"Na litość! Panowie - a czym się tu chwalić? Że gdyby nie akcja w internecie i w zasadzie podanie sprawcy na tacy to byście 4 liter nie ruszyli? Masakra..." – to tylko jeden z licznych komentarzy pod policyjnym komunikatem, w którym mundurowi z dumą informują o zatrzymaniu sprawcy pobicia mężczyzny na stacji benzynowej przy ulicy Jugosłowiańskiej na warszawskim Gocławiu. Zatrzymany to ten roznegliżowany "bohater". Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że gdyby nie apel żony poszkodowanego, sprawca dalej cieszyłby się wolnością.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
W sobotę na Facebooku ukazał się post z prośbą o pomoc w ustaleniu sprawcy napadu, do jakiego doszło w sierpniu na stacji benzynowej. Jego autorką jest żona mężczyzny, który został pobity na terenie stacji benzynowej. Na tyle dotkliwie, że miał całą fioletową twarz i na kilka dni trafił do szpitala. Gdy wyszedł, złożył zawiadomienie na komisariacie. Ponad miesiąc później na ich adres domowy nadeszło zawiadomienie, że sprawcy nie udało się ustalić, więc dochodzenie umorzono.
Ale jak to?! Sam poszkodowany i jego żona nie mogli w to uwierzyć. Skoro na terenie stacji benzynowej jest monitoring? Skoro twarz napastnika jest na nagraniach widoczna bardzo wyraźnie? Skoro jasne jest, jakim samochodem przyjechał i odjechał napastnik wraz ze swymi kompanami? Jak można nie wykryć sprawcy przez ponad miesiąc? Rodzina wzięła więc sprawy w swoje ręce i opublikowano na Facebooku post ze zdjęciami "bohatera", z opisem sytuacji, z numerem rejestracyjnym i marką samochodu, którym odjechał, ze wskazówką, iż jedna z osób płaciła kartą, więc dane są do ustalenia... I szybko okazało się, że sprawa jest bardzo prosta do wyjaśnienia.
Jak dowiedzieli się dziennikarze tvnwarszawa.pl, policja do działań przystąpiła wczoraj, czyli trzy dni po tym, jak żona poszkodowanego zwróciła się z apelem o pomoc. Dopiero we wtorek zdecydowano się na publikację wizerunku poszukiwanego (gdy już jego zdjęcie obiegło całą Polskę) i tego samego dnia odwiedzono w końcu stację benzynową, gdzie doszło do pobicia, aby ustalić dane osoby, która wówczas płaciła kartą. Zatrzymanie sprawcy zajęło w sumie policjantom... kilkadziesiąt minut.
Wieczorem Polska Policja na swoim profilu na Facebooku poinformowała o sukcesie. Ale internauci sukcesu tego raczej nie docenili.
Na policyjnym profilu zaroiło się od krytycznych komentarzy. Według informacji tvnwarszawa.pl, w tej sprawie nie obejdzie się bez konsekwencji dyscyplinarnych.
Wielka szkoda, że żona poszkodowanego musiała ruszyć z poszukiwaniami na Facebooku i zainteresować sprawą media, aby Policja łaskawie zechciała ująć sprawcę. Najpierw umorzyliście sprawę, a dopiero oddech kamer na plecach magicznie przyspieszył zatrzymanie.
Nie macie się czym chwalić... Gdyby internety nie wzięły spraw w swoje ręce, to sprawa byłaby nierozwiązana.
Policja na gotowe przyjechała. Adwokat poszkodowanego mówił nawet, że obawia się , że gdyby poszukiwany zostawił na stacji swój dowód, to policja i tak by go nie znalazła.