w przepełnionej sali? Szpitala nie stać nawet na kotarę, by zapewnić jej minimum prywatności. Naruszam godność moich pacjentów, bo nie mam innego wyjścia. Jest to dla mnie straszne – mówi Marta.
Inna lekarka wspierająca protest medyków opowiada o bitwach, jakie personel toczy o długopisy, które szpitalom co jakiś czas przynoszą przedstawiciele firm farmaceutycznych. – Po prostu nie mamy czym pisać. Szpital nie ma długopisów, a część naszej pracy wymaga zapisywania różnych rzeczy. Gdy się zarabia 1 400 zł miesięcznie, a tyle zarabiają lekarze rezydenci, to lepiej upolować gadżet od koncernu, niż wydać kilka złotych na własne przybory do pisania – tłumaczy. – Zresztą o czym my tu mówimy, skoro musimy zabierać do pracy nawet własny papier toaletowy. To samo dotyczy pacjentów – dodaje z goryczą.
Zawirowanie czasoprzestrzeni
Medycy głodują już dziewiąty dzień. Stan zdrowia kilkorga z nich pogorszył się tak bardzo, że musieli zrezygnować z protestu. Na ich miejsce do strajku przystąpiły kolejne osoby. Jak czują się głodujący? – Głowa jest ciężka i koncentracja się pogarsza – opisuje jedna z głodujących lekarek. Zabraliśmy książki, ale nie za bardzo jesteśmy w stanie je czytać – mówi kobieta. Dodaje, że podczas głodówki czas płynie w innym tempie.
Sytuacja jest patowa. Minister Radziwiłł, który jeszcze w 2006 roku był z protestującymi lekarzami i domagał się dla nich podwójnej średniej krajowej, dziś nazywa postulaty medyków "szokującymi" i dziwi się, dlaczego nazywają "propagandą sukcesu" jego słowa o tym, że w opiece medycznej zachodzi dobra zmiana. Wzywa protestujących, by przerwali głodówkę i wyraża gotowość do dalszych rozmów.
Z kolei medycy po dwóch latach bezskutecznego dobijania się do drzwi premier Szydło, są zdeterminowani, by walczyć o 6,8 proc. PKB na opiekę zdrowotną. Są zmęczeni głodówką, ale bardziej doskwiera im beznadzieja publicznej służby zdrowia. Do pacjentów mają tylko jedną prośbę: by poparli ich protest, bo robią to przede wszystkim dla nich.